Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niespodziewana śmierć mężczyzny. Rodzina wini szpital

Iwona ROJEK
Janina Bujak, żona zmarłego 58-letniego mężczyzny i Teresa Pulut, siostra, uważają, że w Szpitalu Kieleckim zaniedbano leczenie chorego.
Janina Bujak, żona zmarłego 58-letniego mężczyzny i Teresa Pulut, siostra, uważają, że w Szpitalu Kieleckim zaniedbano leczenie chorego. Łukasz Zarzycki
Rodzina oskarża szpital, że lekarze działali wolno, nie podano odpowiedniego leku. Lekarze mówią, że zrobili wszystko, co powinni.

- Gdyby szybciej zdiagnozowano chorobę i wdrożono odpowiednie leczenie mój brat żyłby - rozpacza Teresa Pulut, siostra zmarłego mężczyzny. - Nie popełniliśmy żadnego błędu - wyjaśnia Ewa Banach, ordynator oddziału wewnętrznego w Szpitalu Kieleckim.

Dramat rozpoczął się 5 listopada, w sobotę nad ranem. - Mój 58-letni mąż Wiesław Bujak obudził się z silnymi bólami w okolicy nerek, a potem niespodziewanie zasłabł - opowiada jego żona Janina.

- Wezwaliśmy karetkę pogotowia, podano mu dwie kroplówki, podejrzewając kolkę nerkową lub wątrobową i ból nieco ustał. Ale w ambulansie zrobiono mu ekg i zdecydowano o tym, że trzeba go zabrać na oddział wewnętrzny przy ulicy Kościuszki na dalszą obserwację. Zgodziliśmy się na to. Pojechałam do męża z synem koło godziny 10 i nadal jeszcze przebywał na izbie przyjęć. Uważam, że powinien być szybciej przyjęty na oddział, bo takie trzygodzinne wyczekiwanie to dla chorego ogromny stres. Koło południa jego stan polepszył się, wszystkie parametry wróciły do normy, nabrał kolorów i humoru, tak, że nawet wstał z łóżka, żartował i pospacerował po korytarzu. Podejrzewano u niego atak kamieni nerkowych. Tak silny ból przydarzył mu się pierwszy raz, nigdy wcześniej nie był w szpitalu - mówi pani Janina.

STAN SIĘ POGORSZYŁ

Wszystko zmieniło się po godzinie 18. - Brat otrzymał jakąś tabletkę, po której momentalnie źle się poczuł, wrócił poranny silny ból, zaczęły zanikać tętno i ciśnienie - jego siostra Teresa płacze. - Uważam, że po tym leku dostał wstrząsu i nie podano mu odpowiedniego przeciwstrząsowego lekarstwa. Szybko przeniesiono go na oddział anestezjologii i intensywnej terapii, zaczęto go reanimować.

Przygotowywano też krew do transfuzji. Do godziny 23 nie odzyskał przytomności i przetransportowano go do Końskich. Dziwi nas to jak można było dopuścić do długiego transportu w tak krytycznym stanie. Tam po północy zmarł - mówi pani Teresa.

RATOWALIŚMY DO KOŃCA

Ewa Banach, niedawno powołana nowa ordynator odwieszonego oddziału wewnętrznego Szpitala Kieleckiego, chętnie wyjaśnia całą sytuację. - Nie czujemy się w niczym winni, zrobiliśmy to, co do nas należało - mówi.

- Rano w czasie transportu tego chorego z domu do szpitala okazało się, że ma podwyższony poziom tropominy, co mogło świadczyć o problemach krążeniowych, skonsultowaliśmy jego wyniki z kardiologiem, ale orzekł, że nie ma potrzeby wieźć go na kardiologię. U nas na oddziale podaliśmy mu odpowiednie leki, pacjent poczuł się dobrze. W planach mieliśmy przeprowadzenie badań usg. Późnym popołudniem jego stan błyskawicznie się pogorszył, z badań wyszło, że ma rozwarstwiającego się tętniaka aorty brzusznej, który zaczął pękać. Na moment pacjent stracił wydolność oddechową, przekazaliśmy go błyskawicznie na oddział anestezjologii i intensywnej terapii. Wiem, że tam go ratowano, a potem przewieziono do Końskich na oddział chirurgii naczyniowej, gdzie takie tętniaki się operuje. To był dla niego jedyny ratunek. Niestety chory, zaraz po przyjeździe do Końskich zmarł - wyjaśnia pani ordynator.

Na koniec rozmowy pani ordynator ubolewa nad tym, że najbliżsi zmarłego nie przyszli do lekarzy zapytać jak przebiegało całe leczenie, tylko udali się ze skargą do gazety. - Wiem, że to dla rodziny dramat, ale dla nas też. Ten chory był bardzo sympatyczny, dobrze go pamiętam, choroba postąpiła błyskawicznie. Miał dużo obciążeń, cukrzycę, otyłość, nadciśnienie. Również lekarz anestezjolog mówi, że zrobił to, co do niego należało - podkreśla.

- Funkcje życiowe zostały zachowane, wysłaliśmy mężczyznę z zapasem krwi niezbędnej do takiej operacji - informuje pani ordynator. - Nie mam sobie nic do zarzucenia. Takie operacje są obarczone bardzo dużym ryzykiem śmiertelności - dodaje.

Jednak synom i rodzinie trudno zgodzić się z argumentami lekarzy. - Uważamy, że na oddziale panowało zamieszanie i nie dopełniono wszystkich procedur - mówią bliscy. - Gdyby usg zrobiono rano, a nie zwlekano z tym badaniem do wieczora, to tętniak zostałby szybciej wykryty i można by było go zoperować. - Było tam za mało lekarzy. Na karcie informacyjnej wyraźnie napisano, że doszło do wstrząsu. Błędem było też wiezienie brata w tak ciężkim stanie do Końskich - uważa siostra.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie