Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Islandia to rajska wyspa

Lidia Cichocka
Rzeki, jak widoczna na zdjęciu Markarfljot, bez przeszkód żłobią kaniony. Pokonanie rwącego nurtu zwłaszcza w węższych przesmykach jest ryzykowane, ale innej drogi nie ma.
Rzeki, jak widoczna na zdjęciu Markarfljot, bez przeszkód żłobią kaniony. Pokonanie rwącego nurtu zwłaszcza w węższych przesmykach jest ryzykowane, ale innej drogi nie ma. E. Krukowski
Edward Krukowski, kielczanin pracujący w Sandomierzu. Jest jednym z niewielu Polaków, którzy samotnie przemierzyli Islandię. Podzielił się z nami wrażeniami.

Islandia to rajska wyspa. Tak o Islandii powiedział ojciec Edwarda, a on po latach ruszył sprawdzić te słowa. W czasie trwającej trzy tygodnie wędrówki znalazł tam Godaland. - Czyli krainę bogów - cieszy się kielczanin.

Trekingową wyprawę Edward zaczął przygotowywać z prawie półrocznym wyprzedzeniem. Sporo czasu zajęło mu zdobycie potrzebnych informacji, bo po wyspie rzadko chodzi się na piechotę, a zwłaszcza tak jak on, w pojedynkę.

- Ja bardzo lubię chodzić, zwiedziłem wiele krajów, najczęściej w towarzystwie żony - wyznaje Edward Krukowski. - Tym razem jednak Anna została, a ja wiedziałem, że przez trzy tygodnie będę mógł liczyć tylko na siebie.

Przemyślnie spakowany plecak ważył ponad 27 kilogramów. W plecaku były namiot, śpiwór, karimata, zestaw lodowy - raki, czekan, śruby lodowe, karabinki i lina - oraz zapas żywności na kilkanaście dni. - Dużo, ale wiedziałem, że w czasie pierwszego etapu nie będę mógł nigdzie kupić jedzenia.

Szlak między wodospadami

By mieć siły go dźwigać pan Edward ćwiczył przed wyjazdem. Wybierał się na spacery po górach świętokrzyskich z ważącym 30 kilogramów plecakiem wypełnionym butelkami z wodą, jeździł na rolkach. W maju odbył trzydniowy treking w Bieszczadach na trasie Smerek - Komańcza.

Podróż na Islandię trwała kilkanaście godzin. Samolotem z Berlina doleciał do Keflaviku, a stamtąd autobusami do Reykjaviku i dalej do Skogar, gdzie zaczynał się szlak. - Chciałem przejść drogę niejako pod górę, wzdłuż rzeki Skogar, na której znajdują się 23 wodospady - mówi. - Szedłem pod górę, ale dzięki temu miałem wiatr w plecy i słońce za sobą, bo udawałem się na północ.

Najpierw jednak obejrzał samo Skogar - nie było tego wiele: kościół, szkoła i dwie farmy oraz niewielkie muzeum etnograficzne. Islandia przywitała go deszczem. Na szlak wyruszał w pelerynie i właściwie przez cały dzień nie udało się jej zdjąć. Droga rzeczywiście była malownicza. Rzeka wycięła kanion, a największy wodospad Skogafoss, liczący 62 mery wysokości, robił wrażenie. Masy wody przelewały się przez skalny próg i rozbijały z hukiem, spowijając całą okolicę mgłą.

Największym zaskoczeniem polskiego turysty była temperatura, bo mimo że był to czerwiec na wysokości 900 metrów nad poziomem morza leżał śnieg. To znacznie spowalniało marsz.

- O drugiej w nocy, po pokonaniu blisko 20 kilometrów, dotarłem do schroniska - opowiada wędrowiec. - Nie było nikogo z obsługi, ale można się było wreszcie wysuszyć i schronić przed wiatrem. Czekały czyste łóżko i kuchnia, w której można było zagotować wodę. Pudełko na pieniądze za zużyty gaz stało obok. W schronisku gościło dwóch turystów: Niemiec i Fin. Było z kim porozmawiać, wymienić doświadczenia.

Schronisko znajdowało się między dwoma lodowcami Eyjafjalljokull i czwartym co do wielkości Myrdalsjokull, więc kielczanin zaopatrzywszy się w raki i czekan, zostawiając bagaż w schronisku, ruszył następnego dnia na jeden, a potem na drugi. W ciągu 12 godzin przeszedł po lodzie i śniegu 20 kilometrów.

W nocy jak w dzień

- W pierwszej części, tej która nosi nazwę Godaland jest pięknie, zielono. Im dalej tym krajobraz staje się bardziej księżycowy. Szlaki niby są wytyczone, czasami pojawiają się drogowskazy, ale zabłądzić nie jest trudno. Dlatego zawsze trzeba mieć kompas i dobrą mapę - radzi tym, którzy chcieliby wybrać się w te strony.
Wielokrotnie przekraczał brody. Islandzkie rzeki dosyć wartko toczą wodę, a kiedy przepływają przez wąskie przejścia zamieniają się w rwące potoki. Wtedy nie ma wyjścia, trzeba zdjąć buty, założyć sandały i opierając się na kijkach pokonać rzekę. - Woda ma temperaturę 4-5 stopni, ale można się przyzwyczaić, nawet gdy sięga do pół uda - przekonuje pan Edward.

Rzeki i wodospady to jedna z głównych atrakcji Islandii. Wiele rzek przecina płaskowyże, tworząc malownicze kaniony. Woda jest w nich tak czysta, że bez obaw można ją pić. To ogromna zaleta, gdy rozbija się namiot gdzieś w górach.

- Góry na Islandii są bardzo maIownicze, ale smutne - mówi podróżnik. - Przeważają kolory szaroczarny i brązowy. Biały jest tylko śnieg, którego w czerwcu jest nadspodziewanie dużo. O tej porze roku wiele schronisk jest jeszcze zamkniętych, turystom udostępnione są tylko schrony burzowe. To zadaszone miejsce ma dwie ławki i kawałek podłogi - dosyć, by rozłożyć karimatę na noc.

Z tymi nocami w Islandii jest trochę inaczej niż u nas. O północy jest tak jasno jak w dzień. - Zdarzało się, że wychodziłem na trasę o 19 i dochodziłem do celu nad ranem, bo była doskonała widoczność - mówi Edward Krukowski. - Nawet zdjęcia można było robić, nie używając lampy błyskowej.

A sezon turystyczny rozpoczyna się na wyspie dopiero w lipcu.

Złośliwa Hekla

Śnieg nie znika nawet w strefie gorących źródeł. Okolica wygląda wtedy przedziwnie, niesamowicie, bo wśród łat bardziej szarego niż białego śniegu bucha para i biją gorące źródła. - Tam w osłoniętych od wiatru dolinkach można było zdjąć polar i trochę się ogrzać - wyjaśnia. Ziemia była ciepła, ale ręki do wody włożyć się nie dało, była zbyt gorąca.

Z rejonu Alftavatn dotarł do obsydianowej doliny, która swą nazwę zawdzięcza występującemu tutaj obsydianowi. Do domu przywiózł kilka jego kawałków.
Okolica Breinisteinsalda, czyli doliny płonących kamieni, jest piękna, ale surowa - góry żużla zasypane śniegiem, który miejscami topnieje, czarny piach pod nogami i unosząca się para z gorących źródeł. Szedł dalej czymś w rodzaju szutrowej drogi aż do przełęczy, z której roztaczał się wspaniały widok na riolitowe, kolorowe góry otaczające Landmannalaugar, gdzie znajduje się schronisko i kres wędrówki Drogą Gorących Źródeł. Pomimo zmęczenia wielodniowym marszem przez góry jeszcze tego samego dnia chciał dostać się pod uśpiony wulkan Hekla i szczęście mu sprzyjało.

Na takim odludziu spotkał Islandczyka - przedsiębiorcę budowlanego, który zgodził się podwieźć go kilkadziesiąt kilometrów. - Rozbiłem namiot u stóp góry i po krótkim odpoczynku, zostawiając większy bagaż w namiocie ruszyłem w górę - opowiada. W tym samym kierunku zmierzało kilka innych osób, ale one zawróciły, kiedy załamała się pogoda. Zaczął lać deszcz, który po pewnym czasie zamienił się w lód. Temperatura spadła poniżej zera i wiał bardzo silny wiatr.

Hekla cieszy się bardzo złą sławą. Pomijając to, że w XVIII wieku spowodowała śmierć 1/3 mieszkańców wyspy i bezpowrotnie zniszczyła rolnictwo w tym rejonie, do dzisiaj jest najbardziej kapryśną górą. Opadów i chmur jest tu więcej niż w jakimkolwiek innym miejscu. - Żal mi było, że nie mam widoków, ale i tak cieszyłem się, że dotarłem do krawędzi krateru. On jest ciągle gorący, śniegu tam nie ma, bo natychmiast jest zamieniany w wodę, która paruje - mówi.

Ze względu na złą widoczność wejście na Heklę zajęło ponad sześć godzin, zejście znacznie krócej, bo tylko 3,5.

Noc spędził na biwaku pod wulkanem, a rano wyruszył w stronę drogi F225, którą raz dziennie jeździ autobus. - Znowu miałem szczęście, bo po kilku minutach zobaczyłem chmurę kurzu na horyzoncie. To był autobus.

Spacer po szkle

Błyskawicznie przeniósł się na południe, pod lodowiec Myrdalsjokull, by wybrać się na jeden z jego jęzorów Solheimajokull.

- Tam nie ma śniegu tylko gładki jak szkło lód - wspomina Edward Krukowski. Lodowiec ma bardzo ciekawą rzeźbę. Głębokie spękania, w dole których widać płynącą wodę. Spacer po takich miejscach jest fascynujący, ale niebezpieczny, nawet dla człowieka uzbrojonego w raki i czekan. W przypadku popełnienia błędu trudno jest wydostać się z takiej szklanej pułapki. Jednak i tym razem się udało.

- Odwiedziłem też zatokę Jokulsarlon, do wód której wpadają fragmenty lodowca, może nie są to góry lodowe, ale olbrzymie kry i bloki lodu. Widok był wspaniały, w słońcu woda wydawała się oszałamiająco błękitna, a śnieg oślepiająco biały.
W nieodległym parku narodowym Skaftafell obejrzał może nie największy, ale bardzo ciekawy Svartifoss - czarny wodospad obramowany kolumnami bazaltu. Inne ciekawe miejsce to kolejny wodospad na rzece Thjorsa Uridafoss - najszerszy w Islandii.

- Bardzo chciałem zobaczyć i zobaczyłem jedną z wysp Vestmanna, tę z wulkanem Helgafel. W 1973 roku wulkan ten wybuchł i strażacy dokonywali cudów, próbując zatrzymać płynącą lawę. Udało się to o tyle, że nie zablokowała ona portu na wyspie. Wiele domów uległo jednak zniszczeniu i dzisiaj odkopuje się je pokazując jak w Pompejach zastygły świat.

Za wielorybem do skutku

Jeszcze raz wrócił w głąb lądu w rejon Geysir, od którego nazwę wzięły gejzery. Niestety, największy, wyrzucający gorącą wodę na wysokość 80 metrów jest już nieczynny, działa natomiast Strokkur, nie tak wielki, ale bardzo regularny. Oczywiście w tym miejscu jest tłum zwiedzających i o dziwo wstęp na teren z gejzerami jest bezpłatny. Dziwne to, bo w Islandii prawie wszystko jest płatne i drogie. Chociaż zdarzają się i miłe niespodzianki.

- Bardzo chciałem zobaczyć wieloryba i wykupiłem rejs na statku. Firma dawała gwarancję na spotkanie z wielorybem, więc, kiedy za pierwszym razem się nie udało zaprosiła mnie na bezpłatny kolejny rejs. Szczęście dopisało mi dopiero za trzecim razem.

Wracając na lotnisko w Reykjaviku zawadził jeszcze o Błękitną Lagunę, miejsce, gdzie wszyscy zażywają kąpieli w termalnych wodach. Pochodzi ona z głębokości 2000 metrów i jest zbyt słona, aby można było spożytkować ją do ogrzewania mieszkań. Sole te mają jednak wiele właściwości zdrowotnych, z nich też została ukształtowana sama laguna. Temperatura wody przy ujściu z ziemi ma stałą temperaturę 70 stopni Celsjusza. Dzięki temu laguna otwarta jest siedem dni w tygodniu, przez okrągły rok. Na miejscu można także kupić kosmetyki mikroelementowe do skóry z nowej serii Blue Lagoon.

- Kilkugodzinny postój upłynął bardzo przyjemnie, a w drodze na lotnisko spotkałem żeglarzy z kieleckiego Klubu Morskiego Horn, którzy na Islandię dopłynęli na jachcie Syrenka. Długo rozmawialiśmy o urokach tej rajskiej wyspy. W czasie trzech tygodni poznałem tylko małą część Islandii - mówi pan Edward. - To rozbudziło tylko mój apetyt. Islandia jest fascynująca i wiem, że muszę tam wrócić, bo do zobaczenia jest znacznie więcej.

- Chciałbym przejść drogę z gorących źródeł Landmannalaugar przez ognisty wąwóz Eldgja do wulkanu Laki i dalej do Skaftafell, skąd chciałbym wyruszyć na najwyższy szczyt Islandii Hvannandahnukur 2119 m. Mam nadzieję, że uda się to zrealizować w przyszłym roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie