Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Edward Rzepka, opozycjonista, poseł z Kielc w 1989 roku: - Tę cenę warto było zapłacić

Paweł WIĘCEK
Mecenas Edward Rzepka pokazuje plakat wyborczy z czerwca 1989 roku. Na nim kandydaci do Sejmu i Senatu z regionu świętokrzyskiego: Stanisław Żak, Jerzy Stępień, Edward Rzepka oraz Juliusz Braun.
Mecenas Edward Rzepka pokazuje plakat wyborczy z czerwca 1989 roku. Na nim kandydaci do Sejmu i Senatu z regionu świętokrzyskiego: Stanisław Żak, Jerzy Stępień, Edward Rzepka oraz Juliusz Braun. Łukasz Zarzycki
O decydującej potyczce z komuną, pierwszych wolnych wyborach, trudnej transformacji ustrojowej i bilansie minionego ćwierćwiecza - rozmowa z mecenasem Edwardem Rzepką, posłem z Kielc na Sejm kontraktowy w 1989 roku.

Edward Rzepka

Edward Rzepka

67 lat. Mieszka w Niestachowie koło Kielc. Żona Maria, dzieci: Michał i Maciej, Marysia. Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Ukończył aplikację sądową i adwokacką. Jako adwokat praktykuje od 1979 roku. Był obrońcą w procesach politycznych oraz doradcą "Solidarności" od momentu powstania związku. Od 4 czerwca do końca 1993 roku poseł - najpierw na Sejm kontraktowy, potem na Sejm I kadencji. Przewodniczący Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej Sejmu I kadencji. Sędzia i wiceprzewodniczący Trybunału Stanu. Członek Krajowej Rady Sądownictwa. Od 30 lat działa w samorządzie adwokackim. Obecnie jest dziekanem Okręgowej Rady Adwokackiej w Kielcach oraz członkiem Naczelnej Rady Adwokackiej. Zapalony żeglarz i meloman.

Był jedną z najważniejszych postaci opozycji demokratycznej w czasach Polski Ludowej w regionie świętokrzyskim. Występował jako obrońca oskarżonych w procesach politycznych. 4 czerwca 1989 na fali rewolucji "Solidarności" zdobył mandat posła na Sejm kontraktowy, a później na Sejm I kadencji. Rozmawiamy z Edwardem Rzepką w 25. rocznicę pierwszych, częściowo wolnych wyborów.
Paweł Więcek: * Kiedy pod sztandarem "Solidarności" obalaliście komunę, jak wyobrażaliście sobie kształt Polski po transformacji?
Edward Rzepka: - Nakreślonym dość ogólnie, ale zasadniczym, głównym celem, dla którego wielu z nas ryzykowało sporo w tych czasach: represje, więzienie, utrata pracy, wilczy bilet, było doprowadzenie do tego, by Polska stała się krajem suwerennym, by skończyła się sowiecka dominacja i monopol jednej partii, a w gruncie rzeczy grupy osób związanych z komunistycznym establishmentem. Zależało nam na doprowadzeniu do suwerenności i funkcjonowania Polski według zasad demokratycznych. W mniejszym stopniu myśleliśmy, jaka będzie Polska w sensie gospodarczym czy dobrobytu ludzi, bo to traktowaliśmy jako następny krok po osiągnięciu tych pierwszych założeń, czyli niezawisłości.
* Naprawdę nie myśleliście o tym, jak poukładać Polskę pod względem gospodarczym czy społecznym, poza tym, że wiedzieliście, iż chcecie wprowadzić system demokratyczny na modłę demokracji krajów Zachodu?
- W działalność opozycyjną angażowała się spora grupa społeczeństwa, ale tylko w małym stopniu przyjmowało to postać klubów myśli politycznej. W większym stopniu inspiracją do pracy podziemnej czy opozycyjnej był entuzjazm, czyli coś, co łatwo krytykować z pozycji 25 lat i głębokich przemyśleń, które nastąpiły. Ale nikt nie patrzył w ten sposób, że działalność opozycyjną powinni prowadzić ci, którzy są intelektualnie przygotowani zarówno do tego, by mieć wizję państwa demokratycznego, jak i do tego by uczestniczyć w mechanizmach władzy. Przygotowani intelektualiści stanowili mniejszość do kwadratu, choć byli pewnym światłem, w które byliśmy wpatrzeni. Wierzyliśmy, że oni kreślą wizję teoretyczną rozwoju Polski, podczas gdy każdy z nas walczył z reżimem. Nie dlatego, by tworzyć podstawy konstytucji czy manifesty dotyczące kształtu państwa. To była praca polegająca na informowaniu coraz szerszych kręgów o tym, że jest opozycja i że ona ma cele. To było przygotowywanie ogółu społeczeństwa ma zmianę.
* Jak Pan ocenia z dzisiejszej perspektywy minione 25 lat od odzyskania wolności? Jaki jest Pański bilans tego ćwierćwiecza? Pytam o to w kontekście, chyba coraz liczniejszych, głosów krytyki. Ludzie mówią, że ta transformacja nie do końca się udała...
- Nie ma demokracji i społeczeństwa, w którym sto procent obywateli byłoby ze wszystkiego zadowolonych. Polska osiągnęła wielki sukces. Stała się silną demokracją zachodnioeuropejską. Coraz wyraźniejszy jest sukces gospodarczy, choć każdy z nas mówi, że nie taki, jakby się chciało. Warto zauważyć, że zmieniły się nie tylko ulice polskich miast i polskie wsie, ale zmienili się też ludzie. Mam głębokie przekonanie, że osiągnęliśmy sukces. Najdobitniej pokazują to wydarzenia ostatnich miesięcy, kiedy porównujemy naszą drogę z drogą Ukrainy. Przez ten pryzmat wszyscy krytycy Okrągłego Stołu powinni nabrać innego spojrzenia na to zdarzenie polityczne.
* Uprzedził Pan moje kolejne pytanie. Właśnie o Okrągły Stół. To wzorcowy przykład aksamitnej rewolucji, zgniły kompromis czy zaprzaństwo i sprzedaż Polski, jak oceniają to niektórzy?
- Określenia zgniły kompromis używają ci, dla których każdy kompromis jest zgniły z wyjątkiem kompromisu, który nie jest zwycięstwem, ale wtedy przestaje przecież być kompromisem. Kompromis polega na tym, że obie strony robią krok do tyłu, ustępują wyznaczając nieprzekraczalne linie i próbują osiągnąć jak najwięcej w granicach możliwości. Mądrością naszych ówczesnych przywódców biorących udział w obradach Okrągłego Stołu było to, że po osiągnięciu kompromisu tam nakreślonego doszło do mocnego poszerzania strefy wpływów, rozpychania się strony opozycyjnej. Przedstawiciele władzy widząc, że wszystko się sypie, mieli na względzie dobra materialne, które chcieli sobie zagwarantować, a my uznaliśmy, że to niewielka cena za zrobienie ogromnego kroku w kierunku demokracji.
* Sowite emerytury dla tych, którzy Was pałowali, dla tych, którzy wydawali rozkaz, by Was pałowano, dla tych, którzy są odpowiedzialni na przykład za pacyfikację kopalni Wujek, to niska cena za przejście na system demokratyczny?
- To cena, którą warto było zapłacić, bo historia świata uczy, że wolność na ogół zdobywa się przy pomocy broni, krwi i ofiar, ale są także przypadku, że wolność się kupuje. Z perspektywy 25 lat oceniam umowę Okrągłego Stołu tak, że to była niewielka cena za wielki krok ku wolności. Bo co było alternatywą? Powstanie zbrojne? Krytyka to głosy ludzi, którzy w wyniku przemian nic nie zyskali, a wiele stracili. Pokolenie pańskich dzieci będzie oceniać to jako mało znaczący fakt historyczny. Będę mieli skłonność do aprobowania tego fragmentu historii i oceny, że stało się lepie niż gdyby Polacy wyszli z bronią i zaczęli do siebie strzelać.
* A czy nie było tak, że komuniści blefowali? Próbowali ugrać jak najwięcej dla siebie i szantażowali Was groźbą wyprowadzenia wojsk na ulice, a w rzeczywistości zdawali sobie sprawę, iż są na przegranej pozycji? Że tej lawiny wolności nie da się już zatrzymać?
- Na to pytanie nikt nie jest w stanie odpowiedzieć. Powstało wiele książek, pamiętników dygnitarzy komunistycznych i uczestników obrad Okrągłego Stołu, ale nikt nie powiedział: "ograliśmy tych z opozycji, bo mogliśmy się sprzedać znacznie taniej". To niepotrzebne spekulacje. Lepiej patrzeć na sukces Polski niż zastanawiać się, czy pan X czy Y uwłaszczył się na państwowym majątku. To spekulacje absurdalne. One są dziełem ludzi, którym nie udało się osiągnąć sukcesu w nowej rzeczywistości i szukając usprawiedliwienia własnych porażek doszukują się ich tam.
* Sądzi Pan, że robotnicze masy, szarzy, anonimowi członkowie "Solidarności", których transformacja nie wyniosła na szczyty władzy, czują się beneficjantami czy przegranymi przełomu? W ich życiu niewiele się zmieniło...
- To, czy ktoś jest beneficjentem, czy przegranym zależy od tego, o co walczył. Jeżeli ktoś walcząc o niepodległą Polskę wyobrażał sobie, że to pojęcie jest tożsame z jego osobistym dobrobytem - przegrał. Niepodległe, demokratyczne państwo, które ma ugruntowaną gospodarkę, potrafi zapewnić znacznie szerszemu kręgowi ludzi przełożenie wartości na osobisty dobrobyt, ale szybsza jest droga do demokracji niż do sukcesu gospodarczego i dobrobytu. Ci wszyscy ludzie w '89 roku przyjmowali pomysł częściowo wolnych wyborów z entuzjazmem. Mam do dziś wielu przyjaciół wśród robotników. Oni klepią biedę, ale mówią, że Polska jest wolna, i o to chodziło.
* Nasz mózg koduje zdarzenia z przeszłości w postaci symboli. To może być jakiś obraz, scenka, zapach, dźwięk. Co Panu przychodzi w pierwszej kolejności na myśl, kiedy wspomina Pan wydarzenia, których jądrem był 4 czerwca '89 roku?
- Miałem ochotę naciągania struny i sprawdzania, do jakiego momentu to działa, to znaczy, kiedy pojawi się funkcjonariusz i powie: "basta, przekroczyłeś granicę". Prowokowaliśmy w ten sposób, że mówiliśmy takie rzeczy, jakie powinien mówić człowiek działający w ustroju demokratycznym, jakby nie było zahamowań i sytuacji, w której ktoś powie, że granica mojej wolności przebiega tu i przekroczyć jej nie wolno. Pamiętam takie zdarzenie czy cykl zdarzeń. Był pewien dziennikarz komunistycznego "Słowa Ludu" (już nieżyjący), który zaszczycił mnie szczególnym zainteresowaniem. Przyjeżdżał na niemal każde moje spotkanie z wyborcami, a potem pastwił się nade mną w wydaniach "Słowa Ludu". Na którymś ze spotkań powiedziałem, że idziemy do Sejmu, by zlikwidować zapis o kierowniczej roli Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Ów recenzent w kolejnym numerze napisał, że to nie jest już awanturnictwo, ale problem psychiczny skoro chcę zlikwidować kierowniczą rolę PZPR. A ja skromnie opierałem się na zapisie Okrągłego Stołu, który mówił, że kolejne wybory będą wolne. Ostatni cios w plecy zadano mi w "Słowie Ludu" w przeddzień wyborów, kiedy opisano kryminalną sprawę, w której broniłem aferzysty. Chciano pokazać, że jestem ręka w rękę z aferzystą.
* Jak wyglądał ten Sejm kontraktowy? Jakie były relacje między większością komunistyczną a opozycją demokratyczną?
- Kiedy patrzymy na obecne walki parlamentarne, na ludzi, których nic nie powinno dzielić, to pamiętam, że przedstawiciele dawnej władzy w Sejmie bardzo szybko i ostentacyjnie nawiązywali z nami współpracę. Popierali nasze projekty pewnie dlatego, że chcieli zagwarantować sobie niezłą pozycję w układzie, który zaczął dominować. Zupełnie uczciwie muszę powiedzieć, że były walki wynikające z różnic światopoglądowych, ale coraz częściej oni realnie z nami współpracowali w tworzeniu nowych zasad funkcjonowania państwa. Nie będę oceniał, ile było w tym dobrej woli, a ile kalkulacji. Cały Sejm był grupą dosyć mocno zżytych z sobą ludzi. Mieliśmy świadomość uczestniczenia w zdarzeniach historycznych. Niesłychanie trudne reformy Balcerowicza, które odwróciły od nas sympatię społeczną, przechodziły zdecydowaną większością głosów.
* A wybór Wojciecha Jaruzelskie na prezydenta?
- Należałem do tych, którzy boleśnie to przeżyli. To był również efekt ustaleń Okrągłego Stołu, ale w tym momencie miałem wrażenia, że cena jest za wysoka. Głosowałem przeciwko Jaruzelskiemu. Zresztą na temat stanu wojennego i roli generała Jaruzelskiego mam wiedzę ponadprzeciętną jako przewodniczący Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej Sejmu I kadencji.
* Pamiętam Pan pierwszą podróż do stolicy już w charakterze posła?
- Pojechaliśmy pociągiem do Warszawy i radosne zdziwienie posła obejmowało fakt, iż można podróżować za darmo pierwszą klasą. Administracja Urzędu Wojewódzkiego, która zajmowała się opieką nad nowymi posłami, wychodziła ze skóry, by nas zadowolić. To były czasy, kiedy mieszkaliśmy po dwóch w pokojach hotelu sejmowego. Mieszkałem z Julkiem Braunem. To ugruntowało naszą przyjaźń, ale do najwygodniejszych nie należało (śmiech).
* Balowaliście?
Ależ skąd! W hotelu sejmowym był basen, ale, proszę uwierzyć, że jeśli przez dwie kadencje byłem dwa razy to jest to wszystko. Nie było czasu! Mnóstwo spotkań, a praca nad ustawami trwała do późnych godzin nocnych. Miałem nieszczęście, mówię to w żartobliwym cudzysłowie, należeć do grupy prawników. Byliśmy bardzo zaangażowani w pracę nad poszczególnymi ustawami. Apanaże poselskie należały do bardzo skromnych. Jednak to było tak nieistotne, że do momentu zaprzysiężenia nie wiedziałem, ile wynosi dieta poselska. Dowiedziałem się, kiedy poszedłem do kasy i zobaczyłem, ile mi wypłacają. Nikt się nie zastanawiał, czy straci, czy zyska, bo nie o to chodziło. Może to brzmieć patetycznie i niezrozumiale, ale tak było.
* Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie