Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarz musi być dobrym człowiekiem. Poznaj Przemysława Wolaka, Lekarza Roku 2013 (WIDEO)

Iza BEDNARZ
Doktor Przemysław Wolak, Lekarz Roku 2013 województwa świętokrzyskiego i najpopularniejszy zdaniem pacjentów lekarz w Kielcach większość swojego czasu spędza na oddziale chirurgii, urologii i traumatologii Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Kielcach.
Doktor Przemysław Wolak, Lekarz Roku 2013 województwa świętokrzyskiego i najpopularniejszy zdaniem pacjentów lekarz w Kielcach większość swojego czasu spędza na oddziale chirurgii, urologii i traumatologii Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Kielcach. Łukasz Zarzycki
Czasem jest nam nie do śmiechu, ale kiedy idziemy do pacjentów, uśmiechamy się, bo sam kontakt z nimi jest krzepiący. Jak dziecko płacze, bierzemy je na ręce. Dziwię się, jak ktoś tego nie robi - mówi doktor Przemysław Wolak, Lekarz Roku 2013
Czasem trzeba dziecko przytulić, wziąć na ręce jak płacze – mówi doktor Wolak. To zdjęcie zostało zrobione kilka lat temu przed operacją tego małego
Czasem trzeba dziecko przytulić, wziąć na ręce jak płacze – mówi doktor Wolak. To zdjęcie zostało zrobione kilka lat temu przed operacją tego małego pacjenta. archiwum

Czasem trzeba dziecko przytulić, wziąć na ręce jak płacze - mówi doktor Wolak. To zdjęcie zostało zrobione kilka lat temu przed operacją tego małego pacjenta.
(fot. archiwum)

Iza Bednarz: - Przejrzałam pana stronę internetową i ze zdumieniem odkryłam, że jest pan jednym z niewielu lekarzy, którzy dialogują w ten sposób z pacjentami. Zazwyczaj pacjenci umieszczają komentarze, które żyją własnym życiem, a pan wyjaśnia, odpowiada na wszystkie posty. Po co?
Doktor Przemysław Wolak: - Bo to jest żywy kontakt z pacjentem. Jak pacjent ma problem, nie wyczerpuje go w jednym pytaniu, ale zazwyczaj chce wiedzieć więcej, bo coś go niepokoi, zastanawia, dlatego mu odpowiadam. Pacjent powinien od początku do końca rozumieć, co będziemy z nim robić, zarówno ten najmniejszy, jak i jego rodzic. Jeżeli sobie tego nie wyjaśnimy, później może dochodzić do nieporozumień. Jeśli mali pacjenci będą się nas bać, będą reagować płaczem, krzykiem. Jeżeli przestaną się nas bać, będziemy mogli nawiązać z nimi kontakt i o wiele więcej się od nich dowiemy, bo pozwolą nam się zbadać. Moi koledzy pracujący z dorosłymi uważają, że badanie dzieci jest trudne, bo dzieci płaczą. Ale one płaczą z określonego powodu, dorosły pacjent też płacze, jak jest mu smutno, denerwuje się, jest w emocjach. A jeśli dziecko płacze, bo się boi, to należy ten lęk z niego zdjąć.

To wcale nie jest proste. Dzieci płaczą na sam widok białego fartucha.
- Dlatego chodzę w granatowym. Uważam, że do wszystkich należy się uśmiechać, a przede wszystkim do dzieci. Nam czasem może być nie do śmiechu, ale jak przychodzimy do takiego małego pacjenta, sam kontakt z nim jest czymś krzepiącym. Wie pani, do nas przychodzą czasami dzieci bardzo cierpiące, ale jak zaczynają zdrowieć, próbują się uśmiechać, bawić, zaczynają nas zaczepiać, wciągać w swoje zabawy. Czasem ci mali pacjenci zadają nam poważne pytania, całkiem jak dorośli, bo też oglądają seriale telewizyjne, korzystają z portali społecznościowych. Ja mam kilku takich pacjentów, którzy bardzo aktywnie informują, co im się dzieje i chcą uzyskać odpowiedź, co to może być za schorzenie. I nie mogę ich zbyć.

Jest jeszcze Internet i doktor Google...
- Ja uważam, że Internet jest czymś dobrym, bo jak już tam sobie coś przeczytają, to mają pewien zasób wiedzy, i wówczas my możemy im tę wiedzę uporządkować, albo o wiele łatwiej prowadzić z nimi rozmowę. Zresztą większość lekarzy prowadzi swoje strony internetowe, na których stara się pewne zagadnienia wyjaśnić pacjentom. Problem zaczyna się wtedy, kiedy pacjenci wyczytali coś w Internecie, ale trafiają nie do tego lekarza, którego oczekiwali, i starają się wymusić na nim określoną metodę leczenia.

A to źle, że pacjent chce, żeby go leczono zgodnie z najnowszymi możliwościami?
- Pacjent nie może wymusić na lekarzu na przykład operacji laparoskopowej, jeśli w jego przypadku nie można zastosować tej metody lub chirurg nie ma w niej doświadczenia. Chirurg musi wykonać zabieg w sposób najbardziej bezpieczny dla pacjenta i dla siebie.

Żeby nie zdarzyło się, że operacja się udała, ale pacjent nie przeżył?
- Moi nauczyciele chirurgii zawsze powtarzali, że jeżeli ktoś mówi, że nie ma powikłań, to znaczy, że albo kłamie, albo sobie nie zdaje z nich sprawy, bo pacjent już poszedł z powikłaniem do innego lekarza. Najtrudniejsze w chirurgii jest wykryć powikłanie i leczyć je. Oczywiście w dobie powszechnego roszczenia, pretensji o to, co się dzieje w służbie zdrowia, my, lekarze boimy się powikłań, bo pacjent traktuje je jak błąd w sztuce lekarskiej. A to nie jest błąd w sztuce.

To dlaczego się zdarzają powikłania?
- Czasem wynikają z jakiegoś splotu wydarzeń, z tego, że każdy człowiek jest inny. Przecież gotuje pani obiad, piecze placek, zna pani przepis doskonale, robiła to setki razy, zawsze się udawało, i nagle się okazało, że obiad nie smakuje, placek opadł, a przecież zrobiła pani wszystko tak samo jak zawsze, włożyła w to całe serce. Nikt sobie nie zdaje sprawy, że my wnosimy do zawodu również nasze emocje, chociaż nie powinniśmy się im poddawać. Przed zabiegiem staramy się zawsze wyciszać, skoncentrować, ale powszechny pośpiech, stres powodują, że może dochodzić do sytuacji trudnych dla lekarza i dla pacjenta. Powikłania będą się zawsze zdarzać. To jest też cena postępu w medycynie, nowych technik operacyjnych, powszechnego stosowania antybiotyków, które powodują, że wykształcają się szczepy bakterii opornych na leczenie. Z drugiej strony leczenie coraz ciężej chorych pacjentów też generuje powikłania, kiedyś ci pacjenci umierali od razu po urazie, czy zabiegu operacyjnym i nie mieli szans rozwinięcia powikłań. Największym błędem jest niezauważenie powikłania. Największym sukcesem - opanowanie go, żeby pacjent nie doznał uszczerbku na zdrowiu.

Do tego też pewnie dochodzi problem ratowania pacjentów, którzy jeszcze kilka lat temu umierali wkrótce po urodzeniu.
- Oczywiście. Dziś lekarze mają dorosłych pacjentów z mukowiscydozą i od nas, pediatrów uczą się jak ich prowadzić. I o to chodzi, bo medycyna jest jedna. Moja nauczycielka chirurgii doktor Anna Porębska zawsze powtarzała, że pacjent nie jest wyrwanym fragmentem swojego ciała, on się zgłasza jako całość. Z rodzicami. Ich też musimy w tym procesie widzieć, dlatego najpierw trzeba porozmawiać z rodzicem, a potem oswoić dziecko i znaleźć z nim wspólny język. Może pani uważa, że to śmieszne, ale można znaleźć kontakt pozawerbalny z noworodkiem.

I pan to robi? Jaki?
- Instynktownie. To nie jest nic nadzwyczajnego, że lekarz przytula dziecko. Mam zdjęcie sprzed kilku lat jak przytulam takiego maluszka przed operacją. Tak się robi, jak dziecko płacze to bierze się go na ręce, przecież my też mamy swoje dzieci. Dziwi mnie, jak ktoś tego nie robi. Są różne formy uspokojenia i odwrócenia uwagi dziecka. Nasze panie pielęgniarki mają swoje sposoby, żeby takiego malucha podkłuć. Od nich też wiele się nauczyłem. Zdarza się, że dzieci, przy których rodzice nie siedzą przez cały czas, obdarzają nas większym zaufaniem i wcale nie chcą iść do domu. My jesteśmy wujkami i ciociami. Ja uwielbiam pracować z dziećmi, bo one są szczere, nie oszukują, mówią, co myślą i nie udają. Oczywiście do pewnego wieku.

A nastolatki? Jak u takiego zbuntowanego, nabuzowanego nastolatka zdobyć zaufanie?
- Trzeba z nim rozmawiać. My traktujemy tych pacjentów jak dorosłych. Dziecko powyżej 16 roku życia podpisuje dokumenty, że wyraża zgodę na zabieg operacyjny i określony rodzaj znieczulenia, więc może zadawać nam pytania związane z chorobą i my musimy na nie odpowiedzieć, bo ono ma wyrazić zgodę świadomie.

A te, które trafiają odurzone narkotykami, alkoholem?
- Wtedy czekamy, żeby wytrzeźwiały, tak jak dorośli. Najważniejsza we wszystkim jest świadoma rozmowa i zrozumienie, bo tylko wtedy pacjent będzie z nami współpracował. Jak nam nie będzie ufał, to się nie przyzna, co się z nim dzieje. Chociaż zdarzają się dzieci, u których bardzo ciężko jest zdobyć zaufanie.

Które dzieci nie ufają?
- Na przykład te, które zostały pobite. Przyznanie się do tego, że się zostało pobitym przez kolegów w szkole, jest traktowane jak zdrada. Ten, który pobił będzie ponosił konsekwencje, więc dzieci pobite się boją, bo one muszą wrócić do tego środowiska. Musimy tak z nimi rozmawiać, żeby nie bały się powrotu. Trudno rozmawia się też z dziećmi, które zostały pobite przez dorosłych. Mimo, że jesteśmy ludźmi o twardych nerwach, nie możemy sobie poradzić, jak widzimy pobite, czy wręcz zmasakrowane dziecko. To się nie mieści w głowie, jak można pobić kogoś zupełnie bezbronnego. Niekiedy akty przemocy wobec małego dziecka są niewyobrażalne, pozostawiają trwałe ślady fizyczne, urazy w psychice, bywały sytuacje, kiedy pobicie zakończyło się zgonem dziecka. To są najtrudniejsze momenty.
Kilka lat temu w Szpitalu Dziecięcym opracowaliście kartę dziecka pobitego, w której znajdowały się najczęściej spotykane objawy.
- Są też niebieskie karty, które mają założone pacjenci i ich opiekunowie, dlatego, że występuje przemoc w rodzinie. Na szczęście świadomość społeczna tego, że bić nikogo i pod żadnym pozorem nie wolno, jest coraz większa. Bicie nic nie wnosi. Trzeba rozmawiać. Dziecko, które było bite, będzie bić innych i ten łańcuch przemocy nigdy się nie skończy.

Po co panu druga specjalizacja z chirurgii onkologicznej?
- Kilkanaście lat temu zostałem włączony do zespołu leczenia dzieci ze schorzeniami onkologicznymi, który powstał pod kierunkiem doktor Marii Kusińskiej. Dzieci ze schorzeniami onkologicznymi nie było dużo, ale były leczone poza Kielcami, a my uważaliśmy, że powinny być zaopatrzone tutaj, bo nie każdego rodzica stać, żeby dojeżdżać do Krakowa, Warszawy czy Gdańska. I zaczęliśmy wdrażać procedury, których w Kielcach nie było. Jest to związane z rozwojem hematologii dziecięcej. W tej chwili jesteśmy jedynym w Polsce nieklinicznym zespołem, który operuje i prowadzi dzieci z nerczakiem płodowym, czyli nowotworem złośliwym nerki. To nowotwór charakterystyczny dla dzieci w wieku przedszkolnym. Dziecko rodzi się z pewną pulą komórek, które zaczynają wytwarzać nowotwór złośliwy.

Pobieramy też materiał do badań z węzłów chłonnych i guzów u dzieci cierpiących na chorobę rozrostową krwi i węzłów chłonnych. Dopiero na tej podstawie jest diagnozowany rodzaj schorzenia i dalszym leczeniem zajmują się nasi hematolodzy i onkolodzy. Zakładamy stałe dostępy naczyniowe, to takie cewniki, które jednym końcem się kończą w sercu, a drugim są wyprowadzone na skórze klatki piersiowej. Można przez nie dowolnie często pobierać krew, podawać leki. Skórę można znieczulić miejscowo i dziecko nie cierpi.
Ostatnio operujemy dużo nowotworów złośliwych jajników u kilkunastoletnich dziewcząt. To guzy związane z rozwojem płodowym, tak zwane potworniaki - odszczepione w czasie życia płodowego komórki o nieprawidłowej lokalizacji i histopatologii. Nie wiemy dlaczego rozwijają się nagle u 14-15 - letniej dziewczyny. Jak przychodziłem do pracy, takich zabiegów było kilka w roku, a teraz jest kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt.

Czy są jakieś objawy?
- Nieregularne miesiączki, ale większość dziewczynek na początku nieregularnie miesiączkuje, więc te objawy są mało charakterystyczne. Jeżeli guz jest duży, może skręcić jajnik i jajowód, a wtedy pojawiają się ostre dolegliwości bólowe, na usg brzucha widać torbiel albo zmianę o charakterze litym. Ale rokowanie w większości nowotworów u dzieci jest dobre. Nasi pacjenci będą żyli kilkadziesiąt lat jako osoby dorosłe, które przeszły nowotwór.

Przemysław Wolak

Przemysław Wolak

Lekarz Roku 2013 w województwie świętokrzyskim i w Kielcach, doktor nauk medycznych, specjalista chirurgii dziecięcej i onkologicznej. Kielczanin, absolwent IV Liceum Ogólnokształcącego w Kielcach i Śląskiej Akademii Medycznej. Od 1996 roku pracuje w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu Dziecięcym w Kielcach w oddziale chirurgii, urologii i traumatologii dziecięcej. Specjalizuje się w chirurgii klasycznej, laparoskopowej i leczeniu zachowawczym w chirurgii dziecięcej. Chirurgia jest jego pasją, wciąż wdraża nowe metody leczenia, współpracuje z Klinikami Chirurgii Dziecięcej w Gdańsku i we Wrocławiu. Jest wykładowcą i prodziekanem Wydziału Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach.

Dlaczego dziewczynki chorują na nowotwory dorosłych kobiet?
- Być może jest to związane z coraz lepszą diagnostyką. Rodzice coraz częściej robią dzieciom usg jamy brzusznej, to badanie wykonuje się już rutynowo, jak dziecko do nas trafia z bólem brzucha. Niekiedy to przypadkowe znaleziska. Być może dawniej te dziewczynki, jak nie miały skrętów gonady i dolegliwości bólowych, trafiały do lekarza dopiero jako dorosłe kobiety. Czasem nie ma dolegliwości bólowych, a guz jest wielkości głowy dziecka, albo tak jakby było w ciąży.

I rodzice tego nie widzą?
- Ja bym nie obarczał winą rodziców, bo oni widzą dziecko codziennie i jeśli ono cały czas ma powiększający się stopniowo brzuch, nikt nie myśli, że to od razu musi być jakaś patologia. Ale przy tej okazji możemy rodziców uczulić, że jak dziecko ma większy brzuszek, lepiej iść do lekarza, żeby go obejrzał.

Na gali Lekarza Roku powiedział pan, że jest prawdopodobnie ostatnim lekarzem Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego, który odbiera tę nagrodę. Czy po połączeniu Szpitala Dziecięcego z Wojewódzkim dziecięcy pacjenci nie stracą?
- Myślę, że nie. Szpital Dziecięcy jest fatalnie zlokalizowany. Żeby dowieźć dziecko do nas śmigłowcem, pilot musi lądować przy szpitalu wojewódzkim, a stamtąd dowożą nam dziecko karetką po drogach, których jakość nie pozostaje bez wpływu na stan pacjenta. Dodatkowo traci się czas. Poza tym musi być współdziałanie wielu specjalistów - zespołu diagnostów, fizjoterapeutów, lekarzy, pielęgniarek, służb pomocniczych, żeby pacjenta dobrze zaopatrzyć. W szpitalu wojewódzkim to wszystko będzie w jednym miejscu. U nas z pawilonu chirurgii do zakaźnego jest 150 metrów i czasem trzeba przetransportować pacjenta przez podwórko.

Będziecie korzystać z konsultacji lekarzy od dorosłych?
- Myślę, że będzie współpraca w obie strony z korzyścią dla pacjenta. Przecież 18 - latkowie to już nie dzieci, ale jeszcze nie dorośli, więc chociażby w tym przypadku współpraca jest konieczna. Dalszy rozwój medycyny w tym mieście czy tym województwie zależy od współpracy wielu sił. Świętokrzyskie Centrum Onkologii dlatego jest tak dobrze notowane w Polsce, że jest tam wielospecjalistyczność, dzięki temu pacjenta można lepiej diagnozować i leczyć. Tak samo będzie w Szpitalu Dziecięcym. U małego pacjenta zdarzają się problemy, które występują u dorosłych, na przykład schorzenia pęcherzyka żółciowego. Jeśli musimy takiego pacjenta zoperować, sięgamy po poradę i pomoc chirurgów od dorosłych, bo tego doświadczenia jeszcze nie mamy. Dlatego połączenie będzie korzystne. Zresztą takie skupisko szpitali będzie kliniczną podstawą dla kształcenia lekarzy i marzymy, żeby za rok zrobić pierwszy nabór studentów na medycynę w Kielcach. W tej chwili prowadzimy bardzo zaawansowane prace w tym kierunku, trwa budowa między innymi przyszłego zakładu anatomii. Wkrótce wniosek o uruchomienie kierunku lekarskiego trafi do odpowiednich ministerstw.

Dlaczego dzieci zaczynają chorować jak dorośli: mają guzy złośliwe jajnika, schorzenia pęcherzyka żółciowego?
- Być może związane jest to z trybem życia, dietą, zanieczyszczeniem środowiska. Jak byłem dzieckiem, po odrobieniu lekcji szedłem grać w piłkę, a teraz dzieci powielają to, co robią rodzice: siedzą po kilkanaście godzin przy komputerze.

Kiedy pan wiedział, że zostanie lekarzem?
- Ja całe życie chciałem być dziennikarzem, biologią się specjalnie nie interesowałem, ale trafiłem do klasy biologiczno - chemicznej pani profesor Barbary Bukały i zobaczyłem, że trzy czwarte mojej klasy idzie na medycynę, a reszta na prawo. A ja nie chciałem, ani na medycynę, ani na prawo, ale jak pomyślałem, że i tak mam robić z nimi testy, to stwierdziłem: dobra, niech będzie medycyna. Nie miałem żadnych rodzinnych tradycji medycznych. Ale odkryłem, że poznawanie budowy, fizjologii ludzkiego ciała jest pasjonujące, bo to jest poznawanie samego siebie. Na pierwszym roku postanowiłem, że będę zabiegowcem, bo dla mnie pasjonujący jest żywy kontakt z pacjentem i działanie.

A dlaczego wybrał pan chirurgię dziecięcą?
- Na studiach największe problemy z zaliczeniem zajęć miałem na chirurgii dziecięcej, bo podpadłem prowadzącym. Kiedy po studiach musiałem odbyć trzymiesięczny staż podyplomowy z pediatrii, stwierdziłem, że najlepiej jakby to była chirurgia dziecięca. Jak zobaczyłem jakie zabiegi są wykonywane przez lekarzy w Szpitalu Dziecięcym pod kierunkiem doktor Porębskiej, byłem tak zafascynowany, że chodziłem do prawie wszystkich operacji i obserwowałem. Jak kończył mi się staż na chirurgii, doktor Porębska wezwała mnie do siebie i zapytała: doktorze, a nie chciałby pan zostać chirurgiem dziecięcym? Dokończyłem wszystkie staże, przeszedłem przez wszystkie oddziały i zostałem zatrudniony na chirurgii dziecięcej. I nigdy w życiu nie zamieniłbym się na żadną inną specjalizację, bo uważam, że ta jest najpiękniejsza, najtrudniejsza i wymusza na lekarzu doskonalenie się w wielu dziedzinach. Proszę zauważyć, że chirurg ogólny zajmuje się generalnie schorzeniami jamy brzusznej, torakochirurg klatką piersiową, neurochirurg - ośrodkowym układem nerwowym, ortopeda - urazówką, a chirurg dziecięcy musi zajmować się dzieckiem we wszystkich tych dziedzinach nie ograniczając się do jednego rejonu ciała. Ostatnio dopiero wydzieliła się urologia dziecięca.

W ostatnich kilku latach niemal dwie trzecie licealistów wybiera profil biologiczno - chemiczny, żeby potem studiować medycynę.
- Ja uważam, że to jest bardzo odpowiedzialny zawód. Trzeba myśleć, czuć, ten zawód daje olbrzymią satysfakcję, ale też wysysa wszystkie siły. Potrzebna jest odporność psychiczna, bo jest ogromny stres, kiedy na naszych oczach młodemu człowiekowi ucieka życie. My nie możemy w takiej sytuacji poddać się emocjom, musimy cały czas myśleć trzeźwo, chociaż też przeżywamy lęki. Gdybym się załamał jako kierownik zespołu, to zespół się posypie i stracimy tego pacjenta. Jak wychodzimy z sali operacyjnej po trudnym zabiegu, jesteśmy wszyscy wyczerpani psychicznie i fizycznie, bo rzucamy całe swoje siły do ratowania pacjenta. Do tego dochodzi czasem najtrudniejsze, co może być: trzeba wyjść do rodziców i powiedzieć, że stało się najgorsze. Często robimy to w zespole, żeby się nawzajem wspierać. Musimy rozmawiać tak, żeby tych rodziców jeszcze bardziej nie zranić, nie zabić, bo przecież oni muszą dalej żyć. Takie sytuacje się pamięta przez całe życie, one są w nas, chociaż o nich nie rozmawiamy, bo wychodzimy z założenia, że mówienie o tragedii wcale nie pomaga. Dlatego, jak moje dziecko będzie chciało iść ma medycynę, będę mu kibicował, ale też będę mu współczuł.

Pana syn wie, na co się decyduje, ale te, które wybierają medycynę, bo taki jest trend na pracę i zarobki?
- Medycynę można wykonywać tylko wtedy, kiedy lubi się siebie i lubi się ludzi. Jak lekarz nie lubi siebie i nie lubi ludzi, to jest złym lekarzem. Trzeba innych traktować jak swoich najbliższych i trzeba lubić to, co się robi. Tego nauczyłem się od mojej mamy i moich najbliższych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie