Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Choroba zniszczyła jego marzenia. Przez nią stracił żonę i dzieci

Iwona ROJEK [email protected]
Mariusz rzadko wychodzi na dwór, ponieważ nie ma siły uruchamiać zwykłego wózka słabymi rękami, chciałby mieć wózek elektryczny.
Mariusz rzadko wychodzi na dwór, ponieważ nie ma siły uruchamiać zwykłego wózka słabymi rękami, chciałby mieć wózek elektryczny. Fot. Łukasz Zarzycki
Choroba pokrzyżowała Mariuszowi wszystkie plany - stracił rodzinę i dom. Mimo to mężczyzna wierzy w dobroć ludzi. Liczy, że ktoś mu doradzi jak ma żyć.

Może ktoś do mnie zadzwoni

Może ktoś do mnie zadzwoni

Może podam czytelnikom "Echa Dnia" mój telefon: 508-08-63-15 i ktoś będzie mógł mi pomóc, tak żebym widział jakąś nadzieję przed sobą. Może ktoś był w podobnej sytuacji i coś mi doradzi, jak żyć, żeby nie zwariować z żalu i osamotnienia.

46-letni Mariusz Jędral z Kleczanowa marzył o szczęśliwym życiu. Niestety choroba zniszczyła jego marzenia. Stracił żonę i dzieci, wrócił do rodziców. Tu czuje się niepotrzebny, osamotniony. Pragnie, żeby jego los się odmienił.

Mężczyzna czeka na nas od rana, wierzy w to, że po artykule na jego temat wszystko się zmieni. - Po tym nieszczęściu w Smoleńsku wszędzie słyszę, że ludzie będą lepsi, życzliwsi i ja też mam taką nadzieję - mówi. - Chciałbym, żeby ktoś się mną zainteresował, udzielił mi wsparcia, pomógł znaleźć sens dalszego życia. Bo bez innych ludzi, w czterech ścianach jest bardzo ciężko.

Mariusz mieszka na wprost szkoły, koło remizy strażackiej w Kleczanowie koło Sandomierza. Wcześniej, prawie dwadzieścia lat mieszkał w Sobótce koło Skarżyska-Kamiennej. Często bywał w Kielcach, bardzo je lubi. Ale choroba stopniowo odizolowała go od normalnego życia. Dwa lata temu był zmuszony z powrotem wrócić do rodziców, bo nie miał kto mu pomóc w codziennym funkcjonowaniu. Dziś z rodzicami trudno jest mu się porozumieć.

- W młodości ożeniłem się, urodzili mi się córka i syn, miałem mnóstwo planów i marzeń, ale nagle po przyjściu na świat dzieci zaatakowało mnie reumatoidalne zapalenie stawów, tak zwany gościec - opowiada. - Potem osteoporoza, łuszczyca. Stopniowo choroba odbierała mi sprawność fizyczną, stawałem się ciężarem dla najbliższych. Coraz częściej kłóciliśmy się z żoną, przestałem pracować, przeszedłem na rentę. W końcu było tak źle, że dwa lata temu musiałem opuścić dom pod Skarżyskiem. Bliscy mnie nie chcieli.

STRACIŁ RODZINĘ

Ale Mariusz Jędral nie wybiela się, że był bez winy. - Wraz z chorobą przyszła też głęboka depresja, bywałem nieznośny dla bliskich, nie mogłem poradzić sobie ze sobą, z utratą wszystkich marzeń - przyznaje. - Nie chcę nikogo obwiniać, ale odkąd opuściłem dom, od dwóch lat żona ani raz do mnie nie zadzwoniła, dzieci też, nikt mnie nie odwiedził. Chyba o mnie zapomnieli, bo po co im chory człowiek. Straciłem rodzinę. Płacę na dwójkę dzieci, 21-letnią córkę i 18-letniego syna 320 złotych alimentów, zostaje mi 500 złotych renty, którymi dysponują rodzice.

Teraz całe dnie Mariusz spędza w łóżku, w niedużym pokoju w domu rodziców. Mówi, że przydałaby mu się półka na kosmetyki, kredens na filiżanki, które wygrał w konkursie "Echa Dnia". Jego rzeczy nadal leżą w plecaku i pudełkach. Opowiada, że lubi czytać prasę, ogląda telewizję, ale ma tylko podstawowe kanały, prawie nie wychodzi z domu, bo nie ma gdzie. - Z Kleczanowa wyjechałem dawno, nie mam tu już kolegów, zresztą teraz każdy jest zajęty własnymi sprawami i czuję się bardzo samotny - żali się. - Bardzo chciałbym, żeby ktoś do mnie przyszedł, odwiedził mnie, lubię rozmawiać, o polityce, o tym, co dzieje się w świecie, a nie mam z kim. Nie docierają tu żadni wolontariusze, a moim marzeniem byłoby znaleźć się na rynku w Sandomierzu, zostać zaproszonym do kogoś, żeby zobaczyć, jak inni żyją, mieć codzienny kontakt z ciepłymi ludźmi.

Mężczyzna mówi, że chociaż w żaden sposób nie może dogadać się z rodzicami, to jest mu też ich szkoda, bo muszą się z nim męczyć. O wiele lepiej udaje mu się jednak nawiązać rozmowę z mamą, z ojcem nie ma dobrego kontaktu, prawie się do siebie nie odzywają i cierpi przez to.

- Może dlatego, że rozczarowałem tatę, sam jest radnym i sołtysem, spodziewał się, że ja też do czegoś dojdę w życiu, a wyszło jak wyszło - martwi się. - A poza tym rodzice wstydzą się mnie i mojego kalectwa. Czuję się odrzucony przez nich. Przeszkadza mi wiele rzeczy, to, że rodzice kontrolują moją korespondencję, a niekiedy nie dociera do mnie wcale, śledzą każdy mój krok, czuję się tak jakbym był ubezwłasnowolniony, uwięziony - wyraża swoje uczucia. - Poza tym w domu jest grzyb, a to może szkodzić mojemu zdrowiu. Coraz częściej zastanawiam się nad tym, czy nie byłoby mi lepiej w Domu Pomocy Społecznej, ale tam też się bardzo boję pójść. Ale przecież rodzice są coraz starsi, schorowani, mama ma nadciśnienie, problemy z sercem, ojciec cukrzycę, to oni potrzebują opieki, nie wiem co ze mną będzie dalej. Dlatego tak bardzo zależy mi na tym, żeby znaleźć ludzi, którzy doradziliby mi jak powinienem pokierować swoim dalszym życiem. Uważam, że osoba niepełnosprawna, którą nagle się stałem, zostaje pozostawiona sama sobie, nikt się nią nie przejmuje. Wypisałem swoje żale do pełnomocnika wojewody do spraw osób niepełnosprawnych, przedstawiciela rządu zajmującego się niepełnosprawnymi, pisałem do wydziału polityki społecznej, do oficera świętokrzyskiej policji zajmującej się prawami człowieka, żeby ktoś wreszcie dostrzegł moje problemy i wykluczenie społeczne.
Mężczyzna twierdzi, że jego prawa są łamane, chociaż ciężko mu się skarżyć na tych, od których jest całkowicie zależny. - Nie mogę wziąć prysznica, bo brodzik nie jest dostosowany do osób niepełnosprawnych, głowę mam nie mytą od września, porobiły mi się strupy, przydałyby mi się okulary, bo słabo widzę, zepsuł mi się pilot od telewizora - wylicza zdesperowany. - Bardzo chciałbym mieć elektryczną maszynkę do golenia i strzyżenia, a największym marzeniem jest antena satelitarna, żebym mógł oglądać więcej kanałów i komputer. Wziąłem laptop na raty, ale zabrał mi go brat i on teraz go spłaca. Widocznie uważają, że takiemu jak ja nie jest już nic potrzebne. Pragnąłbym, żeby bliscy dostrzegli moje potrzeby. Przecież mógłbym jeszcze pracować przy pomocy komputera, nie można mnie tak odrzucać.

TRZEBA ZNALEŹĆ WYJŚCIE

Pani Barbara, mama Mariusza, z którą rozmawiamy w pokoju obok też przyznaje szczerze, że trudno jest jej się odnaleźć w tej trudnej sytuacji. - Może faktycznie synowi byłoby lepiej W odpowiedzi na domu opieki, byłby tam wśród ludzi, miałby towarzystwo, którego tak pragnie, brałby udział w jakichś spotkaniach, które tam organizują - zastanawia się mama. - On najlepiej czuje się w szpitalu, bo tam, się nim zajmują, jest pośród innych. Ja nie mogę poświęcać mu całego dnia, bo przecież trzeba posprzątać, ugotować, jest wiele obowiązków do wykonania. Na remonty też nas nie stać. Ciągle narzeka, że jest bardzo osamotniony. Czasami odwiedzają go dwaj bracia, którzy mieszkają w innych miastach. Ale faktycznie własne dzieci o nim zapomniały, dzwonię do nich, proszę, żeby do ojca przyjechały, obiecują i ani raz nie były. Mam nadciśnienie, nie powinnam się denerwować, a jak widzę mojego syna takiego zbolałego, nieszczęśliwego, to też to przeżywam. Namawiam go, żeby wyszedł na powietrze, ale czuje się zniechęcony, mówi, że nie ma gdzie pójść. On ciągle gdzieś na nas pisze, skarży się, do różnych instytucji, że nie ma wsparcia, dobrej opieki, co też nie poprawia domowej atmosfery. Choć staram się zrozumieć, że czuje się bardzo pokrzywdzony i może mu takie pisanie przynosi ulgę. Ojciec Mariusza też chciałby, żeby jego syn zalazł wreszcie swoje miejsce w życiu, po tym jak zachorował.

- Przecież to niczyja wina, że tak się stało - uważa pan Kazimierz. - Nikt nie zna przyczyn tej choroby. Ale polepszy mu się wtedy jak sam będzie chciał wyjść do ludzi, a nie wycofa się z życia. My nie możemy go do niczego zmusić. Zapewniamy mu środki do życia, wozimy do lekarzy. Jak będzie chciał iść do Zakładu Pielęgnacyjno-Opiekuńczego w Tarnobrzegu, to sam musi podpisać wniosek. Jak nie będzie chciał my go nie wyrzucimy, będziemy się nim dalej opiekować póki starczy sił.

Mariusz mówi, że przez chorobę stracił poczucie własnej wartości. Jest wdzięczny za to, że mama mu gotuje, kupują mu leki z jego renty, ale nie ma zaspokojonych innych ważnych potrzeb. - Palce u rąk mi się pokrzywiły, nawet nie mogę donieść szklanki z herbatą, w nogach mam przykurcze - wspomina. - Biorę różne leki, ale choroba się już nie odwróci. Najbardziej dokucza mi kręgosłup. Dolegliwości fizyczne jakoś znoszę, ale najgorsze jest cierpienie psychiczne. Chciałabym się czuć potrzebnym, żeby komuś na mnie zależało. Ostatnie święta wielkanocne spędziłem w szpitalu, nie chciało mi się wracać do pustego pokoju. Może ktoś będzie mógł mi pomóc, tak żebym widział jakąś nadzieję przed sobą. Może ktoś był w podobnej sytuacji i coś mi doradzi, jak żyć, żeby nie zwariować z żalu i osamotnienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie