Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ewa Błaszczyk: Wierzę, że moja córka w końcu się obudzi

Iwona ROJEK
Ewa Błaszczyk w czasie kampanii edukacyjnej jaka odbyła się Kielcach apelowała o właściwe postępowanie w przypadku zakrztuszenia się dziecka.
Ewa Błaszczyk w czasie kampanii edukacyjnej jaka odbyła się Kielcach apelowała o właściwe postępowanie w przypadku zakrztuszenia się dziecka. Fot. Aleksander Piekarski
Rozmowa z Ewą Błaszyk, znaną aktorką, piosenkarką, mamą 16-letniej Oli, która od 10 lat przebywa w śpiączce.

Na budowę kliniki "Budzik"

Na budowę kliniki "Budzik"

Wszyscy, którzy chcieliby wesprzeć budowę kliniki "Budzik", jaka powstaje w Międzylesiu i będzie służyła dzieciom po ciężkich urazach, przebywających w śpiączce mózgu mogą wysłać SMS o treści "Budzimy" pod numer 73101.

- Oprócz działalności artystycznej prowadzi pani od lat także edukacyjną. Fundacja AKOGO, którą pani założyła organizuje warsztaty, żeby uczulić ludzi na niebezpieczeństwo zakrztuszeń.
- To prawda, myślę, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak kilka sekund może zaważyć na przyszłości osoby, która się zadławiła. I co najważniejsze nie mają pojęcia, co robić, gdy dziecko się zakrztusi. Często w panice wykonują jakieś chaotyczne działania, które mogą bardziej zaszkodzić, niż pomóc. Chciałabym to zmienić.

- Działalność charytatywna, edukacyjna została spowodowana osobistą tragedią. Dziesięć lat temu pani sześcioletnia córka Ola zadławiła się syropem i od tego czasu przebywa w śpiączce. Myśli pani, że nie zrobiła wtedy wszystkiego, co mogłyby jej pomóc?
- Mieszkam kilka minut od szpitala. Zaufałam lekarzom. Zatrzymałam pierwszy samochód, który jechał i zawiozłam dziecko do szpitala. W tym czasie nastąpiły jednak zmiany w mózgu. Od wielu lat toczymy walkę o to, aby Ola mogła powrócić do życia. Chwile nadziei przeplatają się z chwilami rozpaczy i zwątpienia. Niedawno wróciłyśmy z Moskwy, gdzie kolejny raz podano Oli komórki macierzyste. Pierwsze zmiany widziałam w krótkim czasie po zabiegach. Ciało córki stało się bardziej rozluźnione, a to ułatwia rehabilitację, ma więcej siły, żeby zakasłać, lepiej przełyka. A czy się obudzi, tego nikt nie wie. Medycyna idzie do przodu, nie tracę nadziei.

- Czy po latach można się z taką tragedią pogodzić?
- Ciężko. Upływający czas niewiele tutaj zmienia. Zwłaszcza, gdy dotyczy to osoby najbliższej, dziecka. Ale już nie zastanawiam się nad tym, dlaczego mnie to spotkało, bo na to pytanie nie ma odpowiedzi. Chyba ta sytuacja oduczyła mnie marzeń. Staram się być realistką, bo przecież ciężko przewidzieć co przyniesie kolejny dzień.

- W ciągu tych wszystkich ciężkich lat, przeżyła pani także śmierć męża, Jacka Janczarskiego, cały czas zajmuje się pani sztuką, chyba nie jest to łatwe?
- Ale konieczne. Trzeba dbać o pewną równowagę, żeby całkiem nie zatopić się w tym nieszczęściu, które nas spotkało, aby móc normalnie funkcjonować. Występuję w filmach, z recitalami, nagrywam płyty, piszę książki dla zachowania zdrowia psychicznego. Poza tym praca jest moją pasją, muszę też mieć fundusze, żeby utrzymać siebie, córkę Mariannę i leczyć Olę.

- W jaki sposób można teraz Oli pomóc?
- Razem z Manią staramy się z nią jak najwięcej rozmawiać, czytać jej, śpiewać, opowiadać o codziennym życiu, o tym co było kiedyś, przytulać ją, głaskać. Ma zajęcia z logopedą, z rehabilitantem, masaże, nie można zaprzepaścić tego, co już udało się osiągnąć. A z drugiej strony Mania, która jest nastolatką, też chciałaby mieć swoje życie, ja mam zajęcia zawodowe, te związane z fundacją, więc wszystko trzeba zorganizować w szwajcarskim zegarku. Żeby razem ze sobą pobyć zabieram Mariannę na koncerty, warsztaty, sporo wspólnie podróżujemy. Nie mam czasu na gotowanie, rzadko na odpoczynek. Teraz wybieram się na dwutygodniową kurację do pięknego Buska Zdroju, żeby podreperować zdrowie.

- Pani druga córka bliźniaczka Marianna też się pewnie zmieniła pod wpływem tego, co się zdarzyło?
- Tak samo jak ja stała się bardzo wyczulona i uważna. Często zwraca uwagę swoim kolegom i koleżankom, żeby nie pili z bidonu, kiedy jadą na rowerze, nie rozmawiali się i śmiali z pełnymi ustami, opiekunom, aby nie dawali małym dzieciom jeść w czasie jazdy samochodem, bo jedno zahamowanie może spowodować zakrztuszenie. Trzeba zwracać też uwagę na profilaktykę, usuwać z otoczenia malucha małe zabawki, orzeszki, kuleczki. Niestety wielu rodziców zapomina o tym.

- A jak jest z wiedzą o ratowaniu dziecka w takiej sytuacji?
- Nie najlepiej. A gdy dziecko się zadławi na początku należy sprawdzić czy ogóle może mówić i kaszleć. Jeżeli jest w stanie trzeba pozwolić mu się wykaszleć, aby ciało obce wyskoczyło. Ale jeśli jest to niemożliwe, zaczyna się dusić, sinieć, trzeba przystąpić do ratowania. Położyć dziecko na brzuchu np. na kolanie głową do podłogi i pięć razy energicznie uderzyć otwartą dłonią między łopatkami, następnie przewrócić go na plecy, otworzyć usta i sprawdzić czy ma coś w gardle. Kiedy się da, usunąć przedmiot, ale jeśli utknął w gardle lepiej nic nie robić, bo można mu zaszkodzić. Następnie można objąć mocno dwoma rękami jego tułów i pięć razy mocno ucisnąć nadbrzusze w połowie odległości między pępkiem i końcem mostka. Pięć uderzeń między łopatkami i pięć uciśnięć nadbrzusza wykonujemy naprzemian.

- Co robić, gdy w tym czasie dojdzie do utraty przytomności?
- Trzeba zaprzestać poprzednich działań i rozpocząć czynności reanimacyjne. Najpierw pięć oddechów usta w usta, każdy po półtorej sekundy, nie zapominajmy o zatkaniu nosa, żeby nie uciekało powietrze, potem trzydzieści uciśnięć nasadą dłoni powyżej połączenia żeber z mostkiem, dwa usta w usta i kolejne trzydzieści. I tak do momentu przyjazdu karetki.

- Stara się pani o stworzenie pierwszej w Polsce Kliniki "Budzik", w którym będą mogły być leczone dzieci po urazach mózgu, przebywające w śpiączce. Na jakim etapie jest ta inwestycja?
- Posuwa się do przodu, ale na jej zakończenie potrzeba jeszcze 4 miliony złotych, które myślę można zdobyć. Bardzo pomaga nam fundusz na rzecz dzieci One By One Amway. Żeby klinika mogła działać potrzebny jest także program leczenia takich dzieci. Prowadzę rozmowy w tej sprawie z minister Ewą Kopacz, bo bez konkretnego programu leczniczo - rehabilitacyjnego nie byłoby dobrych efektów takie hospitalizacji.

- Jak długo przebywaliby w niej pacjenci?
- Uważam, że do 15 miesięcy. To jest najważniejszy czas, żeby wyjść ze śpiączki. Dziś realia są takie, że szpitale nie chcą trzymać u siebie chorych powyżej miesiąca. I rodziny nie wiedzą, co mają z nimi robić. Nie każdy ma warunki, żeby w domu rehabilitować tak ciężko chore dziecko. Moim marzeniem jest, aby pierwsi pacjenci trafili do tej kliniki 11 maja 2011 roku, to będzie 11 rocznica wypadku Oli. Może się uda.

- Kiedy ocenia pani minione lata, co pozwoliło je pani przetrwać?
- Na pewno pomoc i wsparcie ze strony innych ludzi, samemu byłoby ciężko to przejść. Rodzina, przyjaciele, koledzy aktorzy byli ciągle przy mnie. Wciąż organizują koncerty dla Oli, pomagają mi w trudnych momentach. A ja staram się cieszyć z innych spraw, z tego, że Ola się do nas uśmiechnie, że mam drugą zdrową córkę, moją ukochaną Manię.

Dziękuję za rozmowę

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie