Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tragedia w szpitalu w Końskich. Lekarze kazali czekać ciężarnej kobiecie. Dziecko zmarło

Paulina BARAN
Ojciec dziecka przekazał nam wynik pierwszego badania USG, które wskazuje, że dziecko miało urodzić się 14 stycznia, czyli prawie miesiąc wcześniej!
Ojciec dziecka przekazał nam wynik pierwszego badania USG, które wskazuje, że dziecko miało urodzić się 14 stycznia, czyli prawie miesiąc wcześniej! Dawid Łukasik
Bezproblemowo przebiegająca ciąża zakończyła się narodzeniem martwego dziecka. Kto zawinił? Natura czy zaniedbania lekarzy? Prokuratura bada sprawę.

W ciągu trzech godzin zawalił im się świat. Nic nie zapowiadało tragedii, kiedy 25-letnia ciężarna kobieta zgłosiła się do Szpitala Specjalistycznego imienia świętego Łukasza w Końskich z silnymi bólami brzucha. Lekarze nie widząc nic niepokojącego położyli ją na sali i kazali… czekać. Za trzy godziny dziecko już nie żyło.

Dramat matki na tym się jednak nie skończył. Lekarze próbowali doprowadzić do tego, aby urodziła martwy płód siłami natury. Dopiero po kilkunastu godzinach stwierdzili, że dziecko jest za duże i wykonali cesarskie cięcie. Kierownik oddziału ginekologiczno położniczego w szpitalu świętego Łukasza w Końskich twierdzi, że choć był wtedy na urlopie, to zarówno z relacji lekarzy i z dokumentacji medycznej wynika, że nie było żadnych podstaw do podjęcia działań. Szpitalna sekcja zwłok dziecka wykazała, że było zupełnie zdrowe. Kierownik oddziału przyznaje, że nie ma pojęcia, co mogło pójść nie tak. Dodaje, że takie przypadki zdarzają się niezwykle rzadko.

W TRZY GODZINY ZAWALIŁ IM SIĘ ŚWIAT

25-latka z silnymi bólami brzucha trafiła do koneckiego szpitala w niedzielę, 9 lutego koło godziny 15. Została przyjęta na oddział ginekologiczno - położniczy, gdzie zostały wykonane badania USG i KTG. Lekarz przyjmujący stwierdził, że z dzieckiem jest wszystko w porządku i skierował ją na oddział położniczy. - Moja narzeczona została pozostawiona bez jakiejkolwiek opieki i nie była podłączona do żadnej aparatury medycznej - opowiada załamany ojciec. Wyjaśnia, że kolejne badania wykonano około godziny 18. - Pielęgniarka stwierdziła, że nie słyszy bicia serca i poprosiła koleżankę o pomoc. Po sprawdzeniu przez kolejnych pięć pielęgniarek, poproszono na salę lekarza, który stwierdził, że moje dziecko nie żyje - opowiada ze łzami w oczach.

NOC Z MARTWYM DZICKIEM W BRZUCHU

Pacjentka otrzymała zastrzyk na wywołanie porodu, ponieważ lekarz stwierdził, że lepiej, jeśli urodzi martwe już dziecko naturalnie. - Moja narzeczona spędziła całą noc w szpitalu stojąc, ponieważ ból nie pozwalał jej zająć innej pozycji. Całą noc chodziła z martwym dzieckiem, łudząc się, że może to wszystko nie prawda, a nasza córeczka żyje - mówi załamany. - Kazali jej nawet skakać na piłce, aby szybciej poszło - dodaje. Ostatecznie wykonano cesarskie ciecie, zrobiono to jednak dopiero następnego dnia o godzinie 12. Okazało się, że martwa dziewczynka ważyła 4,890 kilograma, a wody płodowe były czarno - zielone.

CIĄGLE PRZEKŁADALI TERMIN PORODU

Ojciec zmarłego dziecka winą za jego śmierć obarcza lekarzy. Mówi, że narzeczona miała ciągle przekładany termin porodu. - Staraliśmy się o dziecko trzy lata. Narzeczona miała nieregularną miesiączkę, w związku z czym lekarze nie potrafili ustalić daty porodu - wyjaśnia. Ojciec dziecka przekazał nam także wynik pierwszego badania USG, które wskazuje, że dziecko miało urodzić się 14 stycznia, czyli prawie miesiąc wcześniej! - Narzeczona przez całą ciążę chodziła na prywatne wizyty do kierownika oddziału ginekologicznego koneckiego szpitala, więc wydawało się, że ma najlepszą możliwą opiekę. Wszystkie wyniki badań były bardzo dobre, nie było jakichkolwiek komplikacji. Kiedy 28 stycznia zgłosiła się do szpitala obawiając się, czy nie przenosi ciąży usłyszała, że lekarz wyznacza datę kolejnej wizyty, a nie datę porodu. Co mieliśmy powiedzieć lekarzowi, przecież nie karzemy specjaliście wywoływać porodu - denerwuje się ojciec. Kolejna wizyta została wyznaczona na 13 lutego - niestety dziecko do niej nie dożyło.

BŁĄD LEKARZA?

Ojciec dziecka zarzuca lekarzom zaniedbanie obowiązków. Kiedy przyszliśmy z narzeczoną do szpitala, zwijała się z bólu. Nie mogła siedzieć ani leżeć - twierdzi. -Przecież moje dziecko już wtedy próbowało się urodzić, ale nie mogło - mówi drżącym głosem. Załamany mężczyzna nie rozumie także, jak ciężarną z takimi bólami można położyć na oddziale ginekologicznym, a nie na porodówce. Mojej narzeczonej zaczęły odchodzić zielone wody płodowe, a to ewidentnie świadczy o przenoszonej ciąży. Lekarza to jednak nie przekonało. Stwierdził, że to zwykły śluz - opowiada.

SPALCIE TE UBRANKA!

Ojciec dziecka zapowiada walkę o sprawiedliwość. - Nie wiem, co będzie dalej. Moja żona stwierdziła, że skoro nie ma dziecka, to ona także nie chce żyć - opowiada. Rodzina na dziecko oczekiwała bardzo długo. - Boże, jak ona pragnęła tego dziecka. Wszystko mieliśmy przygotowane, a teraz narzeczona kazała mi to spalić. Zawieźliśmy wszystko do mojej siostry. Został już tylko wózek - mówi. Zrozpaczona jest także babcia i ciocia dziecka. - Oddałabym wszystko, żeby wrócić życie temu maleństwu. Ale co my prości ludzie, tak naprawdę mogliśmy zrobić - płakała babcia.
SZPITAL WYJAŚNIA

Sprawę skomentował kierownik oddziału ginekologiczno - położniczego Szpitala Specjalistycznego imienia świętego Łukasza w Końskich, Mirosław Krzysztofik. - W czasie, kiedy to wszystko się wydarzyło byłem na urlopie. Kiedy przyszedłem do pracy dowiedziałem się, że pacjentka była przyjęta w terminie okołoporodowym z podejrzeniem odpływania wód płodowych, co się jednak nie potwierdziło - wyjaśnia ginekolog. Dodaje, że pacjentce wykonano odpowiednie badania, których wyniki nie odbiegały od normy. - Dopiero kolejne rutynowe badanie wykazało brak tętna dziecka. Później badanie USG wykazało wewnętrzną maciczną śmierć płodu - poinformował kierownik oddziału.

Zapytaliśmy doktora, dlaczego u pacjentki nie wywoływano porodu, skoro pierwsze USG wskazywało, że dziecko powinno urodzić się prawie miesiąc wcześniej. - Z USG nie można określać terminu porodu, a jedynie wielkość płodu -odpowiedział. Pytaliśmy także o to, czy dowodem na to, że dziecko było przenoszone były zielone wody płodowe. - Jak dziecko obumiera, to zawsze wody są zielone - stwierdził. Doktor poinformował także, że pacjentka była w terminie okołoporodowym. - Termin porodu był nieustalony, ponieważ pacjentka nie potrafiła podać daty ostatniej miesiączki, ani czasu zajścia w ciąże - zaznaczył.

Doktora Krzysztofika zapytaliśmy także, dlaczego u kobiety, która nosiła prawie pięciokilogramowe martwe dziecko nie wykonano od razu cesarskiego cięcia. - Fakt śmierci wewnątrzmacicznej nie jest wskazaniem do operacji. Próbowałem, aby poród był naturalny - stwierdził. Na nasze pytanie, czy to nie powodowało zagrożenia dla matki stwierdził: - Wielokrotnie martwy płód przebywa w ciele matki kilka dni, a nawet tygodni.

Jak się dowiedzieliśmy szpital wykonał już sekcję zwłok dziecka. - Nie stwierdzono żadnych wad rozwojowych - poinformował kierownik oddziału ginekologiczno -położniczego.

POLICJA ZABEZPIECZA DOKUMENTACJĘ

Sprawa trafiła już do prokuratury Rejonowej w Końskich. Rzecznik kieleckiej prokuratury Rafał Orłowski poinformował, że funkcjonariusze policji zabezpieczają dokumentację w szpitalu specjalistycznym w Końskich. Dokumenty będą także zabezpieczane w prywatnych gabinetach, w jakich w czasie ciąży badała się kobieta. Wykonana zostanie również kolejna sekcja zwłok, która wykaże przyczyny śmierci dziecka. - Sekcja administracyjna wykonana przez szpital nie zwalnia bowiem prokuratury z wykonania takiego badania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie