Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Kuranty, znany piłkarz, wychowanek Siarki Tarnobrzeg: - U takich trenerów jak Orest Lenczyk od razu wyczuwa się charyzmę

Bartosz MICHALAK
Jacek Kuranty jako czołowy zawodnik dwukrotnie utrzymał się z Odrą Wodzisław  w ekstraklasie.
Jacek Kuranty jako czołowy zawodnik dwukrotnie utrzymał się z Odrą Wodzisław w ekstraklasie.
Podczas swojej piłkarskiej kariery miał okazję pracować z takimi trenerami jak Orest Lenczyk, Jurij Szatałow oraz doskonale znanymi na Podkarpaciu Jackiem Zielińskim i Januszem Białkiem. Pozwolił się zapamiętać piłkarskim kibicom w całej Polsce jako boiskowy walczak. Jacek Kuranty - wychowanej tarnobrzeskiej Siarki, przez lata grał w ekstraklasie.

Jacek Kuranty

Jacek Kuranty

Urodzony w 1978 roku w Tarnobrzegu; wychowanek Siarki, z którą jako 18-latek występował w dawnej I lidze; były ekstraklasowy piłkarz GKS-u Bełchatów, Odry Wodzisław i Polonii Bytom; wicemistrz Polski z sezonu 2006/2007 z Bełchatowem; aktualnie nauczyciel wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej nr 3 w Tarnobrzegu oraz trener rocznika 2003 Siarki i A-klasowej Koprzywianki Koprzywnica; żona Anna; dzieci: Wiktoria (5 lat), Paulina (3 lata).

Przemaglowałem trochę Pana piłkarskie dokonania i jedno jest pewne: bramki zdobywał Pan bardzo rzadko, ale jak już, to były one fenomenalne.
Niestety w tym przypadku hasło: "nie liczy się ilość, tylko jakość", chyba nie za bardzo pasuje (śmiech). Nie ma jednak co ukrywać, że na boisku miałem zupełnie inne zadania, niż strzelanie goli. Oprócz mojej ładnej bramki z półfinałowego meczu Pucharu Ekstraklasy z Wisłą Kraków, pamiętam gola strzelonego nie byle komu, bo samemu Jurkowi Dudkowi. Jurek bronił wówczas w Sokole Tychy, a ja jako 18-letni wychowanek Siarki poznawałem dopiero smak I-ligowej piłki. Myślę, że było to jeszcze ładniejsze trafienie.

Zawsze był Pan raczej z boku szumu medialnego. W Bełchatowie głównie mówiono o Gargule i Matusiaku. W Odrze Wodzisław na świeczniku zawsze był Jan Woś lub Ilijan Micanski. Nie miał z tym Pan żadnych problemów?
Nigdy nie miałem parcia na szkło, dlatego też, nie był dla mnie problemem fakt, że w po weekendowej prasie sportowej o Kurantym pisali tylko kilka słów lub nic. Miałem swoje zadania, za których wykonanie płacono mi niemałą pensję. Skupiałem się tylko na grze w piłkę. Poza tym w czasach występów w Bełchatowie byłem jeszcze kawalerem, a później w moim życiu pojawiła się żona Ania. Wówczas zupełnie nie w głowie były mi wywiady i inne tego typu (śmiech).

Czuje się Pan wicemistrzem Polski z Bełchatowem za sezon 2006/2007?
Powiem inaczej: mam ogromny niedosyt, że w tamtym okresie wyleciałem ze składu "Brunatnych". Oficjalnie mam przypisany ten sukces, ale nie do końca mnie to satysfakcjonuje. Po awansie z Bełchatowem do ekstraklasy miałem niepodważalną pozycję w zespole. Również po przyjściu do klubu trenera Lenczyka, pod którego wodzą spokojnie utrzymaliśmy się w lidze. Niestety w kolejnym sezonie przytrafiła mi się poważna kontuzja mięśnia dwugłowego i kiedy już chłopakom szło dobrze, musiałem pogodzić się z rolą rezerwowego. Rozmawiałem o tym z trenerem Lenczykiem, dlatego żal mogę mieć tylko do siebie! Pamiętasz pewnie jak niewiele zabrakło nam wtedy do tytułu Mistrza Polski. Szkoda… (Zagłębie Lubin rzutem na taśmę wyprzedziło w tabeli GKS Bełchatów o jeden punkt - red.)

Zatrzymajmy się na chwilę przy trenerze Oreście Lenczyku. Wiemy jaki jest dla niektórych dziennikarzy i początkujących trenerów, którzy z marszu chcą przejść z nim na "Ty". Jaki jest dla swoich zawodników?
Ciepły, życzliwy człowiek, z którym można szczerze pogadać na każdy temat. Wiadomo, że jak trzeba to solidnie opieprzy, ale przede wszystkim jest to trener, który swoje dobre relacje z zespołem buduje na kontakcie z każdym z jego zawodników. Zawsze ma w zanadrzu jakąś pikantną anegdotę (uśmiech). Może to banalne stwierdzenie, ale u takich ludzi jak Lenczyk od razu wyczuwa się tę charyzmę. Ogromne doświadczenie i pewność siebie, jakie powodują, że nikt nie jest mu w stanie wejść na głowę.

Pana przygoda z Bełchatowem rozpoczęła się za sprawą trenera Jacka Zielińskiego?
Dokładnie. Wcześniej miałem okazję odejść do Piotrcovii Piotrków Trybunalski, gdzie widział mnie trener Bogusław Pietrzak. Zdecydowałem jednak, że zostanę w Siarce. W 2002 roku znowu trafiłem pod skrzydła Jacka Zielińskiego, tym razem właśnie w Bełchatowie.

Pobyt w Odrze Wodzisław kosztował Pana pewnie dużo siwych włosów.
Dwa sezony z rzędu walczyliśmy z chłopakami o utrzymanie, ale najważniejsze, że się udało. Zwróć uwagę kosztem jakim ekip. Pierwszym razem do dawnej II ligi spadł między innymi mocny kadrowo Widzew Łódź, którego próbował ratować jeszcze Janusz Wójcik, a w następnym sezonie Górnik Zabrze pod wodzą Henryka Kasperczaka. W Wodzisławiu podobnie jak zresztą w Bełchatowie panowała prawdziwie rodzinna atmosfera, która mi osobiście bardzo służyła. Celem było zazwyczaj spokojne utrzymanie się w lidze, co umożliwiało dalsze funkcjonowanie zespołu.

To prawda, że w 2010 roku był Pan bliski angażu w Stali Stalowa Wola?
Dostałem telefon od Sławomira Adamusa, ale do żadnych konkretnych rozmów nie doszło.

Ze względu na animozje pomiędzy Tarnobrzegiem, a Stalową Wolą wybrał Pan jednak ponownie Odrę Wodzisław.
Szczerze? Gdyby oferta ze Stalówki była konkretna na pewno bym ją rozważył i bardzo możliwe, że również przyjął.

Kibice Siarki nie wybaczyliby tego Panu.
Tylko, że kibice nie mają na utrzymaniu mojej rodziny. Zawsze sentyment będę miał do Siarki, bo jestem jej wychowankiem, bo zostawiłem dla niej kawał serca na boisku. O tym powinni pamiętać prawdziwi kibice. Kibice Stali i Siarki mają prawo się nie lubić. Ale los piłkarza jest taki, a nie inny. Zresztą nie ma o czym dyskutować. Po pierwsze: nie trafiłem do Stali. Po drugie: tacy piłkarze jak Jacek Zieliński, Mietek Ożóg, Paweł Wtorek, Jarek Piątkowski czy Wojtek Nieradka grali w obu klubach i z tego co wiem wszyscy żyją (śmiech).

Pana powrót do Siarki można chyba uznać za więcej niż udany?
Zdecydowanie. Udało się awansować z drużyną do II ligi. Dołożyłem kilka ważnych trafień - nie mam sobie nic do zarzucenia.

Z marszu został Pan kapitanem zespołu i… trzeba przyznać, że również Pańska prezentacja w klubie była okazała.
(śmiech) Sam byłem zdziwiony. Koszulka z numerem 7, umowy do podpisania, media. Marketingowo to wyglądało całkiem nieźle. Ale to dobrze, bo w końcu trzeba uczyć się nawyków, które w innych rejonach kraju są już standardami. Może sytuacja finansowa nie była w Siarce tak dobra jak teraz, ale trenerzy Adam Mażysz, a następnie Michał Szymczak potrafili stworzyć dobry zespół. W Siarce obecnie prowadzę zajęcia z chłopakami z rocznika 2003. Cieszę się, że mogę być w tym klubie i patrzeć jak przy ogromnym wsparciu władz miasta podąża we właściwym kierunku.

Sugeruje Pan awans do I ligi?
Myślę, że to całkiem realny scenariusz. Kibicuję chłopakom i wierzę, że Podkarpacie w końcu będzie miało mocny zespół na zapleczu ekstraklasy. Szczególnie, że miasto mocno wspiera poczynania piłkarzy dzięki czemu Siarka, również pod względem organizacyjnym, jest mocna.

Czasami z dużej chmury, mały deszcz… Pan oprócz młodzików Siarki prowadzi jeszcze Koprzywiankę Koprzywnica. Ponoć miał Pan tylko patrzeć z boku, ale ostatecznie wrócił Pan na boisko.
Nie wiedziałem, że aż tak będę za nim tęsknił (uśmiech). Mimo to, nie skorzystałem dwukrotnie z propozycji gry w Wiśle Sandomierz. Potrafię powiedzieć sobie: dość. Obecnie jestem nauczycielem wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej nr 3 w Tarnobrzegu i do tego zaczynam stawiać pierwsze kroki w trenerce.

To w domu pewnie jest Pan gościem…
Nie da się ukryć. Ale jeśli się ma rodzinę, to trzeba o nią dbać. Do tego są potrzebne pieniądze, a tych nikt za darmo mi nie da.

Wspomniał Pan o trenerce. Myśli Pan, że opłaca się dzisiaj inwestować w ten fach? Szkoły trenerskie kosztują, a pracy w Polsce coraz mniej. Już nie mówię o zaciągu zagranicznych szkoleniowców, ale sam Pan wie, że od nowego sezonu będzie już tylko jedna II liga.
W Kielcach w najbliższym czasie zrobię licencję UEFA B. Co będzie potem, to już czas pokaże. Czasami trzeba zaryzykować. Tak jak na giełdzie…

Gra Pan?
Jestem na bieżąco.

W Polsce giełda kuleje. Grudzień tragiczny, teraz w związku z perturbacjami z Otwartymi Funduszami Emerytalnymi też nie ma co się nastawiać na zieleń…
(śmiech) Widzę, że w temacie jesteś. Pamiętaj, że są jeszcze rynki zagraniczne.

Zmieniając temat: z którymi z byłych kolegów ma Pan dzisiaj najlepszy kontakt.
Z Piotrkiem Klepczarkiem, Jackiem Popkiem i Łukaszem Sapelą.

Ten ostatni całkiem pozytywnie radzi sobie w Azerbejdżanie. Pana nigdy nie kusił tak egzotyczny kierunek.
Nawet jeśli dostałbym takową ofertę, to musiałbym jeszcze do niej przekonać żonę. A to już nie byłyby łatwe negocjacje (uśmiech).

W wieku 18-lat grał Pan w dawnej I lidze. Dzisiaj pracuje Pan jako nauczyciel, więc wnioskuję, że posiada Pan tytuł magistra. Kiedy, gdzie i jak to się stało, że się Panu w ogóle chciało go zdobyć?
Rodzice nie odpuszczali. Zawsze powtarzali, że kiedyś przestanę grać w piłkę i wtedy też coś trzeba będzie robić. Studia kończyłem w Ostrowcu Świętokrzyskim, a magistra uzyskałem w Białej Podlaskiej. Wszystko trochę na wariackich papierach, ale grunt, że jest (uśmiech).

To żeby nie było tak miło. Mecz, po którym chciał się Pan zakopać pod ziemię.
W barwach Siarki, przegrany na własnym stadionie 0:1 z Radomskiem. Remis dawał nam utrzymanie w dawnej II lidze. Był spadek, a ja mimo, że byłem jeszcze młodym chłopakiem bardzo to przeżyłem. Zresztą większość z nas zastanawiała się wówczas nad skończeniem z grą w piłkę…

Jak świetna impreza to rozkręcona tylko przez…
(śmiech) Pamiętam, że w Bełchatowie niezły w te klocki był Jan Fröhlich (aktualnie obrońca słowackiej FK Plavnicy - red). Można powiedzieć, że miał końskie zdrowie nie tylko na boisku. W Odrze prym wiódł Janek Woś. Silny charakter, typowy przywódca, który oprócz ofensywnych akcji potrafił także zaplanować udany wieczór.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie