Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zlikwidował Straż Miejską

Zdzisław Surowaniec
Kiedy przed dwoma laty w lutym przekazaliśmy Straży Miejskiej informację o wyrzuconych w lesie dokumentach, wezwano policję. Równie dobrze mogliśmy od razu powiadomić policję o znalezisku.
Kiedy przed dwoma laty w lutym przekazaliśmy Straży Miejskiej informację o wyrzuconych w lesie dokumentach, wezwano policję. Równie dobrze mogliśmy od razu powiadomić policję o znalezisku. Z. Surowaniec
Prezydent Stalowej Woli doprowadził do likwidacji Straży Miejskiej. Swoją konsekwencją zasłynął w Polsce.

Prezydent Andrzej Szlęzak przejdzie do historii miasta jako likwidator Straży Miejskiej. I być może zapisze się w historii miasta jako twórca nowej straży. - Nie muszą nawet być w mundurach, mogą być w cywilnych ubraniach, będzie taniej - uważa.
Prezydent chciałby, żeby straż nie była tylko od parady. - Nie muszą wyglądać jak papieska gwardia szwajcarska, w strojach zaprojektowanych przez Michała Anioła, choć byłaby to atrakcja turystyczna - uśmiecha się.

To będzie niezwykle ciekawe, co zrobi prezydent ze strażą. Jedno jest pewne - kończy się etap funkcjonowania tej mundurowej formacji w takiej postaci, w jakiej jest od czasów powołania jej. A końcówka jest fatalna. Strażnicy są skłóceni z osobami, którym podlegają. Prezydent uważa, że strażnicy to żywa skamielina, która nie nadaje się do leczenia, tylko do likwidacji. I ku temu wszystko zmierza. Radni, na wniosek prezydenta, uchwalili likwidację tej straży.

SKANDAL W KOMENDZIE

Straż Miejska w Stalowej Woli od początku wzbudzała emocje. Zatrudnionych tu było dwudziestu strażników plus komendant i zastępca. Mieszkańcy chyba nigdy nie polubili tych mundurowych. Zarzucali im powolne reagowanie na wezwania albo niereagowanie. Pierwszy komendant odszedł w atmosferze skandalu. Poszło o to, że z komendy monitorował firmy, jakie miała monitorować prywatna spółka, z którą był związany.

Kolejny komendant za wszelką cenę unikał konfliktów z funkcjonariuszami. - Był pobłażliwy i łagodny. Za jego czasów strażnicy tak się między sobą w komendzie kłócili, że komendant zamykał okna, żeby ludzie na ulicy tego nie słyszeli - powiedział nam jeden z byłych funkcjonariuszy.

Suchej nitki na straży nie pozostawiał Andrzej Szlęzak, kiedy startował na prezydenta. Kłuło go, że utrzymanie straży pochłania rocznie blisko milion złotych. Zapowiadał rozprawienie się ze strażą. Okazało się, że nie było to łatwe.

Stanisław Siemkowicz, powołany przez prezydenta Szlęzaka na komendanta, wspomina dziś, że od pierwszego dnia, kiedy przyszedł do pracy, uderzyło go to, iż strażnicy pouczali go, jak ma pracować. - Byli tak przyzwyczajeni do dotychczasowego sposobu pracy, że do głowy im nie przychodziło, iż można inaczej zorganizować funkcjonowanie straży - mówi. Mógł odnieść wrażenie, że to ogon kręci psem.

KARMIĄCA STRAŻNICZKA

A konflikty eksplodowały z siłą wulkanu. Pierwszy dotyczył strażniczki. Twierdziła, że karmi dziecko piersią, ale za poprzedniego komendanta zamiast codziennie wychodzić do karmienia półtorej godziny wcześniej, zliczała sobie godziny i brała wolny jeden dzień. Nowy komendant jej tego zabronił.

Poszło także o to, że - jak twierdzi Siemkowicz - na jej ustną prośbę przeniósł ją do pracy na dyżurce. Tymczasem inspektorowi pracy powiedziała, że została służbowo przeniesiona do dyżurowania i nie mogła wcześniej wychodzić do karmienia dziecka. Inspektor ukarał komendanta mandatem w wysokości tysiąca złotych.
Kolejny ruch należał do komendanta. Wykrył, że kiedy dwóch strażników szło na interwencję, każdy z nich pisał oddzielny raport i w statystyce wychodziła podwójna liczba interwencji. Rozpoczęła się wojna na całego, z doniesieniami do prokuratora. Strażnicy powołali związek zawodowy. To uniemożliwiło zwolnienie funkcjonariuszy, którzy należeli do kierownictwa związku. Niektórzy poczuli się tak pewnie, że nie wahali się używać obraźliwych słów wobec prezydenta.

To tylko dolewało oliwy do ognia. Prezydent powoli, ale systematycznie doprowadzał do zwalniania strażników, tłumacząc to wysokimi kosztami funkcjonowania straży i koniecznością likwidacji stanowisk. Strażnicy odwoływali się do Sądu Pracy i przegrywali. Z dwudziestu strażników dziś w straży pozostało zaledwie sześciu, z czego dwóch jest na zwolnieniach chorobowych, a jeden na urlopie wypoczynkowym.

KOMENDANT DYŻURNYM

Straż pracuje tylko na pierwszej zmianie. Kiedy tych kilku strażników wychodzi z interwencją, za stołem dyżurnego przy telefonach siada komendant. Zdarza się również, że wkłada mundur i patroluje miasto. Poza tym okazało się, że straż nie musi monitorować całodobowo komunalnych obiektów, że za znacznie mniejsze pieniądze zrobią to prywatni ochroniarze.

Mimo tego, że los straży jest przesądzony i będzie likwidowana, konflikty trzymają się mocno. Komendant mówi o świeżym wydarzeniu. Dał polecenie strażnikowi, byłemu przewodniczącemu Solidarności, żeby poszedł do jakiegoś pijanego mężczyzny, ale żeby nie interweniował sam, tylko w razie potrzeby wezwał innych strażników. - I wtedy ten strażnik zażądał ode mnie, abym mu wydał polecenie na piśmie, bo zakazywanie interwencji jest działaniem na szkodę mieszkańców - kręci głową komendant Siemkowicz.

Strażnicy mają obrońców szczególnie w najmłodszym radnym, 22-letnim Lucjuszu Nadbereżnym. Na sesji, na której miał być głosowany wniosek prezydenta o likwidacji straży, radny odczytał oświadczenie, w którym porównał prezydenta do lekarza, który źle leczy pacjenta, a w końcu zabija go zastrzykiem. Prezydent, znany z ciętego języka, tym razem darował sobie wdawanie się w efektowną dyskusję i tylko odpowiedział, że jak się radny przekona, na czym polega kierowanie ludźmi, to wtedy będzie dla niego partnerem do dyskusji.

CZYŚCIĆ DO KOŃCA

Komendant Siemkowicz ma jeszcze nadzieję, że po ostatecznym rozwiązaniu straży uda mu się stworzyć nową formację, wykorzystując tych strażników, którzy go przeprosili i z którymi mu się dobrze pracuje. Ale prezydent nie pozostawia złudzeń: - Jak czyścić, to do końca. Jeżeli powstanie nowa formacja, to bez ludzi, którzy będą zarażać nowych strażników starymi nawykami - uważa.

Dla prezydenta ostateczne rozprawienie się ze strażą jest także ostrzeżeniem dla zbuntowanych kierowców Miejskiej Komunikacji Samochodowej, którzy starając się o podwyżki płac, próbowali sparaliżować zakład. - Straż i miejska komunikacja nie są od tego, żeby pracę miało kilkadziesiąt osób, tylko po to, żeby mieszkańcy Stalowej Woli mieli zabezpieczone potrzeby - stwierdził prezydent Szlęzak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie