Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Resztką sił walczy, by uznano jego chorobę zawodową

Iwona ROJEK
Kielczanin twierdzi, że na skutek pracy stracił wzrok, z trudem, tylko przy pomocy szkła powiększającego może czytać. Dokumenty medyczne świadczące o chorobach poszkodowanego znalazły się dopiero po 15 latach w zupełnie innej przychodni.
Kielczanin twierdzi, że na skutek pracy stracił wzrok, z trudem, tylko przy pomocy szkła powiększającego może czytać. Dokumenty medyczne świadczące o chorobach poszkodowanego znalazły się dopiero po 15 latach w zupełnie innej przychodni. Iwona Rojek
Zdesperowany, chory kielczanin od piętnastu lat, już resztką sił walczy o to, aby uznano jego chorobę zawodową.

Choroba zawodowa i co dalej?

Choroba zawodowa i co dalej?

Po stwierdzeniu choroby zawodowej można dostać jednorazowe odszkodowanie, rentę, stały zasiłek chorobowy albo świadczenie rehabilitacyjne. Od decyzji Zakładu Ubezpieczeń Społecznych można się odwołać do sądu pracy, a potem do Naczelnego Sądu Administracyjnego.

- Już piętnaście lat walczę o rentę z tytułu choroby zawodowej, jakiej nabawiłem się w pracy, w Chemarze i Iskrze - narzeka kielczanin Waldemar Pyszczyński. - Zachorowałem na raka, straciłem wzrok i słuch. Instytucje bronią się i nie chcą uznać moich schorzeń.

Małżonkowie mieszkający przy ulicy Chęcińskiej w Kielcach ubolewają, że są już wykończeni tym, jak się ich traktuje. - Mąż stał się wrakiem człowieka i od dawna o niczym innym nie mówi, jak tylko o tym, że został skrzywdzony - mówi żona Jadwiga. - Wykorzystano go, a teraz zamiast zapłacić dodatek do skromnej emerytury z tytułu choroby zawodowej, umywają ręce.

Taki dodatek, jak tłumaczą ze łzami w oczach, rozwiązałby im bardzo dużo, bo nie dość, że sami są wrakami ludzi pod względem zdrowotnym, to jeszcze mają dwoje dorosłych, chorych dzieci, którym też trzeba pomóc.

CIĘŻKA PRACA SPOWODOWAŁA CHOROBĘ

- Przez wiele lat, od 1960 do 1983 roku, pracowałem na stanowisku szlifierz-ostrzarz w kieleckich Zakładach Urządzeń Chemicznych i Armatury Przemysłowej Chemar - informuje Waldemar Pyszczyński. - A od 1983 do 1989 roku na takim samym stanowisku w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Iskra. Do moich obowiązków należało ostrzenie narzędzi do obróbki wiórowej za pomocą ostrzałek i szlifierek oraz ściernic ceramicznych. Zabiegi te wykonywałem przy użyciu cieczy chłodzących. W ich składzie były: rafinowany olej naftowy, środki przeciwkorozyjne, przeciwbakteryjne i zapobiegające pienieniu się emulsji. Cały czas ciężko pracowałem, na trzy zmiany, aż wysiadło mi zdrowie i byłem zmuszony pójść na rentę inwalidzką. Rozpocząłem starania o uznanie choroby zawodowej. O każdy uszczerbek na zdrowiu sądziłem się oddzielnie, bo tak mi zalecono.

- Nabawiłem się złośliwego nowotworu pęcherza moczowego, straciłem wzrok i słuch od ciągłego hałasu - wylicza. - Wszędzie prowadza mnie żona, bo mało co widzę. Lista moich chorób jest ogromna, przebyłem zawał, mam wszczepiony kardiostymulator, przeszedłem trzy operacje pęcherza, męczą mnie choroba wieńcowa i zaćma.

- A ja jestem w podobnym stanie - dopowiada Jadwiga, która cale życie przepracowała w wydziale ekonomicznym jednej z kieleckich firm. - Mam dziurę w sercu, co jakiś czas tracę nagle przytomność, leczył mnie profesor Adam Torbicki, miałam udar, po którym pozostał paraliż, nęka mnie osteoporoza i jeszcze cały czas pomagam córce, która też jest chora - mówi Jadwiga.
Ale teraz całe życie Pyszczyńskich skupia się na walce o odszkodowanie z tytułu choroby zawodowej.
INNE PRZYCZYNY ZŁEGO STANU ZDROWIA

Sanepid, medycyna pracy mają na ten temat odmienne zdanie, nie uznają tej choroby. Fachowcy uważają, że ciężkie schorzenia u mężczyzny powstały same z siebie.

W 2003 roku Naczelny Sąd Administracyjny w Warszawie zawyrokował, że decyzja świętokrzyskiego wojewódzkiego inspektora sanitarnego była słuszna i Waldemar Pyszczyński nie nabawił się choroby w pracy. Stwierdzono, że był badany w Poradni Chorób Zawodowych w Kielcach oraz w Przychodni Chorób Zawodowych Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi. "Z przeprowadzonego dochodzenia epidemiologicznego wynika, że szlifowanie powierzchni metali odbywało się na mokro, a szlifowanie narzędzi na sucho, co nie może wywołać chorób" - napisano w uzasadnieniu. "Jedyne zagrożenia dla zdrowia stanowią pyły metali oraz kontakt z chłodziwami, które mogą działać alergizująco, ale nie jest to groźne. A zaćma, na którą choruje kielczanin, też nie ma nic wspólnego z wykonywaną uprzednio pracą".

Pyszczyński uważa, że taka opinia nie jest zasadna. - Pominięto wynik testu Schiermera, to jest badanie suchości oka, mający istotne znaczenie w sprawie - zwraca uwagę. - Ponadto w 1996 roku magister Krzysztof Chrobot, inspektor do spraw bhp z mojego zakładu pracy, z Iskry, wydał mi zaświadczenie, w którym jest napisane, że w mojej pracy występował czynnik ujemny, chłodziwa drażniące w I grupie szkodliwości.

Z drugiej opinii, wydanej przez magistra Henryka Wojsę, kierownika działu bezpieczeństwa, higieny pracy i ochrony środowiska z Chemaru, także wynika, że Waldemar Pszczyński narażony był jednak na działanie pyłu żelazowo-krzemowego o sporej zawartości wolnej krzemionki. Potwierdził, że przy ostrzeniu narzędzi występuje hałas o sporym poziomie natężenia, co mogło mieć duży wpływ na utratę słuchu.

Z kolei kłopoty z oczami potwierdza doktor Elżbieta Palonka, okulistka pracująca w przychodni przyzakładowej przy Chemarze. W sądzie zeznała, że mężczyzna zgłaszał się do niej w związku z tym, że do jego oczu wpadły opiłki i kierowała go do szpitala. Pracownik Tadeusz Włodarski zeznał, że Pszczyński, z którym razem pracował, codziennie był narażony na działanie pyłów i opiłków. Sytuacje, w których opiłki wpadały do oczu, były na tym wydziale nagminne. Widział, że nieraz Pyszczyński chodził z zaklejonym okiem.

- Mimo takich dowodów muszę borykać się cały czas z jakimiś przeszkodami, w przychodni w Chemarze nie chciano mi wydać dokumentów medycznych do sądu, a znalazły się one dopiero niedawno w przychodni w Iskrze - narzeka.

ZASKLEPIŁ SIĘ W NIESZCZĘŚCIU

W 2011 roku świętokrzyski inspektor sanitarny stwierdził, że u kielczanina nie doszło do obustronnego trwałego ubytku słuchu typu ślimakowego lub czuciowo-nerwowego, spowodowanego hałasem w pracy. Zdaniem inspektora można by było mówić o chorobie zawodowej, gdyby utrata słuchu nastąpiła w ciągu dwóch lat od zakończenia pracy, a w tym przypadku stało się to w ciągu 21 lat. Pyszczyńscy się z tym nie zgadzają. - Oni robią nas w konia - denerwuje się pan Waldemar. - Najpierw kazano się nam sądzić o każde schorzenie, które mam osobno, czyli o utratę słuchu, wzroku i nowotwór złośliwy pęcherza moczowego, a teraz proponują, żebyśmy zebrali je do kupy i od nowa prawowali się.

Waldemar Pyszczyński jednak nie poddaje się. Obecnie sprawa toczy się od nowa w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Kielcach. - Kilka dni temu wezwano nas do uzupełnienia braków formalnych, dostarczenia odpisu naszej skargi na postanowienie świętokrzyskiego sanepidu - mówi wykończona żona. - Na adwokata nas nie stać, a sanepid będzie miał oczywiście radcę prawnego. Zwykły obywatel nie ma szansy na to, żeby go potraktowano sprawiedliwie. Ja już bym bardzo chciała, żeby ten koszmar się skończył. Pragnęłabym, żebyśmy mogli chociaż pożyć kilka lat przed śmiercią w spokoju. Mąż tak zasklepił się tej swojej krzywdzie, w tym nieszczęściu, że o niczym po całych dniach nie mówi, jakby już zwariował. - Ten dodatek z tytułu choroby zawodowej należy mi się, bo oddałem swoje zdrowie zakładowi - przekonuje mężczyzna. - Czemu mnie tak niszczą. Choroby nie uznają, a ona jest.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie