Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieczysław Ożóg, legenda Stali Stalowa Wola w bardzo szczerej rozmowie. Zdradza kulisy usunięcia go z drużyny (WIDEO)

Bartosz MICHALAK
Przez ponad 20 lat był fundamentalnym piłkarzem i kapitanem Stali Stalowa Wola. Mimo to w 2007 roku z klubu pozbyto się go w sposób haniebny.

Mieczysław Ożóg

Mieczysław Ożóg, legenda Stali Stalowa Wola w bardzo szczerej rozmowie. Zdradza kulisy usunięcia go z drużyny (WIDEO)

Mieczysław Ożóg

(urodzony 23 lutego 1966 roku) - wychowanek Sparty Jeżowe; legendarny piłkarz i kapitan Stali Stalowa Wola, z którą m.in. dwukrotnie wywalczył awans do dawnej I ligi; były zawodnik m.in. Lublinianki Lublin, Górnika Łęczna i Siarki Tarnobrzeg; na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce zagrał w sumie w 106 spotkaniach, strzelając w nich 8 goli; wielokrotnie wyróżniany w plebiscytach sportowych; obecnie grający trener Jezioraka Chwałowice. Ma żonę Bożenę, a także dwie córki: Magdalenę (1993) i Barbarę (1997).

Dzisiaj spotkać go na meczach przy ulicy Hutniczej 15, to nie lada wyczyn. Ostatni jubileusz "Stalówki" ciężko przepracował na trzeciej zmianie w stalowowolskim "Alutecu". Mieczysław Ożóg, legendarny zawodnik "Zielono-Czarnych" w bardzo szczerej rozmowie zdradził nam kulisy między innymi skandalicznego pozbycia się go z drużyny, a także historycznych dwóch awansów ze Stalą do dawnej I ligi.

Bartosz Michalak:- Nie pojawił się Pan na ostatnich obchodach 75-lecia klubu…
Mieczysław Ożóg: - Urok pracy w "czterobrygadówce". Wyskoczyła mi trzecia zmiana i nic już z tym nie mogłem zrobić. Poza tym nie mówmy o tym jakby to była jakaś tragedia (śmiech). Grzecznie podziękowałem za zaproszenie, ponieważ po prostu musiałem być wtedy w pracy.
Z tego co mi wiadomo na 70-leciu też Pana nie było. Prosto z mostu. Czy jest jakiś konflikt na linii klub - Mieczysław Ożóg?
Konflikt to za duże słowo. Po prostu pewnych ran nie wyleczy nawet ubiegający czas. W 2007 roku potraktowano mnie, tak jak potraktowano i z tego względu wycofałem się z piłkarskiego światka w mieście. Odnośnie obchodów 70-lecia. Wierz mi bądź nie, ale wówczas także byłem w pracy. Jeśli masz rodzinę, to musisz myśleć, żeby było co "wrzucić do garnka". Moja żona pracuje w stalowowolskim laboratorium w szpitalu. Dzięki temu, że mamy dwie pensje, nasze córki mogą spokojnie myśleć o chociażby wyborze studiów w większych miastach. Magda rozpoczęła studia farmaceutyczne w Lublinie, a przed Basią jeszcze matura, dlatego ma trochę czasu na zastanowienie, co chciałaby robić w życiu. Tym samym przede wszystkim pilnuję pracy, a po niej mogę sobie pozwolić na robieniu tego co lubię.

Mimo 48 lat wciąż można Pana oglądać na boisku.
Niedawno zostałem grającym trenerem Jezioraka Chwałowice. Skoro dopisuje mi zdrowie, to i staram się z tego maksymalnie korzystać. Nie mogę bezczynnie siedzieć przed telewizorem, wpatrując się w jakieś głupkowate programy. Trzy treningi w tygodniu traktuję jako pozytywne odreagowanie po pracy, która kosztuje mnie naprawdę sporo sił.

Jak daje Pan radę łączyć ciężką pracę w jednej ze stalowowolskich fabryk produkującej aluminiowe odlewy z grą w piłkę nożną? Nie wypominam wieku, ale sam Pan przyzna, że nastolatkiem już Pan nie jest.
Żadnych dopalaczy nie biorę (śmiech). Nie wiem, może to kwestia wychowania się na wsi. Rodzice mieli kilka hektarów pola i od małego byłem nauczony, co to znaczy ciężka praca. "Świątek, Piątek czy Niedziela" trzeba było dbać o źródło utrzymania. Poza tym wiadomo, że nie gram już profesjonalnie, tylko amatorsko, dlatego nie jest tak źle.

Chciałbym na chwilę jeszcze wrócić do tematu, którego Pan na pewno nie wspomina miło, ale pewne sprawy przydałoby się w końcu wyjaśnić. Komu "na rękę" było wyrzucenie z klubu Ożoga, Kasiaka i Kusiaka?
Nie wiem. Wydaje mi się, że była to wcześniej zaplanowana akcja. Pamiętam jak po zwycięstwie u siebie w barażu z Kolejarzem Stróże 4:0, było utrzymanie w ówczesnej II lidze i prawdziwa euforia. Trener Albin Mikulski paradował niczym paw po mieście. Zresztą zawsze był z niego niezły filozof. O piłce nożnej wiedział "wszystko" (uśmiech). Po utrzymaniu dosłownie zaproponował mi, żebym skończył grać w piłkę. Ja się na to nie zgodziłem, ponieważ nie jestem osobą, której można wmówić, co będzie dla niej najlepsze.

Mimo wszystko po trzech kolejkach nowego sezonu (2007/08 - red.) piłkarzem Stali już Pan nie był…
Sam widzisz jak niewiele trzeba, żeby dostać "dzwona" mimo wcześniejszej euforii z utrzymania. Przegraliśmy wtedy w Łowiczu 5:0. Hańbiąca porażka. Na dodatek mecz był transmitowany przez telewizję. Marek Kusiak w tamtym meczu zagrał na własną prośbę, ponieważ chciał pomóc, mimo że nie wyleczył jeszcze kontuzji. Cała drużyna zagrała tragicznie, wyrzucono nas trzech. W tamtej drużynie były grupki. A tak nie może być. "Kraków" trzymał się razem, my w trójkę z Tadkiem Krawcem razem, inni oddzielnie - parodia.

Przez kilkanaście lat był Pan kapitanem tej drużyny i bardzo charyzmatyczną jej postacią. Może zbyt charyzmatyczną?
Możliwe. Ale ja sobie w lustro codziennie rano mogę spojrzeć, ponieważ wiem, że nie mam sobie nic do zarzucenia. Trener Mikulski lubił ludzi, którzy byli w niego wpatrzeni jak w ołtarz.

Pan widocznie nie był, dlatego wyczyścił sobie środowisko?
Oprócz jednego małego konfliktu nie miał ze mną żadnych problemów. W pierwszym barażowym spotkaniu w Stróżach przegraliśmy 2:0. Zagotowałem się, ponieważ wstyd mi było, że na jakiejś wsi dostaliśmy "dwie sztuki" i nasze utrzymanie w lidze bardzo się oddaliło. Mikulski wymyślił sobie pomeczowe rozbieganie, na które ja nie wyszedłem, bo powiedziałem wprost, że nie będę brał udziału w jakiejś błazenadzie. To co miałem przebiec, przebiegłem podczas spotkania.

Oprócz decyzji klubu o wyrzuceniu między innymi Pana z drużyny, w trakcie kolejnego spotkania w Stalowej Woli kibice swoim idiotycznym zachowaniem (wulgarne przyśpiewki - red.) dali do zrozumienia, że też się cieszą, że Ożoga, Kasiaka i Kusiaka w zespole już nie ma…
Mówi się, że: "co cię nie zabije, to cię wzmocni". Nie będę jednak ukrywał, że były to dla mnie bardzo trudne chwile. Tak na dobrą sprawę ja całej tej sytuacji nie potrafię jeszcze wymazać z pamięci.

Na kogo mógł Pan wówczas liczyć?
Każdego z naszej trójki mocno wspierały rodziny, aczkolwiek im też nie było wtedy łatwo. Nie chcę na ten temat dłużej rozmawiać. Mimo, że mam twardy charakter tamta sytuacja zdołowała mnie dosyć solidnie. Jeśli poświęciłeś całe swoje życie dla klubu, który ostatecznie pozbywa się ciebie jak jakiegoś gówniarza, to ciężko jest się do tego zdystansować.

To prawda, że trener Mikulski lubił stawiać "kolejki" w stalowowolskich knajpach kibicom?
Szczerze? Mało mnie to obchodzi. Pamiętam, że lubił się obwiązać klubowymi szalikami w trakcie meczów przy Hutniczej i tym samym pokazywać jaki to z niego "Zielono-Czarny". Widocznie zdobył tym uznanie w oczach niektórych.

A jak wspomina Pan przedmeczowe rozgrzewki z tamtego okresu Daniela Kijaka, asystent Albina Mikulskiego?
Proszę o następny zestaw pytań (uśmiech).

Pochodzi Pan z Jeżowego. Jak trafił Pan do Stali?
Trener Józef Leś na jakimś turnieju juniorów zaproponował mi treningi pod jego skrzydłami w Stalowej Woli. Zgodziłem się bez wahania i tym samym rozpoczęła się moja przygoda z klubem z Hutniczej. Pamiętam, że wygraliśmy w pierwszym moim sezonie występów ligę makroregionu, co umożliwiło nam wyjazd na Mistrzostwa Polski do Opola. Tam jednak sukcesu żadnego nie udało się osiągnąć i zajęliśmy dopiero miejsce 5-6. Najlepszy okazał się Ruch Chorzów, który naszpikowany był naprawdę dobrymi piłkarzami jak na przykład Dariusz Gęsior czy Waldemar Fornalik.

Mimo tak fatalnego "pożegnania", jakie chwile wspomina Pan najmilej z czasów gry w Stalowej Woli?
Nie mam jakiś konkretnych momentów, spotkań, które szczególnie lubię rozpamiętywać. Zawsze najważniejszy był dla mnie korzystny wynik zespołu, dlatego na pewno dwa awanse do dawnej I ligi oraz utrzymanie się w niej z chłopakami kojarzą mi się bardzo pozytywnie.

A wyklucza Pan współpracę w przyszłości ze Stalą?
Nie bardzo wiem w jakim charakterze mogłaby ona być. Papierów trenerskich nie robię, bo to nie dla mnie. W Rzeszowie zdobyłem uprawnienia szkoleniowe drugiej klasy, które pozwalają mi prowadzić zespół najwyżej w III lidze. Może niech lepiej zostanie, tak jak jest…

W czasach Pana gry na zapleczu ekstraklasy w wieku ponad 40 lat było z tego powodu sporo szumu w ogólnopolskich mediach.
Zawsze miałem dobrą wydolność. Pamiętam mordercze treningi u Mariana Geszke w czasach gry Stali w latach 90. Większość miała dość, a ja czułem, że żyję (śmiech). Dlatego jak słyszę dzisiaj, że coraz więcej młodych chłopaków, co chwilę narzeka na jakieś mikrourazy, przez które tracą kolejne tygodnie na ich leczenie to coś się we mnie "gotuje". Trenowanie dwa razy dziennie, to powinna być norma. Ale nie takie polegające na tym, że dłużej się opowiada o ćwiczeniu, jakie się będzie wykonywać, tylko oparte na ciężkiej pracy.

Nie denerwował Pana pseudonim "Dziadek"?
Nie. Nawet do tej pory, słysząc to określenie mam satysfakcję, że mimo prawie 50-tki na karku jestem szybszy od dużo młodszych kolegów z boiska.

Pan na pewno nie bierze jakiś dopalaczy? Ciężka praca połączona z ciągłą grą w piłkę i energia, której mógłby pozazdrościć Panu nie jeden małolat…
Młodzi teraz mają łatwiej, ale z tego nie korzystają. Obecnie nawet wejście do szatni młodego piłkarza musi być takie, żeby na niego "chuchać i dmuchać", co by się może za bardzo nie zestresował. Kiedyś jak byłeś gówniarzem wchodziłeś do szatni, mówiłeś: "dzień dobry" i jak znalazło się jakieś wolne krzesło, bo na pewno nie szafka, to byłeś szczęśliwy. A dzisiaj? Pół tony żelu na głowę, fioletowo-różowe korki, jakieś słuchawki na uszy, żeby było widać, że idzie piłkarz i można wpaść na trening. Problem się zaczyna, jak ktoś na nich krzyknie, trzeba zagrać mecz za "sześć punktów" lub walczyć o utrzymanie. Wtedy ich charakter okazuje się już za miękki.

Jak wyglądało Pana wejście do szatni?
Powiedziałem "dzień dobry" i starałem się udowodnić starszym zawodnikom, że jestem dobry. Przez dwadzieścia lat gry w barwach Stali miałem jedną kontuzję. W lewym kolanie miałem zerwane więzadło poboczne. Po operacji w Piekarach Śląskich pauzowałem ponad pięć miesięcy, ale to by było na tyle moich przygód z urazami. Tym bardziej dziwią mnie dzisiejsze doniesienia prasowe o nadciągniętych włókienkach mięśniowych piłkarzy i innych błahostkach.

Podobno w młodości bardzo pozytywny wpływ na Pana miał Eugeniusz Cebrat, były bramkarz Stali.
Gienek miał na każdego z nas pozytywny wpływ. Jako podwójny Mistrz Polski w barwach Górnika Zabrze cieszył się w Stalowej Woli ogromnym szacunkiem. Przede wszystkim był bardzo dobrym bramkarzem. Przyznaję, że rady starszego kolegi postawiły mnie do pionu i o żadnej "sodówce" nie mogło być mowy. Również dwuletni pobyt w wojsku w Lublinie i gra w miejscowej Lubliniance podziałały na mnie korzystnie. Człowiek zmężniał i był przygotowany do wejścia w dorosłość. Przypomnę tylko, że kiedyś ludzie żeby nie iść do wojska potrafili zrobić wszystko. Nawet udawać wariatów, kombinując sobie "żółte papiery" (śmiech). To nie tak jak teraz, że większość do tego wojska chciałaby się dostać, bo widzi w tym łatwy sposób na życie.

To prawda, że popularny budynek w Stalowej Woli "Metalowiec" w latach 90. był opanowany przez "Zielono-Czarnych"?
Szczególnie jego pierwsze piętro. Klub początkowo tylko wynajmował wszystkim zawodnikom mieszkania i tak całą paczką mieszkaliśmy na jednym piętrze. Ogólnie atmosfera w drużynie była bardzo dobra. Nie było żadnych grup i innych tego typu. Poza tym były dobre wyniki, a te zawsze cementują ekipę.

Na boisku zawsze był Pan i pewnie też wciąż jest ogromnym nerwusem. A w domu?
Oaza spokoju. Zawsze tak było, że podczas meczów nierzadko wstępował we mnie diabeł, a w domu, jak gdyby nigdy nic cichy i spokojny człowiek.

Stąd wziął się inny pański boiskowy pseudonim "Dziki"?
Grę w barwach Stali zawsze traktowałem bardzo poważnie, dlatego też w ferworze zaangażowania i ambicji bywałem wybuchowy. Na szczęście, podobnie jak w przypadku trenera Adama Musiała potrafiłem się dość szybko wyciszyć.

Utrzymuje Pan dzisiaj kontakt z trenerem Musiałem? Był Pan jego pewniakiem do gry w pierwszoligowej "Stalówce".
Zdecydowanie częściej mam styczność z jego synem Tomaszem (ekstraklasowy arbiter - red.). Spotykamy się przy okazji różnych halowych turniejów, w których razem zdarza się nam brać udział. Spośród innych kolegów dosyć często mam okazję rozmawiać z Darkiem Brytanem, Andrzejem Kasiakiem, Sławkiem Adamusem i Markiem Kusiakiem. Najczęściej jednak są to tylko rozmowy telefoniczne, bo wiadomo, że każdy ma swoje życie i tego czasu nie ma zbyt wiele.

W I lidze rozegrał Pan w sumie 106 spotkań, w których zdobył 8 bramek. Co ciekawe na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce grał Pan także w Siarce Tarnobrzeg w sezonie 1995/96. Jak na to zareagowali kibice?
Był to kontrowersyjny transfer, ale trenerzy Włodzimierz Gąsior i Stanisław Gielarek bardzo chcieli mnie w Siarce, dlatego w końcu udało się im namówić działaczy ze Stalowej Woli. Zapłacono za mnie wówczas kwotę w wysokości około 70 tysięcy złotych. Do Tarnobrzega codziennie dojeżdżałem z naszego miasta. Powiem szczerze, że nie pamiętam żadnych ekscesów związanych z moimi przenosinami. W barwach Siarki miałem debiut marzenie, ponieważ strzeliłem dwa gole w wygranym meczu z Olimpią Poznań, dzięki czemu kibice Siarki chyba nie patrzyli na mnie aż tak bardzo wrogo.

A to prawda, że w czasach Pana występów w barwach pierwszoligowej "Stalówki" interesowała się Panem grecka AE Larisa?
Na to niestety nie mam żadnych dowodów. Podobno tak było, o czym poinformowali mnie działacze, ale wiesz jak to jest z tym stwierdzeniem "podobno". Poza tym w Stali zawodnik zawsze miał najmniej do powiedzenia.

To znaczy?
Nikogo nie interesowało zdanie piłkarza. Byłeś własnością klubu i albo ten dostał bardzo dobrą ofertę finansową za ciebie, dzięki czemu była zgoda na transfer lub wypożyczenie, albo, jak było zazwyczaj, możliwość zmiany barw klubowych była niemożliwa. Ja swoją kartę zawodniczą miałem na własność dopiero w wieku 33 lat. Wówczas przeniosłem się na dwa sezony do Górnika Łęczna. Klub bardzo dobrze poukładany pod względem finansowo-organizacyjnym. Dlatego też z powodzeniem graliśmy na zapleczu ekstraklasy, a przy odrobinie szczęścia mogliśmy pokusić się nawet o awans. Dobrą robotę wykonywał trener Władysław Łach, do którego mieliśmy z chłopakami ogromny szacunek.

Myśli Pan, że w klubie ze Stalowej Woli pojawi się jeszcze kiedyś piłkarz, który rozegra w nim 20 sezonów? Nawet niekoniecznie na najwyższych szczeblach rozgrywkowych.
Jest Tomek Wietecha. To by było na tyle.

Na koniec. Wybiera Pan rozmowę na temat bilbordu z Pana udziałem "Ekstraklasa w grillowaniu" czy opowiada Pan jakąś anegdotę, o której ktoś spoza klubu nigdy nie mógł usłyszeć?
Zdecydowanie ta druga opcja (śmiech). W Stalowej Woli bardziej wspominana jest nasza wygrana nad Legią Warszawa z sezonu 1994/95. Mimo, że w tym meczu zdobyłem zwycięską bramkę jeszcze lepiej kojarzę sobie nasze zwycięstwo z "Wojskowymi" w Warszawie w sezonie 1991/92. Trener Geszke na tygodniu lubił robić ciężkie treningi w lesie. Miał takie swoje zasady, że jeśli widział, że dany zawodnik jest ewidentnie "niewyraźny", ściągał go do siebie i kazał… chuchnąć. Na nieszczęście dzień wcześniej trochę zabalował Darek Zgutczyński, co w konsekwencji groziło mu karą finansową lub nawet wyrzuceniem z klubu. Razem z trenerem doszliśmy jednak do wniosku, żeby cała sprawa została w szatni, co w dzisiejszych czasach byłoby pewnie niemożliwe. Kilka dni później (24. kolejka sezonu/29 kwietnia 1992 r. - red.) wygraliśmy z Legią przy Łazienkowskiej 2:1. Obie bramki zdobył właśnie Darek Zgutczyński, a o całej sprawie rozmawiamy dopiero po upływie ponad dwudziestu lat. Mimo, że imprezowanie na tygodniu w przypadku profesjonalnego piłkarza jest czymś niedopuszczalnym, to sam widzisz, że czasami dobrze jest, jak drużyna z trenerem trzymają się razem i byle pierdoła nie wycieka momentalnie do klubowych działaczy.

Ile jeszcze lat gry przed Panem?
Dopóki będzie zdrowie nie mam zamiaru rezygnować z piłki nożnej. Wciąż sprawia mi to radość, dlatego ciężko mi powiedzieć, kiedy w końcu powieszę te buty na kołku (uśmiech).
Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie