Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarz Jacek Łabudzki z Sandomierza ukończył morderczy bieg w Himalajach

Małgorzata PŁAZA
Jacek Łabudzki na 83 kilometrze trasy.
Jacek Łabudzki na 83 kilometrze trasy. archiwum prywatne
Niezwykłe osiągnięcie Jacka Łabudzkiego z Sandomierza. Jako pierwszy Polak i jeden z zaledwie kilkunastu ludzi na świecie ukończył 222-kilometrowy bieg w Himalajach!

Kim jest Jacek Łabudzki ?

Kontakt z cywilizacją. Trasa biegu wiodła również przez taką wioskę.

Kontakt z cywilizacją. Trasa biegu wiodła również przez taką wioskę. archiwum prywatne

Kontakt z cywilizacją. Trasa biegu wiodła również przez taką wioskę.
(fot. archiwum prywatne)

Kim jest Jacek Łabudzki ?

Jacek Łabudzki urodził się 4 stycznia 1960 roku w Krakowie. Od wielu lat mieszka w Sandomierzu. Ma żonę Beatę, synów - Piotra, Bartłomieja i Kacpra. Jest lekarzem pediatrą, pracuje w Centrum Medycznym "Rokitek" w Sandomierzu i jego filii w Koprzywnicy. Jest etatowym medalistą Ogólnopolskich Igrzysk Lekarskich w Zakopanem w lekkiej atletyce, z powodzeniem startuje w maratonach. Ukończył Maraton Piasków na Saharze, Western States Endurance Run w Kalifornii, Comrades Marathon w Republice Południowej Afryki. Zaliczył też biegi na 100 kilometrów w Szwajcarii, słynny Spartathlon z Aten do Sparty, którego trasa liczy 246 kilometrów oraz Ultra-Trail du Mont-Blanc i Brasil 135.Jest pomysłodawcą i współorganizatorem imprez sportowych odbywających się w Sandomierzu - Sportowego Weekendu Kwitnących Sadów oraz letniego i zimowego triathlonu, uhonorowanym tytułem Ambasadora Sandomierskiego Sportu. Hobby - bieganie i turystyka górska.

Jacek Łabudzki, lekarz-maratończyk z Sandomierza uczestniczył w biegu na dystansie 222 kilometrów w indyjskiej części Himalajów. Jest pierwszym Polakiem, który ukończył ten morderczy ultramaraton.

La Ultra The High to jeden z najtrudniejszych ultramaratonów na świecie, nie tylko ze względu na dystans - to bieg na najwyżej położonej trasie, wiedzie ona przez dwie z najwyższych na ziemi górskich przełęczy.

Średnia wysokość to 4500 metrów nad poziomem morza. Na takiej wysokości zawartość tlenu w powietrzu jest o 66 procent mniejsza niż w normalnych warunkach. La Ultra stawia ludzką wytrzymałość na krawędzi. Arcytrudną trasę pokonało do tej pory zaledwie tylko kilkanaście osób.

OSTRA SELEKCJA

La Ultra wymyślił hinduski lekarz, który sam startuje w maratonach i ultramaratonach. To on selekcjonuje śmiałków. Robi to na podstawie ich CV, czyli dotychczasowych osiągnięć, ale także krótkich wypowiedzi na temat tego, czym jest dla nich sport i bieganie. - Pomysłodawca La Ultra The High postrzega bieganie jako pewną filozofię życia. Bieg, który wymyślił, nie jest dla zawodowców. Tam nie ma żadnych trofeów, poza statuetką, pamiątkową tabliczką i splendorem. Nie ma również kolejnych miejsc. Każdy, kto ukończy bieg, jest zwycięzcą - mówi Jacek Łabudzki.

Rocznie na bieg w Himalajach zgłasza się około 30 osób. Przez sito przechodzi mniej więcej jedna trzecia. Ze względu na ekstremalne warunki to bieg kameralny. W pierwszej edycji La Ultra ukończyła tylko jedna osoba, w drugiej - trzy, przed rokiem - sześć.

Teraz, w czwartej edycji, miało wystartować dziewięciu biegaczy, jednak dwóch nie dojechało. Wśród siedmiu osób, które pojawiły się na starcie, były dwie kobiety - Hinduska i Amerykanka.

Lista osiągnięć Jacka Łabudzkiego była wystarczającą rekomendacją - ma on na swoim koncie już 30 maratonów i 15 ultramaratonów. Ubiegając się o możliwość startu w Himalajach, powtórzył, że bieganie to dla niego nie tylko sposób na dobre samopoczucie psychiczne i fizyczne, to sposób na życie.

Pod względem logistycznym La Ultra The High to bardzo duże przedsięwzięcie. W przeprowadzenie ultramaratonu zaangażowanych jest około 30 wolontariuszy z całych Indii. To nie są przypadkowe osoby - to elita spośród biegających. Na bieg przylatują z różnych części kraju. Z uczestnikami są cały czas, również podczas przygotowań do startu.

AKLIMATYZACJA KONIECZNA

W La Ultra Jacek Łabudzki wystartował razem z kolegą - Zbigniewem Malinowskim z Kołobrzegu, który - jak przyznaje - zaraził go miłością do ultramaratonów. Spędzili w Indiach 10 dni, z których siedem przeznaczyli na aklimatyzację wysokościową, czyli przygotowanie organizmu do warunków wysokogórskich. To konieczne.

W tym celu trzeba, wyjaśnia Jacek Łabudzki, zażywać odpowiednie leki, które działają przeciwobrzękowo (obrzęk płuc lub mózgu to najpoważniejsze niebezpieczeństwo na dużych wysokościach), a poza tym zwiększają przyswajanie tlenu przez płuca.

Jacek Łabudzki wraz z towarzyszem aklimatyzowali się również poprzez wycieczki samochodowe w wysokie partie gór, najpierw na wysokość 2500 metrów, a potem - 4000. Odbyli także podróż jeepem, 440 kilometrów, jedną z najbardziej niebezpiecznych dróg świata, biegnącą wzdłuż granicy z Pakistanem - Srinagar-Leh. Na trasie kilka razy wyjeżdża się na przełęcze na wysokości ponad 4400 metrów.

- Udało nam się również zdobyć najwyższy szczyt w tamtej części Himalajów - 5776 metrów. Na wysokość 4200 metrów podjechaliśmy samochodem, a potem "gołą stopą", czyli bez specjalistycznego sprzętu typu raki i czekany, weszliśmy na szczyt. Zajęło nam to 10 godzin - relacjonuje sportowiec z Sandomierza. - Wysiłek, który podjęliśmy, zaowocował w czasie biegu. Nie mieliśmy problemów wynikających z dużych wysokości - podkreśla.

2,5 DOBY W TRASIE

Tuż przed biegiem polscy maratończycy przenieśli się ze Śridagaru w Dolinie Kaszmirskiej do krainy Ladakh. Uważa się ją za "mały Tybet", zamieszkują ją bowiem Tybetańczycy, buddyści. Jest to jedno z najbardziej popularnych miejsc trekkingowych w Himalajach, chętnie odwiedzane przez miłośników tej formy turystyki z Europy.

Na pokonanie 222-kilometrowej trasy uczestnicy mają 60 godzin, czyli 2,5 doby. Jak mówi Jacek Łabudzki, czasu teoretycznie jest dużo, ale na pierwszym, bardzo trudnym etapie trasy, podzielonym na trzy punkty, obowiązują rygorystyczne limity. - Pomysłodawca biegu uznał, że jeśli ktoś się w tych limitach zmieści, ma prawie 100-procentową szansę powodzenia na dalszej części trasy - wyjaśnia Jacek Łabudzki.

Pierwszy punkt był po 48 kilometrach, drugi po 53, na najwyższej przełęczy 5360 metrów, kolejny zaś, po zejściu z przełęczy, na 83 kilometrze.

Kobiety już na pierwszym punkcie miały sześć minut spóźnienia i zostały zdyskwalifikowane. Jackowi Łabudzkiemu poszło znakomicie - po pokonaniu wszystkich punktów miał około półtorej godziny zapasu.

Bieg zaczął się w mieście Leh, punktualnie o północy. Od samego początku liderem był Amerykanin - biegacz z Arizony, mający na swoim koncie sporo sukcesów. Jednak - jak się później okazało - za bardzo szybkie tempo na pierwszym odcinku musiał zapłacić. Źle się poczuł, na odzyskanie dobrej formy potrzebował kilku godzin.

- My natomiast przyjęliśmy założenie, że jeśli na pierwszym etapie dobrze nam pójdzie, zrobimy sobie trzygodzinny odpoczynek w naszym pensjonacie, który był położony na trasie biegu. Było to akurat w środku upalnego dnia. Po przerwie, w nocy, pokonaliśmy kilkadziesiąt kilometrów, w miarę płaskich wzdłuż Indusu. Potem była druga przełęcz, trzeba było podejść prawie 50 kilometrów na wysokość 5300 metrów - opowiada Jacek Łabudzki.

Później był cały dzień biegu. Warunki pogodowe były w miarę przyjazne, było ciepło. Biegacze mieli szczęście, gdyż poprzedniego dnia, gdy jechali na start, na przełęczy padał śnieg. Na niektórych odcinkach, gdy trzeba było pokonywać stromizny, nie dało się biec, zawodnicy przechodzili do szybkiego marszu.

Najwyżej położone miejsce na trasie – 5360 m n.p.m.

Najwyżej położone miejsce na trasie – 5360 m n.p.m. archiwum prywatne

Najwyżej położone miejsce na trasie - 5360 m n.p.m.
(fot. archiwum prywatne)

WYPRZEDZIŁ ICH TYLKO AMERYKANIN

Jacek Łabudzki i Zbigniew Malinowski biegli razem, wspierając się wzajemnie. Był to kolejny ich wspólny bieg. - Wiemy już, jak się wzajemnie motywować. Najważniejsze było dla nas nie to, żeby wygrać bieg, ale by skończyć go w dobrej formie. Dlatego nie goniliśmy Amerykanina, choć mogliśmy go wyprzedzić, była na to szansa. Biegliśmy spokojnie, budząc podziw jako zgrana para.

Pokonywanie ekstremalnie długich tras to, przyznaje Jacek Łabudzki, problem przede wszystkim mentalny. Jak mówi, fizycznie można się przygotować do każdego przedsięwzięcia. - Gorzej jest z psychiką. Zdarza się często, że dobrze wytrenowani zawodnicy, odpadają dlatego, że głowa odmawia im posłuszeństwa. Oczywiście, i mnie dopadają kryzysy, na szczęście już bliżej mety. Narasta zmęczenie, różne myśli zaczynają chodzić po głowie: "dość!", "co ja tu robię? "po co narażam życie?". Trzeba jednak widzieć zieloną lampkę, metę i trzeba do niej podążać - mówi lekarz-maratończyk.

Od 83 kilometra zawodnicy mogli mieć własne wsparcie - swój samochód supportujący. Biegacze z Polski skorzystali z takiej możliwości. Załogę pojazdu tworzyli: syn Jacka Łabudzkiego, miejscowy kierowca i przewodnik, znający język. Na całej trasie niedaleko zawodników jechały trzy jeepy organizatorów, między innymi z wodą i odżywkami.

Sportowcy byli pod opieką lekarską. Na głównych punktach trasy lekarz sprawdzał, czy nie mają symptomów obrzęku, kontrolował saturację, czyli nasycenie krwi tętniczej tlenem, mierzył ciśnienie i tętno. Przebieg ultramaratonu relacjonowało wielu dziennikarzy, na miejscu były trzy telewizje - japońska, amerykańska i hinduska.

Na mecie Polacy byli przed godziną 21. Trasę pokonali w czasie 44 godzin i 42 minut. Byli drudzy, po Amerykaninie, który był o pięć godzin lepszy. Oni z kolei mieli pięć godzin przewagi nad Duńczykiem. Ostatni dobiegł Japończyk.

Po biegu zawodnicy mieli dwa dni na odpoczynek. Największym problemem były nogi, spuchnięte i zniszczone. - Obliczyłem, że w czasie biegu zrobiłem pół miliona kroków - mówi Jacek Łabudzki.

BIEGI TYLKO EKSTREMALNE

Wśród swoich dotychczasowych biegów, La Ultra The High Jacek Łabudzki klasyfikuje pod względem stopnia trudności na drugim miejscu, zaraz po starcie w Brazylii. Podczas Brasil 135 w styczniu tego roku pokonał 217 kilometrów w tropikalnych warunkach, również jako pierwszy Polak. - W La Ultra swoje robiła wysokość. Przez około 50 procent trasy byliśmy ponad 4500 metrów nad poziomem morza - zaznacza sandomierzanin.

Jacek Łabudzki, jako jedyny Polak, ma już na swoim koncie najważniejsze i najtrudniejsze biegi w Europie, Azji, Afryce i obu Amerykach. Do zaliczenia został mu jeden kontynent - Australia, a także bieg w Dolinie Śmierci w Kalifornii, w którym chciałby wystartować za dwa lata.

A już niebawem, za dwa miesiące, Jacek Łabudzki po raz drugi pobiegnie w słynnym Spartathlonie z Aten do Sparty, którego trasa liczy 246 kilometrów. - Nie myślę już o biciu rekordów. Teraz bieganie ma być dla mnie przygodą i … ekstremą. Szukam najbardziej ekstremalnych i najciekawszych biegów. Zależy mi również na tym, aby były to zawody o uznanej randze i marce - podkreśla sportowiec z Sandomierza.

Jacek Łabudzki na początku drugiego dnia biegu.

Jacek Łabudzki na początku drugiego dnia biegu. archiwum prywatne

Jacek Łabudzki na początku drugiego dnia biegu.
(fot. archiwum prywatne)

To prawie połowa trasy.

To prawie połowa trasy. archiwum prywatne

To prawie połowa trasy.
(fot. archiwum prywatne)

Samotność długodystansowca. Jacek Łabudzki na trasie biegu.
Samotność długodystansowca. Jacek Łabudzki na trasie biegu. archiwum prywatne

Samotność długodystansowca. Jacek Łabudzki na trasie biegu.
(fot. archiwum prywatne)

Jacek Łabudzki i Zbigniew Malinowski z drużyną japońską.
Jacek Łabudzki i Zbigniew Malinowski z drużyną japońską.

Jacek Łabudzki i Zbigniew Malinowski z drużyną japońską.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie