Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Kiszka, tancerz pochodzący ze Stalowej Woli: Czuję, że mam wsparcie od Boga, za co Mu bardzo gorąco dziękuję.

Bartosz MICHALAK
Piotr Kiszka z sentymentem podróżuje do Nowego Jorku.
Piotr Kiszka z sentymentem podróżuje do Nowego Jorku.
Znany w całym kraju tancerz opowiedział nam o swojej karierze, wyrzeczeniach, wierze, sukcesach i marzeniach.
Piotr Kiszka ze swoją taneczną partnerką - Anną Chagowską.


Piotr Kiszka ze swoją taneczną partnerką - Anną Chagowską.

Piotr Kiszka ze swoją taneczną partnerką - Anną Chagowską.

O kulisach swoich występów w telewizyjnych programach tanecznych, a także swoich tajemniczych planach na przyszłość. Piotr Kiszka, pochodzący ze Stalowej Woli, znany w całym kraju tancerz opowiedział nam o swojej karierze.

Bartosz Michalak: - Dlaczego Pana zdaniem taniec nie jest w Polsce traktowany poważnie? Chociażby w 2011 roku zdobył Pan tytuł Mistrza Świata w salsie, ale rozpoznawalność wciąż zawdzięcza Pan udziałom w programach rozrywkowych telewizyjnych stacji TVN oraz Polsat.
Piotr Kiszka: - Taniec kojarzy się ludziom z zabawą. Taką typowo okolicznościową, jak choćby w trakcie wesel, dyskotek czy różnych innych imprez okolicznościowych. Co jest jak najbardziej słuszne, ponieważ ludzie oprócz śpiewu uzewnętrzniają radość właśnie tańcem. I to jest piękne, ale z też tego względu, podświadomie zawód tancerza wciąż postrzegany jest w bardzo luźny sposób i co za tym idzie, traktowany jest on nie do końca poważnie.

Uwierz mi, że bycie zawodowym tancerzem to nie jest łatwy kawałek chleba. To masa wyrzeczeń. Ogromna ilość wylanego potu na ciągłych treningach i ta obowiązkowa kontrola ciała, która z biegiem lat wymaga coraz więcej poświęceń. Również, rola nauczyciela tańca jest dużym wyzwaniem i odpowiedzialnością. Wiąże się z nieustanną pracą nad metodyką przekazywania wiedzy innym. Mogę tylko mówić o swoich doświadczeniach, więc dla mnie jest to bardzo duża odpowiedzialność, ponieważ oprócz wiedzy i sprawności ruchowej, kształtuję młodych ludzi, dając im przykład życia. Myślę, że wiedza i świadomość o tańcu jest już dużo większa, niż kilkanaście lat temu.

Chciałbym trochę posłuchać o początkach Pana kariery. W końcu wychował się Pan w hutniczej Stalowej Woli, w której jeszcze 25 lat temu zawód tancerza był kompletną abstrakcją.
Wiadomo, że rodzice początkowo woleli, żebym wybrał jakiś konkretny zawód. Taki, który dałby mi pewność, że będę zarabiał w przyszłości pieniądze. Dlatego też w Lublinie na Akademii Rolniczej zrobiłem studia magisterskie. Specjalnie wybrałem taki kierunek, żeby mnie on szczególnie nie pochłonął. Studia trochę koiły nerwy moich rodziców. A ja przez cały okres ich trwania dojeżdżałem na treningi ponad 70 kilometrów do Chełma, do szkoły tańca.

Początki zawsze są trudne. Szczególnie dlatego, że młody człowiek nie ma pewności, czy jego pasja przyniesie mu kiedyś chleb. Bo początkowo z tej pasji, jaką w moim przypadku jest taniec, nie miałem żadnych pieniędzy. Mogłem się poddać, zrezygnować, ale zawziąłem się w sobie i każdą porażkę brałem na "klatę". Podążałem dalej, w myśl zasady: byle do przodu! Jeździłem na turnieje i systematycznie zdobywałem kolejne klasy taneczne. W tańcu towarzyskim oraz w tańcach latynoamerykańskich zdobyłem najwyższą S klasę. Natomiast w tańcach standardowych kategorię A. Na trzecim roku studiów otrzymałem pracę w szkole tańca. Ale jak dużo rzeczy musiałem sobie odmawiać, szczególnie w trakcie tych pierwszych trzech lat nauki na uczelni, to tylko ja wiem (uśmiech). Przecież na takie taneczne turnieje, szkolenia jeździ się za swoje pieniążki. Jakbym fundusze stracił na jakieś imprezy, modne ciuchy i tym podobne szaleństwa, to jak miałbym pojechać na jakiś turniej lub warsztaty? Miałem ledwo ponad 20 lat, a w oszczędzaniu byłem bardzo doświadczony. Otrzymywane wynagrodzenia skrupulatnie sobie odkładałem i miałem ten komfort psychiczny, że potem mogłem kupić sobie na przykład nowe buty do tańca, które nie należą do najtańszych. Młodzi ludzie z pasją zazwyczaj mają przysłowiowe klapki na oczach, z którymi bez względu na wszystko, zdecydowanym krokiem idą do przodu! Tak było również w moich przypadku.

Ale nie wierzę, że nie miał Pan chwil zwątpienia. Szczególnie w tej początkowej fazie tanecznej kariery, kiedy przyszłość była sporą niewiadomą.
Oczywiście, że takowe się zdarzały. Jednak miałem też w sobie tą zawziętość, dzięki której nie zrezygnowałem ze swoich marzeń przy pierwszym "potknięciu o kamień". Jestem człowiekiem, który ciągle chce iść do przodu. Z tego względu niedawno wróciłem ze Stanów Zjednoczonych, gdzie przez miesiąc trenowałem pod okiem najlepszych, latynoskich nauczycieli. Pojechałem tam całkowicie na własny koszt.

Jakkolwiek te słowa zabrzmią laurkowo, to w chwilach zwątpienia zawsze na korzyść wpływa na mnie fakt, że jestem bardzo wierzącą osobą. Nigdy nie ukrywam swojej religijności. Razem z bratem i siostrą zostaliśmy tak wychowani w domu. Zdarza mi się wyjeżdżać w trakcie roku na tygodniowe rekolekcje. Bez Internetu, bez telefonów komórkowych, i wielu innych rzeczy, przez które ludzie na całym świecie coraz częściej zapominają, co tak naprawdę jest najważniejsze w życiu. Często ludzie powtarzają zwroty typu: "los mi sprzyja". Ja wierzę, że to nie los, tylko Bóg. Czuję, że mam wsparcie od Boga, za co Mu bardzo dziękuję.

Czy fakt, że w Stalowej Woli nie przyjął się projekt "Dance Show" jest kolejnym dowodem na to, że, mówiąc kolokwialnie: "lepiej stąd uciekać"?
Mam świadomość, że imprezy taneczne nie są sprawami nadrzędnymi w naszym mieście. W końcu taniec, to nie jest rzecz, bez której ludzie nie mogliby na co dzień funkcjonować. Takie projekty jak "Dance Show" były robione "z pompą". Przez to wymagały też one niemałych pieniędzy. Wsparcie z miasta oraz prywatnych sponsorów z roku na rok było coraz mniejsze i w końcu trzeba było powiedzieć "pas". Rozumiem, że ludzie nierzadko borykają się z kłopotami finansowymi, przez co wszelkie sprawy związane z tańcem na pewno nie są dla nich priorytetowe. Szkoda, ale w mieście wciąż organizujemy coroczne ogólnopolskie turnieje taneczne. Zazwyczaj w okolicach marca. Wiadomo, że nie jest to takie widowisko taneczne jak "Dance Show", ale wierzę, że jeszcze nie raz hala sportowa stalowowolskiego MOSiR-u będzie wypełniona po brzegi podczas kolejnych edycji tej imprezy.

Nie boi się Pan, że moda na taniec już minęła? W końcu jest Pan właścicielem szkoły tańca, więc domyślam się, że coraz mniejsze zainteresowanie tą dyscypliną dość mocno odbija się na finansach "Merengue".
Owszem zainteresowanie tańcem jest mniejsze, niż na przykład sześć lat temu, kiedy drzwi do szkoły się nie zamykały. Ale możliwe, że to zainteresowanie za jakiś czas znowu będzie bardzo duże. Wiadomo, wynajem lokalu o tak dużej powierzchni jest dość kosztowny. Trzeba jednak zacisnąć pasa i skupić się na tym, żeby przygotowywać jak najbardziej korzystną ofertę dla ludzi. Żeby każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Osobiście cieszę się, że w "MErengue" wciąż nie brakuje chętnych do trenowania. Mam tu na myśli tych najmłodszych tancerzy, którzy śmiało marzą o wielkich sukcesach, jak również ludzi w średnim wieku, którzy traktują taniec bardziej jako pozytywną formę spędzania czasu po pracy.

Czym Pana zraził do siebie świat show-biznesu? Brał Pan udział w dwóch programach telewizyjnych w dwóch różnych stacjach.
Dobrze wspominam udział zarówno w dwóch edycjach "Tańca z Gwiazdami" w stacji TVN, jak także uczestnictwo w projekcie stacji Polsat "Got To Dance". W każdym programie telewizyjnym w jakim bierzesz udział jesteś tak zwanym "produktem", który musi się sprzedać. I to nie jest złe, po prostu takie są zasady gry i marketingu. Producenci programów typu "show", co chwilę szukają nowych postaci, które przykują uwagę telewidzów. Trzeba się z tym pogodzić. Natomiast prawda jest taka, że dzięki takim programom telewizyjnym taniec stał się bardzo popularny i pokazał, że tańczyć każdy może. To jest najbardziej cenne, bo w pewnym momencie "ruszała się" cała Polska.

Czy Piotr Kiszka to trochę odpowiednik legendarnego bohatera filmu "Billy Elliot", który na przekór wszystkim w górniczym miasteczku w Wielkiej Brytanii chciał zostać tancerzem baletowym?
Nie do końca. Z miłą chęcią zawsze grałem w piłkę nożną czy koszykówkę. Uprawiałem wiele innych sportów. Nie ukrywam jednak, że zdarzały się osoby i pewnie wciąż są tacy, którzy patrzą na mnie krzywym wzrokiem. Że tancerz, że gwiazda i tym podobne. Każdy ma jednak prawo mieć swoje zdanie oraz opinię. Ja to szanuję.

Niewykluczone, że w najbliższych miesiącach zdecyduję się na kolejny krok do przodu, kolejny etap w życiu. Zobaczymy czy będzie mi dane rozwijać się dalej jako tancerz. Chciałbym wciąż odkrywać świat tańca.

Powie Pan trochę bardziej konkretnie o swoich planach na najbliższą przyszłość?
Nie chciałbym na razie zapeszać.

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu STALOWOWOLSKIEGO

Podczas warsztatów tańca Piotr Kiszka stara się przekazywać swoje doświadczenie młodszym tancerzom
Podczas warsztatów tańca Piotr Kiszka stara się przekazywać swoje doświadczenie młodszym tancerzom

Podczas warsztatów tańca Piotr Kiszka stara się przekazywać swoje doświadczenie młodszym tancerzom

Co porabia Pana młodszy brat, Wiktor?
Cały czas rozwija się, trenuje i uczy innych. Wiktor tancerzem jest od dziecka. Życie osobiste związało go ze słoneczną Italią, więc trochę jest w Polsce, a trochę we Włoszech. Jak bywa w kraju, to szkoli pary z wielu miejscowości, jak również prowadzi zajęcia w Stalowej Woli, w "Merengue". Taniec we Włoszech traktowany jest trochę bardziej serio, niż u nas w kraju. Wiktor jest profesjonalistą i nadal zawodowym tancerzem, dlatego bierze udział w szeregu prestiżowych konkursów. Ostatnio na najbardziej prestiżowym turnieju tańca "Blackpool 2014" w Londynie zdobył ze swoją partnerką Marią Mitrokhina pierwsze miejsce w kategorii "Professional Rising Star Ballroom".

Wiktor nadal niezmiennie współpracuje z Małgorzatą Garlicką-Sudoł. Brat razem z Małgorzatą osiągali wielokrotnie tytuł Mistrzów Polski, sukcesy na arenie międzynarodowej oraz mieli wysoką pozycję w światowym rankingu tanecznym. Zawsze na "Dance Show" pokazywali swój profesjonalizm. Ich piękno tańca zapierało dech w piersiach i wzruszało wszystkich widzów. Małgosia także z wielkim zaangażowaniem zajmuje się tancerzami oraz szkołą "Merengue". Widać, że w sercu Małgosi jest ten sentyment. Ta nadzieja, że może kolejny tancerz, tancerka pójdzie w jej ślady i będzie w światowej czołówce. Zarówno jej, jak również bratu jestem ogromnie wdzięczny za pomoc w prowadzeniu szkoły.

Jakie ma Pan plany na wakacje?
Wakacje to trochę sezon ogórkowy jeśli chodzi o działalność szkół tanecznych. Mam częstą okazję wyjeżdżać na kilkudniowe warsztaty, na które jestem zapraszany. Mam świadomość, że moja kariera taneczna nie będzie trwała wiecznie. Tym samym bardzo ważna jest dla mnie praca instruktora. Najlepsi nauczyciele na przykład matematyki, chemii lub fizyki, to ci którzy potrafią wytłumaczyć trudne równania nawet tym uczniom, którzy nie mają typowo ścisłych umysłów. Dlatego też chciałbym zostać takim wychowawcą. Potrafiącym w umiejętny sposób dotrzeć nawet do tych najbardziej opornych na wiedzę młodych adeptów tańca (uśmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie