Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnice opatowskich podziemi. Co kryją lochy?

Andrzej NOWAK
Stanisław Klimas obok zabytkowej studni z Andrzejem Żychowskim, miejscowym regionalistą, wiceprzewodniczącym Rady Miejskiej w Opatowie.
Stanisław Klimas obok zabytkowej studni z Andrzejem Żychowskim, miejscowym regionalistą, wiceprzewodniczącym Rady Miejskiej w Opatowie. Andrzej Nowak
Wprawdzie wakacje się już kończą, ale na jeden dzień można udać się do Opatowa, by poznać tajemnice tamtejszych lochów, przemierzyć podziemną trasę turystyczną. O opatowskich podziemiach wie prawie wszystko Stanisław Klimas, który przybył tutaj z grupą górników w 1970 roku. Opowiedział nam o nich.
Do połowy rynku, pod każdym domem, wszędzie była piwnica, nawet 3-kondygnacyjna – mówi Stanisław Klimas. Nazywają go w Opatowie Górnikiem.

Do połowy rynku, pod każdym domem, wszędzie była piwnica, nawet 3-kondygnacyjna – mówi Stanisław Klimas. Nazywają go w Opatowie Górnikiem. Andrzej Nowak

Do połowy rynku, pod każdym domem, wszędzie była piwnica, nawet 3-kondygnacyjna - mówi Stanisław Klimas. Nazywają go w Opatowie Górnikiem.
(fot. Andrzej Nowak )

Stanisław Klimas wcześniej pracował w Sandomierzu, gdzie prowadził skomplikowane prace w lochach i tam zdobywał praktykę. Wszystko musiał wykonywać ręcznie, gdyż prace przeprowadzał pod budynkami, gdzie mieszkali ludzie. Gdy w Opatowie zaczęła obsuwać się ziemia, na pomoc wezwano grupę górników pracującą w Sandomierzu.

LOCHY W GÓRĘ, LOCHY W DÓŁ

- W Opatowie zaczęliśmy wykopy obok restauracji Żmigród - opowiada Stanisław Klimas. - Zapadła się ulica, zapadł rynek. Ciągle woda uciekała do ziemi. A jak uciekała, to tam coś musiało się znajdować. Zaczęliśmy wiercić, kopać. Okazało się, że jest pustka na głębokości siedmiu metrów. Jak się szybik wykopało, widać było, że na wszystkie strony odchodzą przejścia. I od tego się zaczęło.

Wiercenie w glinie było dość kłopotliwe. Górnik skonstruował rurki na sprężone powietrze. Półcalową rurkę dokładał co metr i sprężone powietrze wypychało przez nią ziemię. Jeżeli była pustka, to wylatywało powietrze. I górnicy wiedzieli, że tam trzeba kopać. Trafiali na mur, na sklepienie. - Prowadziliśmy także prace na ulicy Szerokiej, gdzie teraz stoi blok - pokazuje Stanisław Klimas. - Tamte przejścia mogły nawet stanowić zaczątek trasy turystycznej. Lochy prowadziły do góry i na dół, znowu do góry i na dół, chodniki były zróżnicowane. Było ich jednak mało, zostały więc zlikwidowane.

Górnicy prowadzili roboty poszukiwawcze i zabezpieczające. Okazało się, że pod budynkiem sądu natrafili na bardzo atrakcyjne przejścia. Coś nowego ciągle tam odkrywali. Potem pracowali w miejscu, gdzie jest obecnie poczta. Do tych lochów, jak pamięta górnik, można już było wchodzić. Od miejsca, gdzie rosła ogromna lipa, prowadził 43-metrowy chodnik. - Kawał chodnika na drugiej kondygnacji, szkoda było zawalić, był murowany - opowiada Stanisław Klimas. - Swobodnie się tam spacerowało, ale musieliśmy go zasypać ze względu na pocztę. Na ulicy 16 Stycznia, tam gdzie teraz mieszkam, koparka na rogu odkryła fragmenty murów. Zaczęliśmy kopać, znajdowały się tam tylko ociosy z kamienia wymurowane, a strop był drewniany, dębowy. Bele się zawaliły i wszystko zostało zlikwidowane. W pobliżu Żyd Mandelbaum miał przed wojną olejarnię i silosy na zboże. I być może ten chodnik tam właśnie prowadził.

TAJEMNICA ŻYDOWSKIEJ STUDNI

Górnik wskazuje na kolejny dom, pod którym szedł chodnik, ale też został zawalony. Wszędzie były lochy trzypiętrowe. Początkowo zaprojektowano tutaj wejście do podziemi, ale go zlikwidowano. Obok jest jednak przejście do studni. Potem była zmiana ustroju, prywatyzacja, właściciel nieruchomości zamknął przejście i nie wpuszczał nikogo. W tym rejonie, obok studni, znajdowała się olbrzymia piwnica, tu prawdopodobnie mieściła się łaźnia żydowska. - Ludzie o tym mówili i ja widziałem ją na własne oczy - mówi Stanisław Klimas.

Poukładane były olbrzymie kamienie, głazy, znajdowało się palenisko, kanał burzowy, wentylacyjny, dymny. Żydzi mieli tam saunę, grzali się. Ze studni, która znajdowała się na głębokości czterech i pół metra, brali wodę. Jak mówią starsi mieszkańcy, w tej studni utopiła się młoda dziewczyna, Żydówka. Jej krewni nie chcieli mieć takiej pamiątki, więc zasypali studnię.

- Nie wiedzieliśmy o tej studni, bo wszystko w tym miejscu zostało wyrównane - wyjaśnia górnik. - Znajdował się trawnik, podwórko. Gdy weszliśmy do piwnicy, zobaczyliśmy wejście do studni. Z tej studni szedł dość długi chodnik, 8-metrowy, w kierunku obecnego parkingu po drugiej stronie ulicy. Chodnik prowadził w dół i był zamulony błotem, kamieniami. Trudno było go czyścić, bo miał zaledwie metr i dwadzieścia centymetrów szerokości. Z trudnością zakręcaliśmy taczką, musieliśmy się nią cofać.

SŁOIK ZE SŁONINĄ I MONETAMI

Stanisław Klimas czyścił i zabezpieczał też lochy pod byłą restauracją, której właścicielami na początku XX wieku byli Rosjanie. Portal był zamurowany, po rozwaleniu muru górnicy zobaczyli piwnice. Nie było w nich sklepień, musieli je wykonać. - Stara część Opatowa leży na przejściach podziemnych, ale wiele z nich zostało zasypanych - mówi Stanisław Klimas. - Do połowy rynku, pod każdym domem, wszędzie była piwnica, nawet 3-kondygnacyjna.

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu OPATOWSKIEGO

A jakie skarby można było znaleźć pod ziemią? Trafiały się butelki z winem, którego nikt nie chciał spróbować, bo każdy się bał. Znajdowano cukier, masło, słoninę w słoikach, masło topione. Wszystko jeszcze pachniało. Stanisław Klimas znalazł pepeszkę. Jednak less doprowadza do tego, że wyroby metalowe rdzewieją.

Znalezisk wielkich nie odkryto, bo w tych domach ludzie mieszkali i co się znajdowało w piwnicach, zabrali albo czas zniszczył. Górnicy natrafili na słoiczek polskich monet przedwojennych, srebrnych. Największym nominałem była pięciozłotówka.

Najdłużej Stanisław Klimas pracował przy rekonstrukcji podziemnej trasy turystycznej. Najpierw wykonywał sklepienia, zabezpieczenia, na końcu posadzki. - Przecinałem powróz, wejście do trasy - pamięta górnik -. Mam zdjęcia z uroczystości. To był 1983 rok. Miałem bardzo ciekawą robotę, niby górniczą, a nie górniczą. Nie wydobywałem niczego, tylko czyściłem, budowałem, zabezpieczałem.

GÓRNIK Z GÓRALA

Stanisław Klimas urodził się w 1935 roku w Soli, w powiecie żywieckim. Górnikiem został w 1951 roku. Zaczął pracować w kopalni w Bytomiu. Fedrował też w kopalni Śląsk, która już nie istnieje. Potem 33 lata znalazł zatrudnienie w Przedsiębiorstwie Robót Górniczych.

Mieszkał w Piekarach Śląskich. Był najmłodszym górnikiem strzałowym. Pracował w kopalni Julian, na końcu w kopalni Halemba, 1030 metrów pod ziemią. Jego żona pochodzi z Magnuszewa koło Kozienic. Nie chciała przeprowadzić się na Śląsk. Stanisława Klimasa też ze Śląskiem nic nie łączyło. - A tu, w Opatowie, mnie polubili - wyznaje górnik. - Jak budowaliśmy dom przy ulicy 16 Stycznia, powiedziałem do inspektora Zygmunta Stępnia, że chciałbym tu zostać, po co mam iść na Śląsk. Rodziny tam nie mam. I dostałem mieszkanie.

Cieszy się, że Opatowie coś po nim zostało. Tu wszyscy go znają, doceniają. Nie mówią do niego Klimas, tylko Górnik. Zawsze starał się pracować dobrze, bo jak twierdzi, jak się ma źle robić, to lepiej nic nie robić, bo są podwójne koszty. - I kto by powiedział, że góral, który jest górnikiem, będzie w Opatowie mieszkał, gdzie kopalń nie ma - śmieje się Stanisław Klimas.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie