Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mały Staś nie ma nóżek. Możemy sprawić, że będzie chodził

Iwona ROJEK
20-miesięczny Staś urodził się z tak zniekształconymi nóżkami, że trzeba było je amputować. Na razie mały Staś nie ma świadomości tego, że różni się od swoich rówieśników, żyje tak jak inne dzieci.
20-miesięczny Staś urodził się z tak zniekształconymi nóżkami, że trzeba było je amputować. Na razie mały Staś nie ma świadomości tego, że różni się od swoich rówieśników, żyje tak jak inne dzieci. Łukasz Zarzycki
Urodził się dwa lata temu z poważną wadą. Po amputacji nóżek potrzebne są protezy, co pół roku nowe. Rodzice mówią, że zrobią wszystko by dobrze wychować chłopca..

Pomoc dla Stasia

Chłopiec interesuje się wszystkim, wszędzie go pełno, mama wierzy, że dzięki nowoczesnym protezom synek będzie mógł nawet uprawiać sport. Na zdjęciu
Chłopiec interesuje się wszystkim, wszędzie go pełno, mama wierzy, że dzięki nowoczesnym protezom synek będzie mógł nawet uprawiać sport. Na zdjęciu Staś w czapce i z szalikiem Korony Kielce. Łukasz Zarzycki

Chłopiec interesuje się wszystkim, wszędzie go pełno, mama wierzy, że dzięki nowoczesnym protezom synek będzie mógł nawet uprawiać sport. Na zdjęciu Staś w czapce i z szalikiem Korony Kielce.
(fot. Łukasz Zarzycki)

Pomoc dla Stasia

- W naszej rodzinie ze względu na chorobę dziecka może pracować tylko mąż. Sami sobie nie poradzimy z wydatkami na leczenie synka i protezy, dlatego bardzo prosimy czytelników o pomoc - mówi Ewa Gos, mama Stasia. Wszyscy, którzy mogliby pomóc rodzinie w uzbieraniu pieniędzy na zakup protez, trzeba je wymieniać co pół roku są proszeni o wpłacanie pieniędzy na konto Fundacji "Rozwój dla przyszłości" na numer 72 8499 0008 0400 9322 2000 0001 z dopiskiem "Pomoc dla Stasia Gosa".

Prawie dwuletni Staś Gos mieszkający w Strawczynie koło Kielc nie wygląda na nieszczęśliwego, choć nie ma obu nóżek. Szybko przemieszcza się po podłodze na kikutach, śmieje się, bawi i chętnie odpowiada na pytania.

Ewa Gos, 32-letnia mama chłopca mówi, że tak jak każda kobieta pragnęła mieć zdrowe dziecko, ale teraz musi pogodzić się z tym, że jej synek będzie miał całkiem inne życie, niż jego zdrowi rówieśnicy. Po tym co ich spotkało były tylko dwa wyjścia, albo zaakceptować całą sytuację i w miarę normalnie żyć, albo wpaść w czarną rozpacz i załamać się. Po wielu miesiącach bólu i cierpienia wybrali to pierwsze rozwiązanie dla dobra całej rodziny. Przecież rozpacz i płacz niczego by nie zmieniły.

BARDZO CHCIELI MIEĆ DZIECKO

- Z moim mężem Mariuszem znaliśmy się już od szkoły podstawowej, mieszkamy w jednej miejscowości, ale uczucie zrodziło się miedzy nami dopiero w szkole średniej i niedługo potem pobraliśmy się - opowiada Ewa. - Rozpoczęliśmy pracę zawodową, ja razem z siostrą prowadziłam sklep, mąż wykonywał roboty remontowo budowlane i tak jak wszyscy młodzi ludzie po ślubie pragnęliśmy powiększyć rodzinę. Minęło parę lat, rodzice zaczęli nieśmiało dopytywać się nas o wnuki, ale dziecka nadal nie było. W końcu zdecydowaliśmy się z mężem podjąć leczenie, bo jednak rodzina bez malucha wydawała nam się niepełna. Odwiedziliśmy kilku lekarzy i ostatecznie skierowano nas do Krakowa do Kliniki Leczenia Niepłodności. - Bo tak naprawdę nie było wiadomo co było przyczyną tego, że nie mogliśmy się doczekać dziecka - mówi Mariusz. - Chyba ten problem dotyczy obecnie wielu małżeństw i trzeba mówić o nim otwarcie. Ale akurat w momencie, gdy wybieraliśmy się do nowego specjalisty, aby na poważnie zająć się naszym problemem, bo zawsze praca i codzienność stały na przeszkodzie, żeby się za to poprzednie wziąć, okazało się, że Ewunia jest w ciąży.

Oboje małżonkowie przyznają, że ta wiadomość uskrzydliła ich. Przygotowali pokoik dla dziecka, Ewa chodziła regularnie na wizyty do ginekologa. - W ciąży czułam się świetnie, nic mi nie dolegało, pracowałam do ostatniego dnia - wspomina. - Podczas końcowego badania Usg powiedziano mi tylko, że dziecko jest owinięte pępowiną i prawdopodobnie będę musiała mieć zrobione cesarskie cięcie. I tak faktycznie było. Trafiłam do Szpitala Kieleckiego przy ulicy Kościuszki i tam urodził się nasz synek. Zaraz po porodzie położne miały niezbyt szczęśliwe miny i poinformowały mnie, że dziecko ma pewne wady, ale da się je usunąć. Byłam tak obolała i wykończona oczekiwaniem na szczęśliwe rozwiązanie, że niezbyt dokładnie dostrzegłam co mojemu dziecku dolega, ale czułam, że sytuacja jest chyba poważna. Wkrótce przeniesiono mnie na osobną salę, żebym nie leżała razem z innymi matkami, które urodziły zdrowe dzieci. Bo wtedy, gdy widzi się normalne maluchy, odczuwa się większy ból. O tym co się stało powiadomiono też mojego męża.

Na co dzień, mimo nieszczęścia rodzice starają się zachować pogodę ducha.
Na co dzień, mimo nieszczęścia rodzice starają się zachować pogodę ducha.

Na co dzień, mimo nieszczęścia rodzice starają się zachować pogodę ducha.

SYNEK URODZIŁ SIĘ Z WADAMI

Mariusz wspomina, że chyba szybciej, niż żona dostrzegł, że synek ma poskręcane stopki, z niewyrośniętymi paluszkami, że w nóżkach brakuje kości i na pewno nie będzie mógł na nich stanąć. Przeżył szok, ale cały czas pocieszano ich, że obecnie medycyna jest na tak wysokim poziomie, że będzie można temu zaradzić. Uwierzyli w to, bo tak jak wszyscy świeżo upieczeni rodzice, bardzo pragnęli słyszeć dobre wiadomości. Podkreślają, że w szpitalu przez cały czas mieli duże wsparcie ze strony personelu i dobrą opiekę.

Ewa Gos opowiada, że po tym jak została wypisana z dzieckiem do domu i jakoś doszła do siebie udali się z małym Stasiem do jednego z najlepszych chirurgów i ortopedów dziecięcych, do doktora Piotra Zająca. - Z jednej strony byliśmy bardzo zaskoczeni, ale z drugiej doceniliśmy szczerość, kiedy doktor powiedział, że przypadek naszego dziecka jest bardzo skomplikowany i radzi nam, abyśmy udali się z nim od razu do szpitala w Krakowie, na Prokocimiu - mówi Mariusz Gos.

- Tam usłyszeliśmy szokującą diagnozę, że nawet po przeprowadzeniu wielu skomplikowanych operacji nie ma żadnej gwarancji, że nasze dziecko będzie mogło stanąć na własnych nóżkach, nie mówiąc już o chodzeniu czy bieganiu. Profesor dodał, że być może wszystkie zabiegi zajmą około dziesięciu lat, a nóżki i tak pozostaną sztywne, synek będzie się na nich poruszał jak robot. Dlatego lepiej jest przeprowadzić amputację i postarać się o protezy. Bardzo przeżyliśmy ten wyrok, wprost nie mogliśmy w niego uwierzyć, dlatego skonsultowaliśmy się z kolejnymi specjalistami, w Warszawie, Otwocku i innych miastach. Niestety ich opinia była podobna. Po wielu tygodniach, może nawet miesiącach dyskusji podjęliśmy decyzję o amputacji, nie chcieliśmy męczyć naszego dziecka, robić na nim doświadczeń, bez pewności dobrego rezultatu. Kilkugodzinną operację, amputację powyżej kolan przeprowadzono w kwietniu. Od tamtej pory skupiliśmy się wyłącznie na załatwieniu dla naszego malucha odpowiedniej protezy, nie gnębiliśmy się i nie wracaliśmy już do tego, dlaczego akurat nam przydarzyła się taka sytuacja - mówi pan Mariusz.

- Chociaż chyba jednak wybiorę się do kieleckiego lekarza ginekologa, który opiekował się mną w czasie ciąży, do tej pory nie miałam na to siły i zapytam go, czy naprawdę nie widział na zdjęciu tego, że moje dziecko nie ma nóżek - zastanawia się matka. - Cały czas zapewniał mnie, że z dzieckiem wszystko jest w porządku - dodaje.
POGODZENI Z LOSEM

Młodzi małżonkowie przyznają, że umieli sobie wszystko wytłumaczyć i, że teraz w ich domu zagościło o wiele więcej radości, niż na początku. - Cieszymy się, że mamy dziecko, bo przecież po latach usilnych zabiegów mogliśmy się na nie w ogóle nie doczekać - uważa Ewa. - Doszliśmy do wniosku, że nie ma dla nas znaczenia czy jest chore, czy zdrowe, kochamy go najbardziej na świecie.

Mariusz dodaje, że siły i otuchy dodała im również reakcja otoczenia. Mnóstwo osób pospieszyło im pomocą. Zarówno wójt Strawczyna Tadeusz Tkaczyk jak i sołtys Monika Jabłońska zorganizowali zbiórkę na protezy, podczas niedawnej Strawczynady. Do akcji w parafii przyłączył się ksiądz Tadeusz Szot. Sąsiedzi pochodzą ze zrozumieniem, babcie i dziadkowie pomagają im w opiece nad synkiem.

W czasie naszej rozmowy Stasiu przemieszcza się z jednego kąta pokoju do drugiego, bawi zabawkami i wydaje się być bardzo zadowolony z życia. Wkrótce rodziców czeka bardzo ważne zadanie, nauczenie chłopca poruszania się na protezach i rehabilitacja.

- Ja staram się być bardzo otwarta, nie ukrywam tego, że Staś nie ma nóżek przed światem - mówi mama. - Wszędzie go ze sobą zabieram i choć często spotykam się z ciekawskimi spojrzeniami nie przejmuję się tym. Nieraz kobiety mówią, po co pani to dziecko tak nosi, niech pani postawi je na ziemi i niech samo chodzi. Tłumaczę, że nie ma na czym stać. Chciałabym, żeby zaakceptowano go takim jaki jest. Taka tolerancja będzie potrzebna mu w przedszkolu, szkole i dorosłym życiu. Czeka nas jeszcze dużo pracy z samym dzieckiem, potem gdy dorośnie, żeby nie czuł się gorszy od innych. Zrobimy wszystko, żeby tak było.

Ewa nie wróciła po porodzie do pracy, muszą się utrzymać z jednej pensji męża. - Bardzo prosimy o pomoc ludzi o dobrym sercu - apelują rodzice. - Protezy docelowe będą kosztować około 100 tysięcy, koszt takich, które trzeba wymieniać co pół roku wynosi kilka tysięcy. Nigdy nie prosiliśmy nikogo o pomoc, ale teraz sami nie damy sobie rady - mówią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie