Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kaktus w fotelu prezydenta? - czyli Andrzej Szlęzak bez tajemnic

Zdzisław SUROWANIEC [email protected]
Biurko prezydenta Andrzeja Szlęzaka w jego gabinecie jest zawalone książkami.
Biurko prezydenta Andrzeja Szlęzaka w jego gabinecie jest zawalone książkami. Zdjęcia Zdzisław Surowaniec
Andrzej Szlęzak, człowiek, który trzecią kadencję będzie rządził Stalową Wolą: - Jak ktoś nie potrafi mnie dotknąć, to się ukłuje, jak potrafi, to się na pustyni napije

Prezydent z koalicją

Kaktus w fotelu prezydenta? - czyli Andrzej Szlęzak bez tajemnic

Prezydent z koalicją

Podczas pierwszej tury wyborów prezydenckich zwycięzcą został Andrzej Szlęzak z komitetu Andrzej Szlęzak - dostał 10.544 głosy, co dało mu 44,75 procent poparcia. Za nim był Wiesław Siembida z Prawa i Sprawiedliwości. Otrzymał 6153 głosy, czyli 26,12 procent. Odpadli Franciszek Zaborowski z Forum Mieszkańców - 4271 głosów (18,1 procent), Robert Fila z Platformy Obywatelskiej - 1948 głosów (8,2 procent) oraz Jerzy Augustyn z Sojuszu Lewicy Demokratycznej - 642 głosy (2,7 procent). W drugiej turze Andrzej Szlęzak dostał 11.433 głosy, czyli 63,11 procent, Wiesław Siembida 6683 głosy - 36,89 procent. Rada Miejska Stalowej Woli ma skład: Prawo i Sprawiedliwość - 9 radnych, Komitet Andrzeja Szlęzaka - 5, Platforma Obywatelska - 4, Forum Mieszkańców - 3, Sojusz Lewicy Demokratycznej - 2. Ukształtowała się koalicja 12 radnych - komitet Szlęzaka, Platforma Obywatelska, Sojusz Lewicy Demokratycznej, Forum Mieszkańców.

Pierwszą osobą, którą Andrzej Szlęzak przytulił do siebie po wygranych po raz trzeci wyborach na prezydenta Stalowej Woli była Grażyna Raźny. Trzymała kasę w kampanii wyborczej i wiernie go wspierała.

- Andrzej jest moim życiowym partnerem, może pan to napisać - uśmiecha się Grażyna, nazywana przez prezydenta Grażką.

Prezydent, z natury nieskory do osobistych zwierzeń, zapytany o Grażkę wyznaje: - Jesteśmy razem i nie wyobrażam sobie życia bez niej. Nikomu nie przeszkadzamy, nikomu nie mówimy, że ma żyć tak jak my. Jest nam dobrze ze sobą i będziemy tego strzec. Jak ktoś będzie chciał nam bruździć, to mówię jak chłopak z OZET, dostanie w zęby.

Historyczny skrót OZET związany jest z nazwą Okręgowy Zakład Energetyczny Tarnów i dotyczył elektrowni, przy której stoi blok, w którym mieszka rodzina Szlęzaków.

ŚLĄSKIE KORZENIE

Andrzej Szlęzak urodził się w Stalowej Woli. Ale prezydent przyznaje: - Moja rodzinna wieś to są Ślęzaki koło Skopania w powiecie tarnobrzeskim. Stamtąd pochodzi mój tato. Dotarłem do rodzinnych korzeni sięgających osiemnastego wieku. Mieszkańcy Ślęzaków to byli austriaccy osadnicy ze Śląska, osadzeni w Puszczy Sandomierskiej, stąd ta nazwa. No i na skutek zawiłości języka polskiego tę nazwę pisało się raz Śląsk, raz Szląsk. Do tej pory rodzeństwo mojego taty z rodziny, w której było ich jedenaścioro w domu, część ma przez matołeckich urzędników pisownię nazwiska Szlęzak, ale też są tacy, którzy są Ślęzak.

- Mama jest z Pysznicy. I też chyba ma niemieckie korzenie. Jest z domu Ludwik, które powstało jako słowiańskie zmiękczenie imienia z końcówki "g" na "k" - domyśla się prezydent.

- Kiedy byłem mały, najczęściej jeździliśmy do rodziny do Pysznicy, bo to było bliżej. Ale czy mam sentyment do Pysznicy? Chyba bym tego nie powiedział. Moje wykształcenie historyczne i ukształtowanie charakteru raczej ciągnie mnie w stronę Ślęzaków, choć z różnych względów jestem tam mniej zakorzeniony - analizuje.

Kaktus w fotelu prezydenta? - czyli Andrzej Szlęzak bez tajemnic

- Tato miał trudny życiorys, był najstarszy z rodzeństwa i nie był dobrze traktowany w domu. Uciekł od rodziny i jeździł po Polsce, w końcu trafił do Stalowej Woli, pracował w elektrowni, poznał mamę. Mama także była z rodziny wielodzietnej, wysłana została "na służbę", żeby zarobić pieniądze i pomóc rodzinie. I tak się poznali - opowiada Andrzej Szlęzak

NIE BYŁO LEKKO

- W moim domu rodzinnym żyło się skromnie. Z bratem przez część dzieciństwa wychowaliśmy się w jednym pokoju. Nie było lekko. Ale nigdy nie chodziłem głodny, brudny, zaniedbany. Moi rodzice byli prostymi ludźmi, ale nigdy mi nie odmawiali pieniędzy na książki od małego, mimo tego, że w domu się nie przelewało. Dobrze wspominam dzieciństwo, nie mam żadnego powodu, żeby się uskarżać na rodziców. Byłem wychowywany dość surowo, ale sobie cenię takie wychowanie. Kiedy się nie przelewa, trzeba raczej ograniczyć swoje potrzeby niż je rozbudowywać. I tak mi zostało w życiu - uśmiecha się prezydent, kiedy rozmawiamy w redakcji "Echa Dnia".

Humorystycznie o wspólnym wychowywaniu się z Andrzejem opowiada Grażyna. - Wychowywaliśmy się ze sobą razem od najmłodszych lat. Mną i Andrzejem opiekowała się pani Szlęzakowa, kiedy moja mama pracowała. Jedliśmy grysik z jednego talerza. Jest ode mnie starszy o pół roku. Nie lubiłam go. Kiedy się spotykaliśmy, dostawał ode mnie lanie, a dopiero potem bawiliśmy się.

Dziś, kiedy on do niej mówi Grażko, ona do niego "misiu". - Jaki jest prywatnie prezydent? - pytam. - Bardzo ciepły - odpowiada, ale przyznaje z pewną nutką goryczy, że nie lubi wyjeżdżać, ruszać się z domu. Jego ulubione zajęcie to czytanie. Ma swój fotel, w którym się zagłębia, lampkę i… zapada się w inny świat. Czyta także podczas licznych podróży służbowych autem.

ZDOLNY LEŃ

Czy ten bezruch jest winny puszystym kształtom prezydenta? Okazuje się, że to sprawa poważniejsza. - On nie je dużo. Na tycie wpływ ma stres - przyznaje. Ostatnio wypuszczają się na teren lotniska w Turbi i uprawiają nordic walking - spacer z użyciem odpowiednio zaprojektowanych kijków.

Prezydent ma prawo jazdy, ale nie ma samochodu i nie jeździ. Grażyna dokonała przed kilku laty cudu. Zgarnęła "misia" i wywiozła w Bieszczady do Mucznego. Po trzech dniach złapał takie zapalenie płuc, że trzeba było szybko wracać.
Edukacja to konik prezydenta. - W szkole podstawowej byłem zaliczony do kategorii uczniów, których teraz kijami bym gonił. Chodzi o kogoś, o kim się mówi "zdolny leń". Trzeba ich kijami gonić, żeby się wzięli do nauki - mówi o sobie ze szkolnych lat.

Jak to się stało, że historia stała się jego pasją? - Samo przyszło. Miałem dziadka ze strony mamy, z którym sporo rozmawiałem. To był ułan z 1939 roku i trochę mi o wojnie obronnej opowiadał. Ze strony taty miałem dziadka, który był kolejarzem i był aktywistą na prowincjonalnym szczeblu Polskiej Partii Socjalistycznej i rozmawialiśmy o sprawach politycznych - przypomina.

- Mój brat świętej pamięci miał uzdolnienia do nauk ścisłych. Ja byłem zupełnie dobry z matematyki i być może zupełnie dobrze bym się w tym kierunku rozwijał, ale jakoś tak się złożyło, że nikt mnie w tym kierunku nie zachęcił - uważa.

Kaktus w fotelu prezydenta? - czyli Andrzej Szlęzak bez tajemnic

HAROWAŁ NA STUDIACH

Studia historyczne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim nie wspomina jako czasu szalonych studenckich lat. - Na studiach harowałem. Miałem na roku kolegów, którzy byli synami profesorów z KUL, widziałem dystans intelektualny, jaki nas dzielił. Na studiach ciężko pracowałem. Czytałem ogromne ilości książek, chodziłem na zajęcia nie tylko z historii, ale także na dodatkowe z filozofii, socjologii, ekonomii. Nie miałem żadnych uczelnianych miłości, bo nie było mi to w głowie. Była okazja zarobić trochę pieniędzy, żeby się samemu utrzymać, bo w domu się nie przelewało. To był okres ogromnie wytężonej pracy, wielkiego wysiłku. Ale miałem satysfakcję, że kiedy kończyliśmy studia, to moi koledzy z rodzin profesorów uniwersyteckich tak jakoś naturalnie zostali w tyle. Muszę powiedzieć, że ten background, jaki wtedy zdobyłem, to mi procentuje w tym, co dziś robię - przyznaje prezydent.
Rodzice martwili się, że poszedł na KUL, bo w czasach komuny nie było to gwarancją dobrej przyszłości zawodowej. - Martwili się, ale nie przeszkadzali, nie odwodzili mnie od tego, co zrobiłem. Ze strony mamy to była taka matczyna troska, żeby dziecko dobrze w życiu wybrało - uważa.

- Nie nastawiałem się na to, żeby się dobrze ustawić podczas komuny. Byłem nastawiony ambicjonalnie, aby tę komunę rozwalić. Po to między innymi poszedłem na KUL i nie oczekiwałem, że będzie mi lekko. A raczej, że będę szykanowany, skoro chcę się z komuną brać za bary. Nie chciałem narażać innych i nie założyłem rodziny. Komuna upadła jednak bez mojego specjalnego udziału, ale nie mam o to pretensji do życia - mówi wyraźnie ubawiony.

MUZYKA W SAMOTNOŚCI

- Kiedy wypoczywam, lubię być sam, z czego Grażyna jest niezadowolona. Lubię poczytać, pomyśleć, pobić się z myślami na różne tematy. Najbardziej lubię słuchać w samotności muzyki barokowej, Haendla, wtedy się najlepiej czuję, jestem odprężony - to kolejne wyznanie prezydenta.

W domu i w pracy Andrzej Szlęzak jest otoczony książkami. Jego prezydenckie biurko to składnica książek. Opowiada się anegdotkę, że kiedyś stare biurko załamało się pod ich ciężarem. Na książki wydaje fortunę. - Kupuję księgozbiór bardzo świadomie, ze świadomością, że z całego zbioru do końca życia nie skorzystam. Natomiast chciałbym, żeby ten księgozbiór wylądował kiedyś w Bibliotece Międzyuczelnianej, jaka jest budowana. Stalowa Wola jest miastem ubogim w tradycje intelektualne i dobra humanistyczna biblioteka jest bardzo potrzebna. Wydałem ogromne pieniądze, jak na moje możliwości, na zakup książek przedwojennych, trudno dostępnych na rynku i mam nadzieję, że staną się własnością miasta. Pod tym kątem to robię i będę robił. Dla mnie miasto bez dobrej biblioteki nie jest miastem - uważa.

- Nic mi w życiu łatwo nie przyszło. O wszystko musiałem się bić i tak jest do tej pory. Ale nawet te moje zwycięstwa… Jak przegrywam, to się nie załamuję, jak wygrywam, to nie skaczę pod sufit. Raczej w życiu się zmagam, niż żebym miał powody radować się swobodą, wolnością, dostatkiem czy dobrobytem. Nie mam czegoś takiego - określa swoje nastawienie do tego, co go spotyka.

SZKOLNA GWIAZDA

Przypominam mu, że był bardzo rozpromieniony wśród występujących dzieci w szkole, do której chodził. - To była magia miejsca. Chodziłem do tej szkoły, byłem angażowany na wszystkich akademiach. Przypomniałem sobie, jak jako dziecko występowałem, a oni patrzyli na mnie. Jeśli chodzi o deklamacje i występy, to w szkole podstawowej byłem szkolną gwiazdą - uśmiecha się prezydent.
Bardzo lubi słuchać krakowskiej kapeli z krainy łagodności Pod Budą. - Bardzo mi się podoba ten klimat, poezja, muzyka. To mi odpowiada - tłumaczy. Ale podobno nie ma głosu i ucha do śpiewania. - Ja jestem jak stary baca. Jak go dobrze podleją, to ładnie zaśpiewa - mówi ubawiony.

Ktoś, kto zna Andrzeja Szlęzaka wie, że czasami wygląda na naburmuszonego, mrocznego, ale też jest pogodny i roześmiany. - Jest pan jak kaktus, trzeba przy panu uważać, żeby się nie pokuć - stawiam diagnozę.

A prezydent zgadza się: - No jestem jak kaktus. Jak ktoś nie potrafi dotknąć, to się ukłuje. Ale jak potrafi dotknąć, to się na pustyni napije.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie