Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bartłomiej Stój, zawodnik stalowowolskiej Victorii: Zahartowała mnie ciężka praca w gospodarstwie

Bartosz MICHALAK
Bartłomiej Stój
Bartłomiej Stój archiwum
Bartłomiej Stój, młodzieżowy reprezentant Polski, zawodnik stalowowolskiej Victorii. Jest najbardziej perspektywicznym polskim dyskobolem młodego pokolenia, którego chcą u siebie kluby uniwersyteckie nawet ze Stanów Zjednoczonych.

Bartłomiej Stój

Bartłomiej Stój

Urodził się 15 maja 1996 roku - dwukrotny złoty medalista mistrzostw Polski juniorów w rzucie dyskiem; uczestnik Mistrzostw Świata Juniorów w Doniecku (2013), gdzie zajął wysokie piąte miejsce, a także w amerykańskim Eugene (2014). Złoty medalista Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży w Łodzi (2013). Wielokrotny medalista wojewódzkich mistrzostw lekkoatletycznych. Jego rekord życiowy w rzucie dyskiem wynosi obecnie 60 metrów i 14 centymetrów (rekord Polski, ustanowiony przez Piotra Małachowskiego, wynosi 71,84). Sukcesy odnosi również w pchnięciu kulą: srebrny i brązowy medal juniorskich mistrzostw kraju. Jego trenerem w Victorii Stalowa Wola jest Jacek Łyp, natomiast w reprezentacji Polski profesor nadzwyczajny Politechniki Opolskiej, Rafał Tataruch. Na co dzień mieszka w Przędzelu. Jest uczniem trzeciej klasy technikum budownictwa w stalowowolskiej "Budowlance". Ma 193 centymetry wzrostu.

Wychował się w niewielkim Przędzelu w powiecie niżańskim. Z powodu śmierci ojca, od najmłodszych lat był zmuszony samemu radzić sobie z przeciwnościami losu. Już jako dziecko miał swoje obowiązki w rodzinnym gospodarstwie. Aktualnie jest najbardziej perspektywicznym polskim dyskobolem młodego pokolenia, którego chcą u siebie kluby uniwersyteckie nawet ze Stanów Zjednoczonych! Osiemnastoletni Bartłomiej Stój opowiedział nam o sobie.

Bartosz Michalak:- Masz świadomość, że w dyscyplinie sportu jaką sobie wybrałeś, albo jest się najlepszym i żyje się na fajnym poziomie, ale trzeba łączyć sport z pracą zawodową od poniedziałku do piątku…
Bartłomiej Stój:
- Z tego względu przykładam się do treningów najlepiej jak potrafię. Inwestuję własne pieniądze w specjalną dietę, aby być jak najlepiej przygotowanym do kolejnych zawodów. Codziennie spędzam po kilka godzin na siłowni, chcąc systematycznie i z głową rozbudowywać swoją tkankę mięśniową. Czy to wszystko zaprowadzi mnie na szczyt? Nie będę rzucał słów na wiatr. Nikomu niczego nie zazdroszczę, skupiam się na swojej dyscyplinie sportowej. Od ponad roku jestem w juniorskiej reprezentacji Polski. To umożliwia mi wyjazdy na obozy, na których mam przyjemność ciężko pracować w profesjonalnych warunkach. Najczęściej jeździmy do Spały, Władysławowa, albo do Szczyrku. Czasami jak nie mogę zasnąć, to marzą mi się ogromne sukcesy, ale na co dzień staram się "nie odlatywać". Jeśli nie skupię się na teraźniejszości, to nic nie osiągnę w przyszłości.

W Stalowej Woli możesz dobrze przygotować się do zawodów?
"Koło" jest, dyski są, kuli też nie brakuje - nie ma co narzekać. Wszystko zależy od chęci człowieka. Niektórym nawet najlepsze warunki do pracy nie pomogą.

Jeździsz na reprezentacyjne obozy, zawody rangi mistrzowskiej, jesteś uważany za jednego z najbardziej perspektywicznych dyskoboli w Polsce i na świecie. Pomyśleć, że wszystko zaczęło się w malutkim Przędzelu…
W sumie można tak powiedzieć. Będąc dzieckiem przywykłem do pracy w gospodarstwie. Była ona dla mnie czymś oczywistym. Tak naprawdę nigdy nie miałem okazji poznać swojego ojca, bo zmarł on, kiedy miałem raptem cztery miesiące. W wielu sytuacjach życiowych byłem zmuszony radzić sobie sam. Pomoc mamie w polu też była dla mnie codziennością. Dzięki temu w naturalny sposób rosłem w siłę. Z profesjonalną siłownią nie miałem wówczas styczności, ale nosząc chociażby drewno całymi dniami, też można się nieźle wyćwiczyć.

Początkowo grałem w piłkę. Na boisku byłem ustawiany jako obrońca, bo ciężko było ze mną rywalizować fizycznie. Nawet jak przeszła mnie piłka, to zawodnik odbijał się ode mnie jak od ściany (uśmiech). Do gimnazjum chodziłem w Rudniku nad Sanem. Na szkolnych zawodach w pierwszej próbie pobiłem rekord szkoły w pchnięciu kulą. Co ciekawe rzucałem o kilogram cięższą kulą, niż mój poprzednik. Dokładnie ważyła ona pięć kilogramów. To był znak, żeby pokierować mnie na treningi do klubu lekkoatletycznego. Tak trafiłem do stalowowolskiej Victorii.

Czyli zaczęło się od pchnięcia kulą, a Twoją koronną dyscypliną stał się rzut dyskiem.
Dokładnie. Jestem po prostu lepszy w tej drugiej konkurencji, mam zdecydowanie lepsze rezultaty. Z kuli jednak nie rezygnuję, bo w Polsce w okresie zimowym nie odbywają się zawody dla dyskoboli, dlatego jako formę "przetarcia" traktuję pchanie kulą. Nawet w domu zrobiłem sobie koło startowe i przygotowałem specjalny plac, więc jak nie mam na weekendzie zawodów, to organizuję je sobie sam, na podwórku.

Jak zareagowała mama na Twoje coraz częstsze treningi i wyjazdy.
Początkowo była na "nie". Kazała mi pilnować szkoły i zajmować się głównie nauką. Byłem jednak nieugięty i postawiłem na swoim. Po zdobytym piątym miejscu na mistrzostwach świata na Ukrainie, zyskałem również jej poparcie. Uważam jednak, że każdy człowiek powinien sam wiedzieć, co jest dla niego najlepsze. Postępować zgodnie z własnym przekonaniem. To trochę tak, jakby sześćdziesięcioletnia babcia, doradzała nastolatce w jakie ciuchy ta ma się ubierać…Albo ktoś chce coś robić i żadne słowa krytyki go nie podłamują, albo ma się tak zwany słomiany zapał i obojętnie jakie, negatywne zdanie sprawia, że się "pęka".

Żeby nie było za słodko. W tym roku pojechałeś na mistrzostwa świata juniorów do Stanów Zjednoczonych. Zająłeś jednak miejsce poza najlepszą "dziesiątką". Rok temu w Doniecku byłeś piąty.
Każda porażka mobilizuje mnie do jeszcze cięższej pracy. Po każdym niepowodzeniu jest we mnie dużo więcej sportowej złości, niż po sukcesie. To mogę wykorzystać na siłowni. Nie szukam dla siebie wytłumaczenia.

A jakbyś miał poszukać?
W Stanach Zjednoczonych nie było mojego reprezentacyjnego trenera Rafała Tatarucha. Związek wysłał szkoleniowca od oszczepu, który przy okazji miał przygotować także i mnie. Za wszelką cenę chciał on zmienić moją technikę rzutu. Przez trzy tygodnie powtarzał, że to przyniesie dobre rezultaty. Ostatecznie nie byłem w stanie rzucić nawet 53 metry. Nie chcę narzekać, ale próba zmiany mi techniki rzutu, delikatnie mówiąc, nie była najlepszym pomysłem.

Na czym ta zmiana miała konkretnie polegać?
Inne ułożenie barku w stosunku do rzucającej ręki. Niby detal, a jednak bardzo istotna różnica.

Mam okazję rozmawiać z przyszłym następcą Piotra Małachowskiego?
Jakkolwiek pysznie to zabrzmi z mojej strony, to nie chciałbym być następcą Piotra Małachowskiego. Chcę pracować na swoje nazwisko i być, uważaj to będzie mocne, jak Stój (śmiech).

Miałeś już okazję poznać Piotra Małachowskiego, bądź Tomasza Majewskiego?
Tak. Kiedyś "składali" nas razem fizjoterapeuci na jednym z obozów reprezentacyjnych juniorów i seniorów. Byłem świadkiem wesołej wymiany zdań między nimi. Małachowski ma trochę brzuch, co skrupulatnie wszyscy mu wypominają. On jednak zawsze powtarza, że czym ma większy "bęben", tym jest szybszy w kole (uśmiech). Dyskobole dużo czasu poświęcają pracy na siłowni, ale nie mają na tyle czasu, żeby dbać o super wyrzeźbione ciało. Nie każdy może wyglądać jak Robert Harting (niemiecki lekkoatleta specjalizujący się w rzucie dyskiem, mistrz świata, Europy i igrzysk olimpijskich - red.).

Ty możesz?
Chciałbym. Bardzo często oglądam w Internecie filmiki jego rzutów. Jest niesamowity. Dwa metry wzrostu, 130 kilogramów wagi, ale niezwykła dynamika i szybkość. Chociaż, jak to mówi Piotr Małachowski: "Albo ma się wygląd, albo pier…" (uśmiech).

W ostateczności Mariusz Wlazły nie jest jakimś osiłkiem, a serwuje w sposób piorunująco silny.
Piłka do siatkówki nie waży dwóch kilogramów. Zresztą przy rzucie dyskiem dochodzi siła odśrodkowa, co dodatkowo utrudnia robotę.

Jak widzisz swoją przyszłość?
Aktualnie jestem w trzeciej klasie technikum. W przyszłym roku czeka mnie egzamin zawodowy, a za dwa lata matura. Jeśli wszystko będzie dobrze prawdopodobnie wyjadę ze Stalowej Woli. Mam propozycję studiowania i trenowania w Opolu, Toruniu i w Stanach Zjednoczonych. Dwie propozycje otrzymałem podczas ostatniego pobytu w Eugene, a jedną na początku roku. Konkretnie odezwali się do mnie przedstawiciele uniwersytetów z Wirginii i Północnej Karoliny. Sam nie wiem, czy jestem gotowy na tak ogromną zmianę w swoim życiu. Na pewno przed ewentualnym wyjazdem, musiałbym podszkolić się w języku angielskim. Moim zdaniem w Polsce nie brakuje jednak dobrych szkoleniowców i warunków do rozwoju.

Jakiś konkretny kierunek studiów masz już upatrzony?
Najbardziej logiczne w moim przypadku byłoby studiowanie wychowania fizycznego, ale nie najlepiej radzę sobie na basenie. Jakiś kierunek na pewno się znajdzie (uśmiech). W dzisiejszych czasach nie problem jest studiować jakieś bezpieczeństwo wewnętrzne czy narodowe. Grunt, żeby moje wyniki sportowe były coraz lepsze, to wtedy będę spokojny o swoją przyszłość.

Co robisz w życiu oprócz zajmowania się sportem?
Jestem lektorem. Czytam w swojej miejscowości na Mszach świętych czytania Pisma Świętego. Nie kreuję się na "świętego", bo mam swoje za uszami, ale akurat częsta obecność w Kościele nie jest mi obca. Tak zostałem wychowany. Obecność w niedziele na Mszy jest dla mnie czymś oczywistym. Od małego byłem ministrantem i chyba weszło mi to w krew (uśmiech).

Jaka impreza jest teraz dla Ciebie priorytetowa?
Przyszłoroczne mistrzostwa Europy juniorów w Szwecji. Niedługo przechodzę do kategorii młodzieżowca, więc chciałbym z przytupem zakończyć swoją karierę juniora. Rywalizacja będzie bardzo trudna. Zresztą na mistrzostwach świata główne role też odgrywają europejscy dyskobole.

Na koniec. Powiedz mi, czy masz jakiś specjalny zwyczaj przed rzutem dyskiem. Większość sportowców ma swoje "zabobony".
Każdy dysk ma naklejkę firmy, jaka go wyprodukowała. Kiedy chwytam go w ręce, to zawsze trzymam go od strony właśnie tej naklejki w dłoni. Odpowiedzi na pytanie, czemu tak robię, nie znam (uśmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie