Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyleczę syna moją miłością

Iwona ROJEK
Barbara Świetlik, mama Brunona: - Każdego dnia walczę o to, aby mój syn wyzdrowiał. Nie poddaję się, chociaż wielu lekarzy już go skreśliło. Ale on musi żyć. Nie tracę wiary, że się uda. Dlatego wszystkich o wrażliwym sercu proszę o pomoc.
Barbara Świetlik, mama Brunona: - Każdego dnia walczę o to, aby mój syn wyzdrowiał. Nie poddaję się, chociaż wielu lekarzy już go skreśliło. Ale on musi żyć. Nie tracę wiary, że się uda. Dlatego wszystkich o wrażliwym sercu proszę o pomoc. Łukasz Zarzycki
Kielczanin jako żołnierz wojsk Organizacji Narodów Zjednoczonych był na misji w Syrii, teraz walczy z guzem mózgu. O jego życie walczy mama.

Przekaż 1 procent

Przekaż 1 procent

Wszyscy, którzy mogliby pomóc w leczeniu Brunona są proszeni o odpis 1 procent podatku na numer KRS 00000 37 904 Fundacja Zdążyć z Pomocą z dopiskiem dla Brunona Wilka, lub wpłacać nawet drobne kwoty na numer konta Bank Pekao Spółka Akcyjna I/ Warszawa 41 1240 1037 1111 0010 1321 9362, darowizna na leczenie Brunona Wilka.

31-letni Bruno Wilk mieszkający na kieleckim osiedlu Bocianek miał ambitne plany na życie. Był żołnierzem, przebywał na misji w Syrii, skończył politologię i marzył o tym, żeby coś robić dla drugich. Teraz sam potrzebuje pomocy. Zaatakował go rak mózgu.

Razem z matką mieszkają w dwupokojowym mieszkaniu przy ulicy Gałczyńskiego w Kielcach. Jeszcze kilka lat temu było tak, że na dźwięk dzwonka on pierwszy podbiegał do drzwi. Był bardzo wesoły, zaradny, uchodził za duszę towarzystwa. Teraz nie może samodzielnie zrobić kroku, porusza się powoli wsparty na ramieniu matki. Rok temu stracił wzrok, ciężko jest mu się wysłowić, co stanowi dodatkową tragedię.

- Przez całą szkołę podstawową, średnią, pobyt w wojsku, studia nie wiedziałem co to choroba - opowiada młody, bardzo sympatyczny mężczyzna. - Lubiłem muzykę, sport, miałem mnóstwo znajomych i przyjaciół. Wyznaczałem sobie kolejne cele i udało mi się je realizować. Myślałem, że tak będzie zawsze, że nic złego mnie nie spotka.

Pani Barbara, mama Brunona, dopowiada, że ich mieszkanie zawsze było pełne ludzi, dyskusje trwały do późnych godzin nocnych, syn był bardzo lubiany, a teraz pokoje opustoszały, toczą tę walkę z nowotworem dzień po dniu tylko we dwoje.

- Sama wychowałam dwoje dzieci, córka mieszka obecnie w Łowiczu, przeżyłam wiele trudnych momentów, gdy trzeba było godzić pracę zawodową z obowiązkami wychowawczymi, niekiedy doskwierał nam brak pieniędzy, całe życie pracowałam na poczcie, ale wierzyłam, że gdy dzieci dorosną będzie mi łatwiej - przyznaje. - A tu nadszedł kolejny cios z nieoczekiwanej strony. Syn zaczął skarżyć się na ciągle bóle głowy, dostał też padaczki. Na początku nie wiedzieliśmy zupełnie z czym je powiązać.

NIGDY SIĘ NIE PODDAJE

Nagle kobieta chwyta się za głowę i pokazuje na swoją czapkę. - Może panią dziwi, że mam takie nakrycie, ale to oznaka tego, że zawsze staram się zachowywać pogodę ducha - tłumaczy. - Mam taką zasadę, która leży wypisana tu na kartce na parapecie w kuchni i ciągle o niej pamiętam. O proszę spojrzeć na te cenne myśli: "co możesz zrobić, lub o czymś pomarzysz zaczynaj, zaczynaj, bo kiedy tylko stracisz entuzjazm zaczniesz staczać się w dół". Tych słów Goethego zawsze się trzymam, chociaż byłoby mi nie wiem jak ciężko, inaczej bym zwariowała. Właśnie z takim entuzjazmem podchodzę do leczenia mojego syna. Mocno wierzę, że przyniesie ono efekty.

Matka z synem siedzą w kuchni na stołkach naprzeciwko siebie i opowiadają, że choroba przyszła kilka lat temu. Wcześniej, jak relacjonuje mama, Bruno zdążył zakwalifikować się do wojsk Organizacji Narodów Zjednoczonych, był na misji w Syrii. Zdążył też ukończyć politologię. - Bardzo interesowały mnie polityka, gospodarka, ekonomia chciałem się zająć tymi dziedzinami w życiu na poważnie - zdradza swoje dawne plany. - Nie miałem pojęcia, że w mojej głowie jest jakiś guz. Nie wiem skąd się wziął, w rodzinie nie było żadnych chorób nowotworowych - dodaje.

Mama wtrąca, że niedyspozycja syna zaczęła się od tego jak pewnego dnia poszedł się kąpać i w wannie dostał ataku padaczki. Usłyszała jego charczenie przez drzwi. Potem te ataki powtarzały się coraz częściej, aż w końcu skierowano go na tomografię komputerową głowy. Na zdjęciu wyszedł guz mózgu, który zaatakował lewą półkulę. Dziś jest już po dwóch operacjach, po drugiej znacznie pogorszyła się sprawność w kończynach dolnych, ma zaburzenia równowagi i bezwładną lewą rękę. - Za jakiś czas po zabiegu zauważyłam, że syn się coraz bardziej potyka, aż w końcu powiedział, że już prawie nic nie widzi. Razem przeżyliśmy szok, ale wiedzieliśmy, że rozpacz nie może nas pokonać, bo to byłby koniec.

Kobieta opowiada, że tak zresztą podeszli do jej dziecka lekarze. - Po operacji zaproponowano mi, żebym oddała syna do kieleckiego hospicjum, bo już nie z niego nie będzie - mówi. - Ale ja się zawzięłam. Przywiozłam go do domu i choć było mi okropnie ciężko, wymiotował, tracił przytomność, majaczył, to wszystko przeszłam. Jak było tragicznie, to wzywałam karetkę zapożyczałam się, na kilka dni trafiał do szpitala i z powrotem brałam go do domu. Uwierzyłam w to, że moja miłość go wyleczy. Bo przecież miłość może przenosić góry. Jak będzie czuł się potrzebny i kochany to jego organizm pokona komórki nowotworowe. Teraz marzę o tym, aby zniknęła torbiel, która pojawiła się ma miejscu dawnego guza.

TERAPIA NA RAKA

Pani Barbara relacjonuje, że dziś jeździ z synem na chemię, kupuje mu mnóstwo leków, ma rehabilitację, ale ona sama opracowała także dla niego codzienną terapię. - Przede wszystkim dbam o to, aby Bruno jak najmniej smucił się - podkreśla. - Czytam mu książki, włączam muzykę, oglądamy kabarety, tańczę z nim, śpiewam mu, opowiadam, gotuję ulubione potrawy, razem ćwiczymy. Cały czas aktywizuję go do życia.

- To, co robi mama, pomaga mi - mówi mężczyzna. - Wiem, że poświęciła dla mnie wszystko, doceniam to i mniej się przejmuję moją chorobą. Wiem, że ktoś mnie kocha, udzieliła mi się od niej wiara, że będę żył. Czasami dokucza mi samotność, przykro mi, że opuścili mnie prawie wszyscy koledzy i znajomi. Bardzo chciałabym, żeby do mnie częściej zaglądali. Bo trzeba widzieć człowieka nie tylko wtedy jak jest zdrowy, ale także w chorobie. Może oni się boją, że będę od nich nie wiadomo co chciał, ale ja chciałbym tylko z nimi posiedzieć, posłuchać jak żyją, co robią. Wierzę, że w końcu do mnie zajrzą - mówi Bruno.

Oni sami żyją skromnie. Pani Basia ma niewielkie świadczenie z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, Bruno niedawno dostał na dwa lata 700 złotych renty. - Przeczytałam niedawno, że operację odtworzenia nerwów ocznych, które prawdopodobnie uszkodzono synowi podczas zabiegu usunięcia guza wykonują w Ameryce - rozmarza się pani Barbara. - Tylko ona bardzo dużo kosztuje. Teraz najbardziej zależy mi na dwóch sprawach. Żeby ktoś kompetentny, jakiś dobry okulista zbadał syna i stwierdził jednoznacznie, jaka jest przyczyna utraty wzroku i czy można jeszcze mu pomóc. Wkrótce zaczynamy też rehabilitację na oddziale rehabilitacyjnym przy ulicy Kościuszki i martwię się czy poradzimy sobie finansowo z codziennymi dojazdami tam. Ale w tej walce o zdrowie syna nie poddam się. Muszę ją wygrać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie