Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Edward Durda: Młodym ludziom za szybko się dzisiaj wydaje, że coś znaczą

Bartosz MICHALAK
Dziennikarz przez ponad 2 lata pracował w stacji 'Wizja Sport'.
Dziennikarz przez ponad 2 lata pracował w stacji 'Wizja Sport'.
Edward Durda, pochodzący ze Stalowej Woli znany komentator sportowy opowiada dlaczego dla swej obecnej pracy zrezygnował z aktorstwa, największych widowiskach i sposobach na sukces.

Edward Durda

W latach 90. duet Edward Durda i Janusz Basałaj bardzo często komentował spotkania polskiej Ekstraklasy.

W latach 90. duet Edward Durda i Janusz Basałaj bardzo często komentował spotkania polskiej Ekstraklasy.

W latach 90. duet Edward Durda i Janusz Basałaj bardzo często komentował spotkania polskiej Ekstraklasy.

Edward Durda

Urodzony w Stalowej Woli w 1963 roku; dziennikarz sportowy, komentator piłki nożnej oraz boksu. W 1981 roku ukończył Liceum Ogólnokształcące imienia Komisji Edukacji Narodowej. Chciał być aktorem, studiował na łódzkiej i krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Uważany jest za Mistrza Ceremonii na Galach Bokserskich. Jego najzabawniejszą wpadką zawodową była wypowiedź podczas meczu piłki nożnej: "Jak państwo widzą, nic nie widać w tej mgle". Mieszkańcy Stalowej Woli mieli przyjemność usłyszeć jego głos między innymi podczas Gali Bokserskiej zorganizowanej z okazji 70-lecia Stalowej Woli i 90. lat boksu w Polsce.

Na "Spotkaniu Starych Mistrzów" wystąpiło wiele bokserskich sław: Świętej Pamięci Jerzy Kulej, Marian Kasprzyk, Zbigniew Pietrzykowski, Leszek Drogosz, Andrzej Biegalski, Henryk Średnicki. W maju 2011 roku za godne reprezentowanie rodzinnego miasta otrzymał zaszczytny tytuł: "Ambasadora Stalowej Woli". Podczas swojego benefisu gościł w mieście takie osobistości jak: były mistrz olimpijski w boksie, Świętej Pamięci Jerzy Kulej, były trener piłkarskiej reprezentacji Polski, Andrzej Strejlau, aktor i piosenkarz Robert Rozmus, znany dziennikarz Przemysław Babiarz. Regularnie prowadzi odbywające się corocznie w mieście Spartakiady Młodzieży, na które udało mu się dotychczas zaprosić takie sławy polskiego sportu jak: Otylia Jędrzejczak, Przemysław Saleta czy Jacek Wszoła.

Edward Durda jest obecnie komentatorem platformy nc+, a także "głos" polskiej wersji stacji Eurosport - Edward Durda, opowiedział nam między innymi o swoich dziennikarskich początkach, szalonej relacji z meczu Widzewa na Ukrainie, a także zdradził, którzy sportowcy z regionu byli jego idolami w dzieciństwie.

Bartosz Michalak: - Zawsze Pan powtarza jak ogromny wpływ na Pańskie zamiłowanie do dziennikarstwa miał legendarny spiker Stali Stalowa Wola - Waldemar Pawłowski. Pamięta Pan jeszcze jego słynne zdanie wypowiadane po zakończeniu każdego meczu?

(uśmiech) Poczekaj, jak to było. W imieniu zarządu klubu sportowego ZKS Stal Stalowa Wola, piłkarzy oraz działaczy zapraszam na kolejny pojedynek Stali, który odbędzie się… Niesamowity głos, niesamowity człowiek. Kiedy dowiedziałem się, że Waldemar Pawłowski nie pracuje już jako spiker w klubie, to byłem ogromnie zdziwiony. To osoba, która przez lata towarzyszyła piłkarzom i koszykarzom Stali w ich największych sukcesach. Nie rzucam słów na wiatr - ludzie go kochali. Przede wszystkim za tę niezwykłą energię jaką potrafił zarażać kibiców.

Pan również należy do komentatorów, których głos jest bardzo charakterystyczny.

Tak naprawdę uświadomiłem sobie ten fakt dopiero zdając do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Oznajmili mi to świetni profesorowie, dlatego nie pozostało mi nic innego jak przekonać się do ich opinii (uśmiech). Nie miałem planów, żeby wyruszać w Polskę i robić karierę. Moją małą ojczyzną jest Stalowa Wola i zawsze bardzo mi się tu podobało. Jednak któregoś dnia obejrzałem spektakl teatralny z udziałem tak wybitnych aktorów jak: Gustaw Holoubek i Zbigniew Zapasiewicz. Zafascynowany zapragnąłem zdawać do szkoły teatralnej. Na zasadzie próby pojechałem najpierw do szkoły w Łodzi. Wyjazd zakończył się sukcesem. Po roku przeniosłem się do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej do Krakowa. Tak to się zaczęło. Później, jak wiadomo, zmieniłem swoje zajęcie. Jeżeli człowiek przesiąkł od dzieciństwa sportem, tak jak ja w Stalowej Woli, to łatwiej jest mu później wykonywać zawód dziennikarza sportowego. Chociaż ja z Krakowa bardzo niechętnie przenosiłem się do Warszawy, gdzie zaczynałem pracę. Stolica kojarzyła mi się z tak zwanym "wyścigiem szczurów".

Którzy sportowcy ze Stalowej Woli zaszczepili w Panu jako nastolatku miłość do sportu?

Świętej Pamięci Henryk Wietecha (legendarny piłkarz Stali - red.), Lucjan Trela, Ludwik Algierd, Władysław Wydra, Roman Gotfryd (ikony polskiego boksu - red.). Stąd też moje szczególne zamiłowanie do boksu i piłki nożnej. Mój ojciec pracował jako dyplomata. W dzieciństwie praktycznie wychowywałem się bez niego i swego rodzaju drugim domem były dla mnie obiekty sportowe Stali. Jako dziecko potrafiłem całe dnie spędzać na boisku, a podczas weekendów oczywiście na oglądaniu swoich ulubieńców, którzy stali się wręcz moimi idolami (uśmiech).

Będąc czasami za granicą, w Stanach Zjednoczonych czy w Europie, zawsze śledzę wyniki Stali. Jak piłkarze grali w Pucharze Polski w ubiegłym roku z Cracovią, byłem akurat na Mazurach. W odludnym miejscu, miałem problemy z telefonem, żeby "złapać" internet. Chodziłem co piętnaście minut w oddalone miejsce na wzgórzu, gdzie można było natrafić na zasięg, żeby sprawdzić wynik meczu. Na koniec z radością zbiegłem z tego wzgórza, bo Stal pokonała "Pasy" (uśmiech).

Pracuje Pan zarówno w stacji nc+, a także jest "głosem" polskiego Eurosportu. Jak to możliwe z punktu widzenia formalnego? W końcu to konkurencyjne stacje.

W Eurosporcie działam na zasadzie własnej działalności gospodarczej. To umożliwia mi pracę w dwóch stacjach.

Dlaczego Pana zdaniem środowisko chociażby dziennikarzy sportowych w Polsce jest dzisiaj tak podzielone? Często jeden na drugiego nie może patrzeć. Panuje atmosfera ciągłego czyhania na to kiedy i komu powinie się noga…

Powiem inaczej. Dzisiaj młodzi ludzie za szybko obrastają w piórka. Załóżmy taki początkujący dziennikarz: zrobi jeden dobry wywiad, reportaż bądź inny materiał i czasami już ma w sobie taką dumę jakby co najmniej 15 lat w tym zawodzie pracował (uśmiech). Kiedyś było troszkę inaczej. Kiedy jako młody chłopak trafiłem do redakcji Telewizji Polskiej to najpierw powiedziałem grzecznie: "Dzień dobry", potem się przedstawiłem i pokornie stwierdziłem, że chciałbym się od Was (starszych redaktorów) dużo nauczyć. Włodzimierz Szaranowicz, Janusz Basałaj i wielu innych starszych ode mnie dziennikarzy - byli dla mnie wyznacznikiem jakości. Ludźmi, na których grzechem byłoby się nie wzorować…Spotkałem się jakiś czas temu z pewną sytuacją. Po połączeniu Canal+ z telewizją "nSport" wszedłem do redakcji, widząc jakieś nowe twarze, które ani nic nie mówią, ani nawet nie raczą się normalnie przywitać. Mam swoje lata i nie będę się pierwszy kłaniał jakimś żółtodziobom, którzy "urośli", ale chyba tylko we własnym mniemaniu.

Trochę się Pan wkurzył (uśmiech).

Ale żeby było jasne. Ja nie oczekuję, żeby młodzi ludzie kłaniali mi się w pas. Nigdy w życiu! Bądźcie niepokorni, zmotywowani do działania i rozwoju, ale zachowujcie też zdrowy rozsądek w tym "wyścigu szczurów", podczas którego, jak wiadomo, nietrudno o konflikty.

Obecnie jest łatwiej czy trudniej niż 20 lat temu odnieść sukces w świecie mediów?

Ciężko powiedzieć. Z jednej strony ilość chociażby portali internetowych poświęconych chociażby tematyce sportu jest tak duża, że dzisiaj każdy może pisać i czuć się fajnym.

Ale to wciąż nie czyni młodego uznanym żurnalistą…

No właśnie, dlatego z jednej strony na pewno młodzieży jest dzisiaj łatwiej zaistnieć dzięki dużej ilości: stacji telewizyjnych, rozgłośni radiowych, sportowych stron internetowych i gazet, ale z drugiej strony wiadomo, że na przykład sprzedaż prasy nie jest obecnie tak duża, jak jeszcze kilkanaście lat temu, przez co tej pracy niekoniecznie jest więcej…Może trochę odbiegam od tematu, ale dla mnie u początkującego chłopaka podstawą jest dostrzeżenie u niego pasji. Bez względu na zawód jaki chce on wykonywać! Wiem, brzmi banalnie, ale to fundament, na którym młody może później budować swoją pozycję zawodową. Niedawno spytał się mnie taki chłopak, gdzieś w twoim wieku, jakie książki musi przeczytać, żeby zostać dziennikarzem sportowym…

Może Pana "wypuszczał" (uśmiech)? 22-letni ludzie mają to do siebie, że lubią
specjalnie zadawać głupkowate pytania. Wiem, co mówię… (uśmiech).

Był śmiertelnie poważny w tym pytaniu. Nie wiem, może liczył na to, że ktoś go weźmie za rękę, zaprowadzi do gmachu jakiejś znanej telewizji i podsunie wysoki kontrakt do podpisania… Niestety, tak to nie działa. Najpierw musisz się wykazać, jakoś zasłynąć, pokazać się z dobrej strony, a dopiero potem możesz liczyć na większe pieniądze. Tak jest w każdym zawodzie! Jak to się mówi: nic za darmo.

Tęskni Pan trochę za "Wizją Sport"? Regularnie komentował Pan w tej stacji mecze polskiej kadry.

Fajne czasy, ale ciężko mówić o jakimś niesamowitym przywiązaniu, skoro pracowałem tam tylko 2 lata, a w zawodzie jestem od 22 lat. "Wizję" porównałbym do spadającego meteorytu, który swoim blaskiem zrobił duże wrażenie na ludziach, ale grawitacji niestety nie oszukał (uśmiech).

W takim razie liczę na jakieś najbardziej szalone Pana historie związane z ponad 20-leciem pracy jako sportowy komentator.

Niech będzie relacja z Ukrainy z 1995 roku z meczu Widzewa z Czornomorcem Odessa. Na stadionie okazało się, że nie słychać mnie w Warszawie, a że nie mogłem tego na bieżąco konsultować przez słuchawkę, to po każdym powiedzianym słowie musiałem dzwonić i o to pytać. Komiczna sytuacja. Dlatego też na 15 minut przed pierwszym gwizdkiem arbitra wysłano mnie do stanowiska w zupełnie innej części obiektu. Grzecznie się "spakowałem" i w nogi (uśmiech). Tam jednak trafiłem na takiego lokalnego odpowiednika Darka Szpakowskiego. Nie pamiętam już nazwiska, ale wiem, że był to w latach 90. najbardziej popularny komentator piłkarski w kraju naszych sąsiadów. Jak się dowiedział, że ma się przenieść do innego stanowiska, bo ja miałem zająć jego miejsce, to spojrzał na mnie i zaczął przeklinać pod nosem (uśmiech). Mijały kolejne minuty, a ten nic. Siedział i ani myślał się ruszyć. W końcu na 3-4 minuty przed pierwszym gwizdkiem sędziego, wstał i ze złości z całą siłą rozwalił krzesło. Było mi trochę głupio, bo w końcu to nie ja podjąłem decyzję, że mamy zamienić się tymi stanowiskami. Nie pozostawało mi jednak nic innego jak pokornie czekać i wysłuchiwać wszystkich bluzg, które niewątpliwie były skierowane w moim kierunku (uśmiech).

Czyli historia zakończona "happy endem".

Zależy jak na to patrzeć (uśmiech). Podczas spotkania Janusz Basałaj dał mi znać, że wobec problemów z łącznością druga połowa będzie robiona z "dziupli" w Warszawie. Czyli z jednej strony trochę porażka, ale biorąc pod uwagę udany koniec dnia, kiedy po meczu razem z innymi dziennikarzami z Polski ruszyliśmy w miasto, to spokojnie można uznać finał tamtej historii za "happy end" (uśmiech).

"Mimo wielu propozycji powrotu do aktorstwa nie wróciłem, nie chcąc rozmieniać się na drobne." Którzy konkretni reżyserzy dzwonili do Pana?
Po roli w "Mieście prywatnym" Jacka Skalskiego faktycznie nie chciałem już bawić się w aktorstwo. Podczas kręcenia tego filmu miałem przyjemność spotkać na planie takie osobistości polskiego kina jak: Boguś Linda, Świętej Pamięci Maciej Kozłowski czy Mirek Baka. Późniejsze propozycje nie były na tyle poważne, żebym zrezygnował z dziennikarstwa sportowego.

W środku nocy komentuje Pan jeszcze galę MMA w Canal+ Sport. Nie zwalnia Pan tempa…

Dokładnie, ale to nie wszystko (uśmiech). W sobotę "robię" mecz ligi angielskiej. Zazwyczaj w weekendy komentuje jeszcze spotkania polskiej T-Mobile Ekstraklasy. W poniedziałki na "Eurosporcie" z Maćkiem Terleckim (były reprezentant Polski - red.) komentujemy ostatni mecz ligowej kolejki. Dużo tego, ale skoro kocham to co robię, to nigdy nawet mi przez głowę nie przechodzi myśl, żeby narzekać.

Może nie mam pojęcia o tym, ale zaryzykuję stwierdzenie, że zazdroszczę Panu takiego tempa… Finał Ligi Mistrzów z udziałem polskiej drużyny czy walka o mistrzostwo świata w wadze ciężkiej z udziałem Polaka - co by Pan wybrał?

Mimo wszystko boks (uśmiech). Kocham tę atmosferę panującą w wielkich halach bokserskich podczas tak dużych pojedynków. Wiesz, tego się nie da opowiedzieć. To trzeba zobaczyć i doświadczyć na własnej skórze. Szczególnie gale w Stanach Zjednoczonych są robione z tak zwaną dużą "pompą".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie