Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szymon Majewski spał na stacji w Nowinach - niesamowite wspomnienia showmana

Iza BEDNARZ
Szymon Majewski z żoną Magdą.
Szymon Majewski z żoną Magdą. ZOOM
Szymon Majewski, znany satyryk, opowiada o tym, dlaczego warto być wolontariuszem, o biwakach w Górach Świętokrzyskich, nielegalnych zdjęciach i przygodzie z nożem.

Szymon Majewski

Szymon Majewski

Urodził się 1 czerwca 1967 w Warszawie - polski dziennikarz, showman, prezenter radiowy i telewizyjny, satyryk i aktor. Z wykształcenia technik autoklawów medycznych - sterylizacja gazowa i parowa. Żona Magda, z którą ma dwoje dzieci: Zofię i Antoniego. W latach 1990-2004 pracował w Radiu ZET. Występował w talk show "Wieczór z Alicją". Był prezenterem programu "Mamy Cię!" w TVN. Od września 2005 do czerwca 2011 r. prowadził w tej samej stacji prowadzi swój autorski program satyryczny "Szymon Majewski Show", obecnie program nosi nazwę "HDw3D".

JAK TO BYŁO Z TYMI GÓRAMI ŚWIĘTOKRZYSKIMI?

- To musiał być 1982, albo 1983 rok, miałem wtedy 16 lat i należałem do warszawskiej 16 Drużyny Harcerskiej. Co tydzień jeździliśmy na biwaki, a mieliśmy taką fazę, że bardzo ukochaliśmy sobie Góry Świętokrzyskie, bo były blisko, można było dostać się tu pociągiem i były malowniczo piękne, zwłaszcza jesienią. I były fajne, bo zanim się zmęczyłeś, już byłeś na szczycie, takie coś pomiędzy trekkingiem a spacerem, nie wymagały takiego wyrobienia turystycznego jak Tatry czy Beskidy. Pamiętam, z Radomia chodziły pociągi żółto-niebieskie. Nie wiem jak wygląda w tej chwili stacja kolejowa w Sitkówce-Nowinach, za moich czasów miała dwa metry na dwa…

…TERAZ TEŻ…

- …myśmy tam spali z kumplem, bo przyjechaliśmy pociągiem i już nie zdążyliśmy na następny. Ciemnica. Dokoła żywej duszy. Siedzieliśmy w śpiworach w tej poczekalni i rano, jak ludzie wchodzili do środka, żeby kupić bilety, przechodzili nad naszymi nogami. Pamiętam parę takich obrazków: jedną noc spędziliśmy w stodole w Ciekotach, potem podkradaliśmy się pod stację satelitarną w Psarach i robiliśmy zdjęcia, bo to było nielegalne, a nam się wydawało, że to był jakiś rodzaj konspiracji. Nawet niedawno te zdjęcia znalazłem. I jeden obrazek zupełnie nieprawdopodobny: to musiał być październik albo listopad, szliśmy przez sad, wszędzie leżały złociste liście, między nimi stały jabłonie, nie miały już liści, za to na gałęziach wisiały jeszcze jabłka, czerwone, soczyste, pyszne! Ponieważ to był jakiś bezpański, opuszczony sad, nie było żadnego płotu, myśmy garściami zrywali te jabłka, piekliśmy je potem na ognisku. Pamiętam jeszcze nocny bieg harcerski, było bardzo zimno, chyba minusowa temperatura, spaliśmy w okolicach Świętej Katarzyny, tam są takie dwie duże skały, środkiem idzie szlak.

Szymon w kieleckim szpitalu

Szymon w kieleckim szpitalu

18 listopada Szymon Majewski razem z wolontariuszami Fundacji Spełnionych Marzeń odwiedził pacjentów oddziału onkologiczno-hematologicznego Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Kielcach.

MOŻE DIABELSKI KAMIEŃ?

- O, chyba tak. Myśmy między tymi skałami rozpalili ognisko i biwakowaliśmy, zmienialiśmy się na warcie co 15 minut. Było mi okropnie gorąco z przodu i lodowato zimno w plecy. I jeszcze pamiętam jak zatrzymała nas w Kielcach na głównej ulicy Milicja Obywatelska w stanie wojennym. Wtedy nie można było mieć przy sobie noża dłuższego niż 12 centymetrów, mieliśmy finki harcerskie, a ja dodatkowo jeszcze nóż kuchenny mojej mamy, który miał ostrze długości 11,9 centymetra. Na szczęście mieścił się w limicie i nas puścili. Spaliśmy też raz w stodole w Ciekotach, kumpel grał na gitarze "Autobiografię" Perfectu, a było tak zimno, że herbata mi zamarzła w menażce i rano wyjąłem ją razem z łyżeczką. To był bardzo fajny czas, do którego lubię wracać, zawsze jak widzę na zdjęciach Góry Świętokrzyskie, to się rozrzewniam. Przyjeżdżałem później do Kielc na tor w Miedzianej Górze, żeby się podszkolić, bo tam jest szkoła jazdy Subaru.

* Dzieciaki z oddziału powiedziały mi, że wygląda pan całkiem normalnie i nie poznałyby pana na ulicy.

- To całkiem możliwe, bo obciąłem włosy i dziś ubrałem się normalnie, a nie w jakieś porwane ciuchy. Na pierwszą wizytę, na poważnym oddziale trzeba się ubrać, żeby nie kazali mi najpierw wejść pod prysznic i uprać spodnie. Starałem się nie wystraszyć pani oddziałowej. Muszę powiedzieć, że to bardzo fajny szpital, choć to może głupkowato brzmi, bo nie ma fajnych szpitali. Ale warunki są tu super: przestrzeń, fajni, uśmiechnięci ludzie, sale dla rodziców z dziećmi. W Warszawie na onkologii dziecięcej, gdzie też bywam, rodzice śpią pod łóżkami dzieci, na krzesłach. Dopiero teraz się trochę poprawiło, jak Tomek Osuch (prezes Fundacji Spełnionych Marzeń - przyp. red.) otworzył hotel dla rodziców. Człowiek by wolał, żeby nie istniały oddziały onkologii dziecięcej, ale jak już muszą być, to niech będą takie jak ten. Ja jeszcze tu pewnie wrócę, obiecałem dzieciakom, że przywiozę Bila (Bilgun Ariunbaatar - przyp. red.), jak wygra "Taniec z gwiazdami". Mam nadzieję, że mu nie odbije palma, nie weźmie tego mercedesa i nie ucieknie do Mongolii.

* Zastanawiam się, co taki człowiek z telewizji może powiedzieć dzieciakom, które leżą kolejny tydzień, po chemii, wypadły im włosy, nie chce im się jeść ani w ogóle nic?

- To nie jest proste, ja nie mam gotowej instrukcji obsługi dla każdego. Są dzieci, do których w ogóle nie trafia durna wesołkowatość. Starsze dzieciaki, mają dużo wyższą świadomość tego, co się z nimi dzieje, więc one nie potrzebują głupiej rozmowy z żartami z Internetu, wolą sobie pogadać o ich ulubionym zespole czy sporcie, którym się interesują, ktoś tam jest muzykiem, gra na gitarze. Nie zawsze trzeba wejść i zatańczyć z czerwonym nosem. Na przykład dziś rozmawiam z dziewczynką, jest bardzo miło, mówię: chodź, zrobimy sobie zdjęcie. A ona: nie, bo nie chcę. I się okazuje, że ona nie ma włosów i nie czuje się z tym dobrze, bo chce być fajna, atrakcyjna i tak dalej. To mnie nauczyło, że nie zawsze trzeba iść przebojem, nadrabiać miną. Czasem dzieci płaczą, szczególnie te najmniejsze. To wcale nie jest bułka z masłem, że każdy na mnie czeka. Warszawa jest już znudzona, dzieci mają dużo tych wizyt, trudno je czymś zaskoczyć, "a, u mnie już był Szymon Majewski, wisiał na żyrandolu". W mniejszych miastach dzieci są głodne odwiedzin, przydałoby się, żeby częściej ktoś do nich przyjeżdżał. Dla nich to jest wycinek, pięć minut, że nie pomyślą, że są w szpitalu, bo ktoś przyszedł, zrobił coś dziwnego i zapominają o tym, co nie jest w ich życiu optymistyczne. Często po wyjściu z wizyt, jak jadę samochodem, myślę sobie, kogo spotkałem, i potem pytam Tomka, co było dalej z tym dzieckiem.

* Czego pana nauczyły te odwiedziny?
- Najpierw pokory, bo ten los się różnie układa: istnieje szczęście, a za rogiem jest dramat. Myślę sobie, że gdyby każdy, kto odniósł jakiś sukces, kogo życie dopieściło, 2-3 procent tego, co dostał od życia, oddał innym, byłoby fajniej. Wtedy byłoby więcej wolontariuszy, ludzi, którzy coś pozytywnego innym dają. I to może być każdy, nie tylko człowiek z telewizji, ale np. rolnik, właściciel firmy, taksówkarz, który ma dwa samochody.

* Znanym jest łatwiej.

- Pewnie tak, ja z tą swoją gębą pojawiając się gdzieś na oddziale, już jestem atrakcją. Innym być może jest trudniej, ale każdy powinien szukać swojej ścieżki. W innych krajach to jest norma, w Stanach Zjednoczonych jest wręcz moda w rodzinach, że ojciec mówi: chciałbym, żebyś przez dwa lata była wolontariuszką, równolegle ze studiami.

Miałem znajomych, którzy zajmowali się ludźmi starszymi, i opowiadali, że dla podopiecznych domów pomocy społecznej wizyta młodych osób to było coś takiego jakby dostali, kurczę, zastrzyk z żeń-szenia! Pomoc właściwie leży na ziemi. Potrzebny jest tylko moment refleksji, jak ją spożytkować. Nawet z przyczyn egoistycznych patrząc: kiedy człowiek zobaczy, jak te dzieci się cieszą, potem ma tak dobrą energię i czuje, że one strasznie dużo mu dają. Jedna dziewczyna powiedziała mi, że jej święta i mikołajki zawsze się kojarzą z Szymonem Majewskim, bo dorastała w szpitalu, do którego przychodziłem przebrany za Świętego Mikołaja i rozdawałem dzieciom prezenty. Dlatego dla niej logiczną sytuacją jest Mikołaj, a w środku Szymon.

* Wolontariat zabiera panu dużo czasu?

- Jak człowiek w to wejdzie, czuje się zobligowany i zwyczajnie jest mu głupio, jak coś wypadnie i trzeba odmówić. Mnie czasami dopada poczucie, że dałem ciała, bo odmówiłem, nie przyszedłem i postanawiam sobie, że im to gdzieś nadrobię, wynagrodzę, zrobię jakiś bingo skumulowanie. Zresztą inni koledzy z Fundacji Spełnionych Marzeń Andrzej Nejman, Magda Różczka, Gośka Foremniak, Edyta Herbuś, Jacek Wszoła też mają takie poczucie obowiązku. Jak różne magazyny plotkarskie drą łacha z celebrytów, to mówię: hola, hola, kolego, pomyśl sobie, że ta osoba mogłaby cały czas spędzać na bankietach, a tymczasem oddaje część swojego sukcesu dla innych.
Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie