Opowieść Andrzeja Myrty była bogato ilustrowana pięknymi zdjęciami
Andrzej Myrta ma 40 lat, mieszka w Radomiu. Uwielbia górskie wędrówki, bierze udział w maratonach biegowych i pieszych. Tymi pasjami dzielił się już nie raz podczas Radomskich Spotkań Podrożników. Tym razem jego opowieść stanowiła bogato ilustrowana relacja ze zdobycia szczytu Matterhorn.
- Już w sierpniu 2011 roku na szczycie Signalkuppe wysokim na 4554 metrów nad poziom morza siedziałem wpatrzony jak w obrazek, w coś nieosiągalnego czym w tamtej chwili był szczyt Matterhornu - mówił Andrzej Myrta - Wtedy to powiedziałem sobie: "tam muszę wejść!"
Na wyprawę pojechali rok później w czterech. Oprócz Andrzeja Myrty i Roberta Stachyry ze Skarżyska w ekipie znaleźli się Krzysztof Jarczyk z Żor oraz Łukasz Łagożny z Sanoka.
W drodze na szczyt przeżyli wiele dramatycznych przygód.
- Zorientowaliśmy się, się że idziemy złą drogą - opowiadał Andrzej Myrta - Zamiast terenu ze skalą trudności 2 znaleźliśmy się w terenie o skali 5, zamiast iść spokojnie trzeba było zakładać stanowiska i prowadzić wyciągi. Było już jasno, gdy nagle usłyszeliśmy płynący z góry donośny krzyk w języku angielskim: "rock". Przykleiliśmy się do skały, kamienie tylko świsnęły obok nas.
Następny odcinek nie był tak trudny, ale mocno eksponowany. Przechodzili nad przepaściami około 1000 metrów i mimo łatwego terenu musieliśmy być cały czas skoncentrowani.
Gdy droga zrobiła się śliska założyli zrobili przerwę na za-łożenie raków. - Najpierw ubrałem prawego i podnosząc nogę do góry zahaczyłem lewego - relacjonował Andrzej Myrta - Widziałem go jeszcze tylko przez 2 może 3 sekundy, jak swobodnie leciał w 1000-metrową przepaść. Zostałem z jednym rakiem. Stanąłem jak wryty. Pomyślałem. Nie teraz. To nie możliwe. Nie jak już jestem prawie u szczytu. Nie mogłem w to uwierzyć… Trudno. Chwila zastanowienia i mówię do Roberta, że idziemy dalej. Jeśli nie dam rady to zrobią zespół trójkowy i pójdą dalej, a ja zaczekam i jak będą schodzić to wezmę od nich raki i pójdę dalej… Prowadząc wybieram miksową drogę stawiając buta na kamieniach, a czekan mocno wbijając w lud. O dziwo jesteśmy bardzo szybkim zespołem. Droga, którą wybierałem była sporo łatwiejsza i szybsza od tej lodowej, po której szły inne zespoły.
Po 1.5 godzinnej wspinaczce ich oczom ukazała się postawiona tuż pod szczytem szwajcarskim figurka świętego Bernarda, patrona wszystkich alpinistów. Dokładnie o godzinie 14.58 byli na szczycie Matterhornu. Po 5 minutach dołączyli do nich Krzysztof z Łukaszem.
Droga powrotna obyła się bez większych niespodzianek. Andrzej Myrta podczas spotkania nie ukrywał, że marzą mu się już następne alpejskie szczyty, ale Matterhorn wciąż tkwi w jego głowie.
- Chciałbym wejść na ten szczyt raz jeszcze - przyznał.
Kolejne Radomskie Spotkania Podróżników mają się odbyć w maju. Tym razem tematem będzie Gruzja.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?