Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Łańcucki, mistrz świata weteranów: Oszczędzam cały rok, żeby pojechać na zagraniczne zawody

Bartosz MICHALAK
Stanisław Łańcucki prezentuje swój srebrny medal, zdobyty na sierpniowych Mistrzostwach Europy Weteranów w Turcji.
Stanisław Łańcucki prezentuje swój srebrny medal, zdobyty na sierpniowych Mistrzostwach Europy Weteranów w Turcji. Bartosz Michalak
Od wielu lat mieszka i pracuje w Stalowej Woli. Na co dzień prowadzi również zajęcia w Stalowowolskim Klubie Biegacza. Jak sam przyznaje, w trakcie miesiąca potrafi przebiec nawet 300 kilometrów! Na sierpniowych Mistrzostwach Europy Weteranów w Turcji zdobył na swoim koronnym dystansie, trzech tysięcy metrów z przeszkodami, srebrny medal! Stanisław Łańcucki, bo o nim mowa, opowiedział nam o specyfice swojej sportowej kariery.

Stanisław Łańcucki

Stanisław Łańcucki

Stanisław Łańcucki (urodzony 1 marca 1958 roku w Kraśniku) - mistrz świata i Europy wśród weteranów w biegu na 3000 metrów z przeszkodami; W sumie zdobył już w karierze osiem medali rangi mistrzowskiej (dwa złote, trzy srebrne i trzy brązowe). Jako reprezentant Polski startuje w zawodach na całym świecie. Prowadzi zajęcia w Stalowowolskim Klubie Biegacza. Na co dzień pracuje w stalowowolskiej firmie drogowej "Inżdróg". Ma żonę Elżbietę i dwóch synów: Łukasza (32 lata) i Daniela (30 lat).

Bartosz Michalak:- Ma Pan 56 lat. Pracę zawodową łączy Pan z drugą pracą, za jaką spokojnie można uznać bieganie i starty na imprezach rangi mistrzostw świata czy Europy. Skąd Pan bierze siłę i motywację do tak intensywnego życia? Szczególnie, że do biegania zazwyczaj musi Pan dokładać z własnych pieniędzy.

Stanisław Łańcucki:- Wielokrotnie zdarzało się, że chciałem to wszystko rzucić i trochę "zwolnić". Moja żona byłaby z tego powodu chyba bardzo zadowolona (uśmiech). I wcale się jej nie dziwię. Bo od poniedziałku do piątku pracuję od rana do godzin popołudniowych. W domu zjawiam się, żeby coś zjeść i momentalnie wychodzę na trening. Jako rozgrzewkę traktuję zajęcia w Stalowowolskim Klubie Biegacza. Po nich, najczęściej w samotności ruszam w teren. Jeszcze w miesiącach wiosenno-letnich, kiedy dzień jest dłuższy, człowiek nie odczuwa aż tak bardzo uciekającego czasu. Kiedy jednak zbliża się zima i ciemno zaczyna się robić już po godzinie siedemnastej, ten czas leci jak szalony. Tak naprawdę dopiero wieczorem mogę sobie spokojnie siąść w domu. Mam dwóch synów, ale oni są już dorośli i dawno temu wyprowadzili się z rodzinnego gniazdka. Tym samym osobą, która najbardziej wyczekuje na moje powroty jest właśnie moja kochana żona, Elżbieta. Ostatnio jednak byliśmy razem w Turcji, gdzie startowałem na mistrzostwach Europy. Spędziliśmy ze sobą dużo czasu, więc przez jakiś czas nie powinienem być namawiany na zwolnienie tempa (uśmiech).
Regularne treningi zacząłem w 1974 roku. Miałem szesnaście lat, mieszkałem jeszcze w Kraśniku. Moim idolem był świętej pamięci Bronisław Malinowski. Jego koronnym dystansem też był bieg na trzy tysiące metrów z przeszkodami. W późniejszych latach zdarzało nam się brać razem udział w jednych zawodach. Kariery jako junior czy senior jednak nie zrobiłem. W 1980 roku miałem dwunasty czas w Polsce. Na moim ulubionym dystansie ustanowiłem "życiówkę" na poziomie 8.50. Rekord kraju należy oczywiście do Malinowskiego, który ten dystans potrafił przebiec w 8 minut i 10 sekund!

Ucieka Pan trochę od tematu pieniędzy.
Dokładam do tego interesu. Owszem, mogę liczyć na wsparcie ze strony powiatu stalowowolskiego, urzędu miasta i kilku mniejszych sponsorów, ale nie są to kwoty, które w pełni są w stanie zapewnić mi wyjazdy na zagraniczne zawody. Staram się jednak tak gospodarować pieniądze przez cały rok, żeby było mnie stać na spełnianie swoich marzeń. Bieganie mnie nakręca. Dodaje mi sił i wiary we własne możliwości. Daje mi satysfakcję, że jestem silniejszy od wielu młokosów. Nie żałuję wydanych pieniędzy na takie wyjazdy, jak mistrzostwa Europy czy świata. Dotychczas dwa razy w życiu udało mi się sięgnąć po "złoto". Tym samym dwukrotnie mogłem usłyszeć "Mazurka Dąbrowskiego". To są niesamowite emocje! Każdy zdobyty medal, każdy ukończony bieg są dla mnie ważne. Ale hymn Polski grany specjalnie dla mnie dodaje energii na wiele lat. Po złoty medal Mistrzostw Świata Weteranów w Brazylii sięgnąłem rok temu, więc tej werwy jest we mnie jeszcze bardzo dużo (uśmiech).
Problem polega na tym, że imprezy mistrzowskie zaczynają być urządzane w coraz bardziej odległych miejscach na świecie. Z tego co wiem, jedna lub dwie ważne imprezy mają odbyć się w przyszłych sezonach nawet w Australii. To są potężne odległości do pokonania, a co za tym idzie, dużo większe wydatki związane przede wszystkim z podróżą. Na tę chwilę nie potrafię powiedzieć, czy będzie mnie stać na taki wyjazd. Za ukończenie biegu, bądź nawet zdobyty medal nie otrzymuję żadnych nagród pieniężnych od organizatorów imprez. Ale to jest akurat normalne. No chyba, że mówimy o "Diamentowej Lidze". Ale w innych przypadkach kwestie finansowe są zapewniane przez krajowe związki lekkoatletyczne, które nagradzają swoich najlepszych lekkoatletów.

Co Pan dostał za "złoto" mistrzostw świata, zdobyte w brazylijskim Porto Alegre?
Nic, a co miałem dostać (uśmiech)?

Czyli wrócił Pan do kraju i na drugi dzień był już Pan w pracy na siódmą rano?
A co miałem zrobić? Przeglądać się ciągle w lustrze z tym medalem (uśmiech)? Zawody weteranów są traktowane pół żartem, pół serio. Trochę jak zawody amatorskie. To boli. Nie uważam się za zawodowca, ale nie znam też amatora, który trenowałby sześć razy w tygodniu. Który w przeciągu tygodnia biegałby po kilkadziesiąt kilometrów. Tylko i wyłącznie solidne przygotowania zapewnią mi dobre miejsca w imprezach. Ludziom się wydaje, że my tam jeździmy, trochę się porozciągamy przed zawodami i wracamy z medalami. Mistrzostwa weteranów nie różnią się niczym, oprócz popularności od tych, nazwijmy je, normalnych mistrzostw. Weterani też są poddawani kontrolom antydopingowym.
W kategorii w jakiej obecnie startuję jest bardzo duża konkurencja. Mam dopiero 56 lat. Nie startuję z ludźmi w wieku siedemdziesięciu czy osiemdziesięciu lat, tylko ze swoimi rówieśnikami. A, że większość z moich zagranicznych kolegów, podobnie jak ja, czuje się na 35 lat, to rywalizację traktujemy bardzo poważnie. Poza tym, wyobrażasz sobie, żebym poleciał na drugi koniec świata tylko po to, żeby się ot tak przebiec? To byłoby marnowanie pieniędzy i czasu. Mam swoje ambicje.

Jak to się w ogóle stało, że zaczął Pan startować w mistrzostwach weteranów?
Przez trzy lata pracowałem w Stanach Zjednoczonych. Mowa o latach dziewięćdziesiątych. Na szczęście miałem stosunkowo lekką pracę. Byłem operatorem maszyn na budowie. Praca nie kosztowała mnie aż tyle sił, żebym nie mógł trenować. Efektem tego były ukończone trzy nowojorskie maratony, w których zazwyczaj bierze udział po kilkanaście tysięcy ludzi! Zajmowane miejsca w pierwszej "setce" były dla mnie naprawdę dużym sukcesem. Po powrocie do Polski nie wyobrażałem sobie życia bez codziennej przebieżki.

A co, jak przytrafi się Panu gorszy dzień?
Taki miałem podczas zawodów w Sacramento. Klimat Kalifornii, której stolicą jest właśnie Sacramento okazał się dla mnie niezwykle ciężki. Mimo, że przecież mieszkałem już wcześniej w Stanach Zjednoczonych trzy lata. Bieg na trzy tysiące metrów z przeszkodami jest o tyle trudny, że oprócz całkiem sporego dystansu do przebiegnięcia, występują właśnie przeszkody, które dla wycieńczonego biegacza są piekielnie ciężkie do pokonania. Ja na tej ostatniej przed metą się przewróciłem. Oczywiście ze zmęczenia. Do mety dosłownie dotruchtałem, będąc całkowicie zamroczonym...

W jakich dyscyplinach sportowych weteranom jest najłatwiej osiągnąć sukces?
Może nie najłatwiej, ale zdecydowanie najprzyjemniej medale wygrywają oszczepnicy, a także zawodnicy, którzy rzucają młotem, bądź pchają kulę. Te sporty wymagają ciężkiego treningu, ale same zawody są lżejsze od tych biegowych. Jeśli jesteś dobry, to wystarczy, że raz dobrze rzucisz chociażby oszczepem i medal jest twój. W konkurencjach biegowych nie możesz się rozpędzić i potem, niczym samochód "na luzie", spokojnie dojechać po wygraną. Musisz odpowiednio rozłożyć siły na cały dystans. Bezpośrednio zmierzyć się na bieżni z rywalami.

Pana rekord życiowy w biegu na 3000 metrów z przeszkodami wynosi 8 minut i 50 sekund. W tureckiej Izmirze przebiegł Pan ten dystans w czasie 10.54,36. Jakby Pan się odniósł do tych statystyk?
Ten pierwszy czas zrobiłem, mając 22 lata, a ten drugi 56 lat (śmiech). Myślę, że to jest najlepsze podsumowanie. Kategorie wiekowe weterani zmieniają co pięć lat. Aktualnie startuję w kategorii M-55, czyli zawodników od 55 do 60 lat. Szczerze ci powiem, że powoli zaczynam odczuwać tak zwane zmęczenie materiału. Ale to chyba normalne. W końcu mój przebieg jest coraz większy. Nawet najlepszy samochód po 40 latach eksploatowania nadawałby się już na złom (uśmiech).

Pan jest trenerem sam dla siebie, czy korzysta Pan z rad jakiś szkoleniowców?
Mam zrobione papiery trenerskie, dlatego zazwyczaj radzę sobie sam. Znam swój organizm najlepiej i wiem, w jakim okresie roku trochę "docisnąć", a kiedy odpuścić z intensywnymi treningami. Zawsze mogę liczyć jednak na rady Stanisława Anioła, Mirka Barszcza czy Bogdana Dziuby, z którym wspólnie prowadzę Stalowowolski Klub Biegacza. Mamy coraz więcej miłośników aktywnej formy spędzania wolnego czasu. Obecnie klub liczy około siedemdziesięciu osób.

Jak Pan łączy pracę zawodową z bieganiem? Mam na myśli choćby kwestię Pańskich częstych wyjazdów na zawody.
"Inżdróg" to przedsiębiorstwo budownictwa inżynieryjno-drogowego. Wiadomo, że pracy przy choćby wykładaniu asfaltu najwięcej jest w okresie letnim. Z prezesem firmy, Marianem Borowskim zawsze udaje nam się jednak znaleźć kompromis. Osobiście jestem mu za to bardzo wdzięczny.

Do jakich teraz przygotowuje się Pan zawodów?
W piątek przed południem wyjeżdżam do Krynicy, gdzie organizowane jest XXIV Forum Ekonomiczne. Z tej okazji jest bieg uliczny na dystansie bodajże dziesięciu kilometrów. 14 września w Gorzycach odbędzie się bieg uliczny na pięć kilometrów organizowany między innymi przez Leszka Bebło, z którym przez moment trenowałem w Stali Stalowa Wola. Od początku wiedziałem, że z tego, wówczas młodego jeszcze chłopaka, będzie kiedyś bardzo dobry sportowiec. I tak się stało. Ogólnie teraz panuje moda na bieganie. Oprócz dużej ilości biegów ulicznych, w okresie zimowym odbywają się również starty w halach sportowych.
Nie ukrywam jednak, że najlepiej chciałbym się zaprezentować na przyszłorocznych Mistrzostwach Świata Weteranów we Francji. Nigdy nie byłem w tym kraju, dlatego dodatkowo chciałbym móc sobie dobrze kojarzyć Francję. Mam nadzieję, że tym razem moje bagaże w drodze powrotnej się nie zgubią, tak jak to było ostatnio, kiedy wracałem z żoną z Turcji. Właśnie czekam na wiadomość z Rzeszowa, czy są one już do odebrania. Całe szczęście, że medal zabrałem do bagażu podręcznego…
Muszę ci się pochwalić, że niedawno zostałem dziadkiem (uśmiech). Można powiedzieć: w końcu! Także niewykluczone, że moja uwaga w najbliższych miesiącach może być również skupiona na jak najczęstszych odwiedzinach swojego pierwszego wnuka (uśmiech).

Dziękuję za rozmowę.

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu STALOWOWOLSKIEGO

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie