Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Józef Gawęda: Nie zwolnię nawet na emeryturze

Paweł WIĘCEK [email protected]
Fot. Paweł Więcek
Jego credo to: człowiek tyle znaczy, ile drugiemu pomoże. Ta dewiza przyświeca mu i w życiu, i w pracy. Porzucił marzenia o karierze akademickiej, by niczym doktor Judym z powieści Żeromskiego nieść pomoc ludziom w małej wsi. I to zaprowadziło go na szczyty.

Paweł Więcek: * W tegorocznym plebiscycie Lekarz Roku 2009 czytelnicy "Echa Dnia", a przede wszystkim pańscy pacjenci pięknie podziękowali panu za tych 39 lat służby medycznej. Zwyciężył pan w powiecie koneckim i zajął drugie miejsce w województwie. Jak przyjął pan to wyróżnienie?

Józef Gawęda: - Już sam fakt, że to pacjenci zgłosili moją kandydaturę do udziału w plebiscycie, był dla mnie dużym zaskoczeniem i powodem do zadowolenia. Wiem, że zdobyłem aż 8392 głosy. Sam nie wysyłałem SMS-ów, żona też tego nie robiła. To bardzo miłe uczucie, że ludzie tak licznie na mnie głosowali. Podczas gali, gdy ogłoszono wyniki, byłem wzruszony i mile zaskoczony. Nie spodziewałem się tego wszystkiego.

* Dziś jest pan uznanym w kraju specjalistą od chorób reumatologicznych, dyrektorem jednego z lepszych ośrodków, gdzie leczy się to schorzenie. A pochodzi pan z małej wsi pod Końskimi. Jak wyglądała pańska droga na szczyt?

- Urodziłem się w Dziebałtowie. Mój ojciec był ułanem z 12. Pułku Ułanów Podolskich, pracował fizycznie. Mama opiekowała się domem. W podstawówce postanowiłem, że będę lekarzem. Biologia zawsze była moim ulubionym przedmiotem. Miałem szczęście spotkać na swojej drodze nauczycielki, które utwierdzały mnie w wyborze. Po maturze złożyłem papiery na Akademię Medyczną w Łodzi. Na studiach uczyłem się i podróżowałem po Wschodzie, byłem też na stypendium na Uniwersytecie Jana Gutenberga w Moguncji, gdzie odbyłem praktyki w zakresie chirurgii plastycznej. Studia ukończyłem z nagrodą rektorską za wyniki w nauce. Wygrałem konkurs na stanowisko asystenta w Katedrze Histologii i Embriologii łódzkiej Akademii Medycznej, ale postanowiłem wrócić w rodzinne strony i rozpocząć pracę na wsi, by się rozwijać.

* Rozwijać...?

- Tak, bo wiedziałem, że będę się stykał z wszystkimi możliwymi przypadkami. I tak było. Pracowałem w przychodni w Słupi Koneckiej, potem w Stąporkowie, a od 1983 roku zacząłem własnymi rękami i głową tworzyć Oddział Reumatologii Szpitala Specjalistycznego Świętego Łukasza w Końskich, który potem przekształcił się w Świętokrzyskie Centrum Reumatologii.

* To jeden z wiodących ośrodków w kraju.

- Owszem. Od początku wprowadzałem innowacyjne metody leczenia, które kiedyś przyjmowano z dużą rezerwą, miałem wielu przeciwników, a dziś stosuje je cały świat. Od 15 lat centrum jest również ośrodkiem naukowo-badawczym. Jako jedni z niewielu badamy najnowsze leki, wprowadzane na rynek przez światowe koncerny farmaceutyczne. Rocznie przez nasz oddział przewija się około 2 tysięcy pacjentów.

* A jednak reumatologia, jakkolwiek to dzięki niej zdobył pan uznanie zarówno w środowisku lekarskim, jak i wśród pacjentów, nie jest pańską jedyną miłością... Interesuje się pan także osteoporozą.

- Można powiedzieć, że razem z profesorem Januszem Badurskim byłem pionierem tej dziedziny medycyny w kraju. Organizowałem jedne z pierwszych kursów z osteoporozy w Sielpi, na które zjechali lekarze z całej Polski. Problematyką sam zainteresowałem się na zagranicznych zjazdach i sympozjach, ponieważ to choroba, która wiąże się z powikłaniami, a często nawet śmiercią. By pomóc pacjentom uniknąć tego, zająłem się tym. Stworzyłem w Kielcach Centrum Osteoporozy "Osteon".

* Pańskim konikiem jest też hipoterapia, czyli metoda rehabilitacji z udziałem konia. Skąd to zainteresowanie?

- Kiedy mój syn był mały, miał koślawość kolan. Nogi szły mu w kształcie litery X. Jako metodę leczenia wskazano właśnie hipoterapię. I nogi się wyleczyły. Poza tym mój ojciec, jako ułan, też mnie zobligował do miłości do koni. Od ponad dwudziestu lat mam klacz, która nazywa się Kozaczka. To ułożony koń rasy małopolskiej. Kiedyś był czarny, dziś jest biały, bo ma ponad 30 lat, ale do tej pory służy. Od czasu do czasu jeżdżę na nim. Zresztą moja przygoda z końmi zaczęła się już za młodu. Raz ojciec wysłał mnie koniem na łąkę. Upadłem i złamałem rękę przed egzaminem na studia. Pojechałem do Łodzi z gipsem. To mnie nie zraziło do koni, wręcz przeciwnie.

* Pański syn, Oskar, poszedł wydeptaną przez pana ścieżką...

- Tak jak ja, skończył z nagrodą rektorską Akademię Medyczną w Łodzi. Po studiach pracował w szpitalu w Irlandii, potem w Nowej Zelandii i znów w Irlandii. Wystartował w konkursie i dostał się na elitarne stypendium w Stanach Zjednoczonych. Jestem dumny, dlatego, że startowało w nim 1000 osób, a dostały się dwie, w tym mój syn. Ciężko pracuje, nawet 80 godzin tygodniowo, i uczy się. Ma śliczną dziewczynę z Wysp Karaibskich. Marzę o wnukach.

* Zostały panu dwa lata do emerytury, a pan ma tyle zajęć, tyle roboty, tyle obowiązków, że niejeden mężczyzna w sile wieku nie byłby w stanie tego wszystkiego udźwignąć. Zamierza pan powoli wciskać hamulec?

- Nie, całe życie jestem na wysokich obrotach i nawet na emeryturze nie zwolnię. Taki mam charakter (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie