Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Waldemar Pawłowski, legenda Stalowej Woli: - Ja kocham to miasto! Człowiek orkiestra zdradza nam dlaczego…

Bartosz MICHALAK
Waldemar Pawłowski to przede wszystkim szczęśliwy mąż, ojciec i dziadek. Na zdjęciu z kochaną żoną, córką oraz wnukami.
Waldemar Pawłowski to przede wszystkim szczęśliwy mąż, ojciec i dziadek. Na zdjęciu z kochaną żoną, córką oraz wnukami.
Legendarny spiker Stali Stalowa Wola, wieloletni dyrektor Miejskiego Domu Kultury, a obecnie radny w starostwie stalowowolskim opowiedział nam między innymi o swoich początkach ze spikerką, miłości do sportu, fatalnych kontuzjach odniesionych w młodości, największej wpadce podczas kariery spikera, niefortunnej grze w bilard z Marcinem Dańcem oraz popularności napisanego wiersza w sanatorium w Krynicy Górskiej.
Od prawej strony - Waldemar Pawłowski, komentator sportowy Edward Durda, autor wywiadu i legenda polskiego sportu Jacek Wszoła.
Od prawej strony - Waldemar Pawłowski, komentator sportowy Edward Durda, autor wywiadu i legenda polskiego sportu Jacek Wszoła.

Od prawej strony - Waldemar Pawłowski, komentator sportowy Edward Durda, autor wywiadu i legenda polskiego sportu Jacek Wszoła.

Waldemar Pawłowski zdradził również dlaczego kilkanaście lat temu nie skorzystał z bardzo interesującej propozycji ze strony Telewizji Polskiej.

Bartosz Michalak: - Kogo bym nie spytał o Pana to zawsze pojawia się określenie: "człowiek orkiestra".
Waldemar Pawłowski: - Ja już tak mam od dziecka. Nigdy nie potrafiłem usiedzieć w miejscu ani chwili. Jako nastolatek bardzo często byłem zapraszany na prywatki, ponieważ przyjęło się, że tam gdzie Pawłowski, tam coś się dzieje i jest wesoło (uśmiech). Ale może pogadamy o sporcie, bo wiem, że masz hopla na jego punkcie?

Spokojnie, możemy rozmawiać na każdy temat (uśmiech).
Dzięki temu, że w młodości uprawiałem różne dyscypliny sportu, potem łatwiej było mi pracować jako spiker, bo doskonale znałem wszystkie przepisy. Na początku do sekcji piłkarskiej przyciągnął mnie nie kto inny jak Świętej Pamięci trener Rudolf Patkolo. Do dziś pamiętam jego krzyk łamaną polszczyzną: "Pawlowski lewa noga do podpierania!" (uśmiech). Na moje nieszczęście dość szybko odniosłem bardzo poważną kontuzję. Graliśmy w Jarosławiu, w pewnym momencie rywal zaatakował mnie tak ostro, że złamał mi nogę. Do dzisiaj mam bliznę. Później ten uraz odnowił się jeszcze na treningu i lekarz przekazał moim rodzicom, że muszę zrezygnować z piłki nożnej…

Opowiem ci teraz historię, której z wiadomych powodów nie masz prawa pamiętać, a której pewnie jeszcze nigdy nie słyszałeś (uśmiech). W latach 60. i 70. Stalowa Wola była wyraźnie podzielona na chłopaków mieszkających za i przed torami. Ja należałem do tej pierwszej grupy. Rywalizowaliśmy ze sobą na różnych frontach. Pamiętam mecze piłki nożnej pomiędzy Arkadią, a Kaprysem. To nazwy knajp, które mieściły się w tych dwóch częściach miasta. Na mecze szykowaliśmy jakby co najmniej miała je transmitować telewizja (uśmiech). Pewnego razu wziąłem swoją najlepszą piżamę, dałem koledze pędzel, farbę olejną i mówię: "Maluj moje nazwisko i pod spodem numer 10!". Co ja wtedy miałem w domu jak wróciłem (śmiech). Mama była na mnie wściekła, że na jakiś głupi mecz zmarnowałem najlepszą piżamę.

Jeszcze ciekawiej było jak po mieście zaczęły jeździć pierwsze miejskie autobusy (uśmiech). Mówiliśmy z chłopakami, że jedziemy na mecz wyjazdowy. Wsiadaliśmy do miejskiego autobusu, przejeżdżaliśmy jeden przystanek i… byliśmy na miejscu (uśmiech).

Z tego co słyszałem to uprawiał Pan chyba większość dyscyplin sportowych.
Efekt tego, że tak jak ci powiedziałem, miałem problemy z usiedzeniem w jednym miejscu dłużej niż kilka minut. W pewnym momencie trener Sławomir Maliszewski bardzo chciał zrobić ze mnie biegacza. Nieskromnie przyznam, że zawsze miałem końską wydolność. Stąd osiągałem fajne wyniki na 1000 i 1500 metrów. Na tym drugim dystansie zdobyłem nawet srebrny medal podczas Igrzysk Młodzieży Szkolnej w Warszawie.

Był też etap gry w koszykówkę, "kometkę", chociaż my z chłopakami żeby poczuć się ważniejszymi mówiliśmy, że gramy w badmintona i oczywiście boks. W końcu wychowałem się na dzielnicy za torami, więc rzemiosło bokserskie nie mogło być mi obce (uśmiech).

Najciekawiej wyglądała chyba moja przygoda z koszykówką. Jak widzisz wzrostem nie grzeszę, dlatego trener ustawiał mnie jako rozgrywającego. Początkowo w Stali nie było sekcji męskiej koszykówki, dlatego reprezentowałem barwy MKS prowadzonego de facto przez Sławomira Maliszewskiego. W mieście istniała jeszcze druga drużyna koszykarzy, którą szkolił trener Wiśniowski. Rywalizacja była bardzo zacięta. Krążyła legenda, że Maliszewski zawarł bardzo poważny zakład Wiśniowskim, że to właśnie my na finiszu rozgrywek okażemy się lepsi. Tak też się stało, ale co otrzymał za wygranie zakładu nie wiem. Na skutek dobrych rezultatów przenieśli nas później do Stali, ale kiedy zostali sprowadzeni wysokie chłopy, byłem świadomy, że to już za wysokie progi dla mnie (uśmiech).

Co spowodowało, że nie zrobił Pan sportowej kariery? Kontuzje czy coś jeszcze?
Mówiąc pół żartem, pół serio: młodzieżowy klub "Oaza" (śmiech). Dostałem się do niego jako 16-latek i byłem zdecydowanie najmłodszym jego członkiem. Trochę podpatrywałem starszych kolegów, którzy, jak to się dzisiaj mówi, podrywali dziewczyny. Pamiętaj tylko, że mówimy o latach 60. (uśmiech). Nie było żadnych narkotyków i innych tego typu używek. Zdarzało się wypić jakieś winko, ale to też z umiarem, żeby rodzice nie wyczuli potem. W "Oazie" potrafiłem spędzać kilka godzin dziennie. Z czasem stałem się głównym organizatorem w tym klubie i można powiedzieć, że były to takie moje początki ze spikerką.

TKKF "Turkus", czyli Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej - to organizacja, z którą robiłem wiele imprez plenerowych dla młodzieży. Największym zainteresowaniem cieszyły się tak zwane weekendy sportowe. Odbywały się one za Szkołą Muzyczną w Stalowej Woli. Każdy kolejny z coraz to bardziej wymyślanymi przeze mnie konkurencjami sportowymi. Oczywiście wszystko to robiłem czysto społecznie. Z czasem odziedziczyliśmy po Hucie sprzęt nagłaśniający (uśmiech). Dostaliśmy wzmacniacz i dwa solidne głośniki.

Jak trafił Pan do Stali?
To był 1971 rok. Spiker prowadzący mecze bokserskie zachorował i poproszono mnie abym go zastąpił. Byłem pewny, że to będzie jednorazowa przygoda, ale ludziom bardzo spodobało się moje emocjonalne relacjonowanie wydarzeń i ta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie