Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po przeszczepie serca. - Żyję wyłącznie dzięki czyjemuś synowi

Iwona ROJEK [email protected]
Wiesław Sobczyk musi do końca życia zażywać leki, które chronią jego organizm przed odrzuceniem przeszczepu.
Wiesław Sobczyk musi do końca życia zażywać leki, które chronią jego organizm przed odrzuceniem przeszczepu. Łukasz Zarzycki
Wiesław Sobczyk, nauczyciel z Kazimierzy Wielkiej trzy lata temu otrzymał szansę na drugie życie. Dawca był z Kielc. - Może rodzice mężczyzny przeczytają ten artykuł i dowiedzą się, że jestem szczęśliwy, że żyję wyłącznie dzięki ich synowi - mówi.

Film o człowieku, który złamała zasady

Film o człowieku, który złamała zasady

Film "Bogowie" Łukasza Pałkowskiego wchodzi na ekrany kin dziś, w piątek 10 października. Opowiada o początkach kariery słynnego kardiochirurga Zbigniewa Religi, który w roku 1985 przeprowadził pierwszy udany zabieg przeszczepienia serca w Polsce. Obraz portretuje wybitnego człowieka, który odważył się zmienić obowiązujące zasady - wyjmując z ludzkiego ciała serce i wkładając je do drugiego człowieka. Religa przełamał moralne, kulturowe i religijne tabu. Kilka dekad temu transplantacja serca była według powszechnej opinii działaniem wbrew naturze.

- Pewnie, że się cieszę z tego, że profesor Zbigniew Religa odważył się zrobić pierwszy w Polsce przeszczep serca, bo za nim poszły następne, a na tym skorzystaliśmy my chorzy - docenia 57 letni Wiesław Sobczyk, nauczyciel z Kazimierzy Wielkiej. - Już trzy lata żyję z nowym sercem.

Mężczyzna mówi, że z niecierpliwością czeka na premierę filmu "Bogowie", opowiadającym o profesorze Relidze i początkach transplantologii. - Nawet dzisiaj dzwoniła do mnie sekretarka profesora Marian Zembali z Zabrza, który zastąpił profesora Religę i zaprosiła mnie w jego imieniu na projekcję filmu w Kielcach - opowiada. - Profesor chce, żebym opowiedział coś na temat życia po przeszczepie i transplantologii. Pewnie się wybiorę.

Mieszkaniec Kazimierzy Wielkiej kryguje się, że przyjechaliśmy w niefortunnym momencie, bo złapał silne przeziębienie, bierze
antybiotyki, a dla osoby, która ma przeszczepione serce, to niebezpieczna sytuacja. - W sumie teraz najbardziej boję się dwóch rzeczy - infekcji i odrzucenia przeszczepu, które kiedyś już mi się przytrafiło - przyznaje. - Na szczęście śląscy lekarze mi pomogli. Dlatego trzeba być cały czas czujnym, a przede wszystkim pilnować codziennego brania leków. Już do końca życia muszę brać codziennie czternaście tabletek i ciągle uważać na siebie.

MIAŁ OKROPNE DUSZNOŚCI

W chwili szczerości zdradza, że był czas, półtora roku przed otrzymaniem nowego serca kiedy modlił się o śmierć. Tak bardzo cierpiał, że nie chciał już dłużej żyć. - Wtedy moje serce było wydolne tylko w 13 procentach i większość dnia spędzałem podłączony do koncentratora tlenu - opowiada. - Miałem takie duszności, że zaraz traciłem przytomność. Nie mogłem zrobić kroku, o opuszczeniu mieszkania nie było mowy, byłem zdruzgotany. Walizka ze wszystkimi rzeczami była przygotowana na wyjazd do Zabrza na przeszczep i stała za drzwiami, ale telefon nie dzwonił.

Wiesław opowiada, że do ciężkiej niewydolności serca przyczyniło się u niego najpierw przeziębienie, które przeszedł w szkole podstawowej, pojawiło się po wielogodzinnej jeździe na łyżwach w mroźny dzień, później do niego doszła choroba reumatyczna, brał antybiotyki, leczył się rok. - Potem przez wiele lat nic mi nie dolegało, pokończyłem szkoły, byłem nauczycielem w szkole zawodowej w Skalbmierzu, założyłem rodzinę, urodził mi się syn i dopiero podczas rutynowego prześwietlenia 10 lat temu mój kolega ze Śląska, kardiolog Leszek Radziszewski powiedział mi, że coś mu się w moim sercu nie podoba, mam je za bardzo powiększone. To był początek niewydolności. Najpierw dostawałem leki, potem wszczepiono mi dwa rozruszniki, jeden z kardiowerterem, na wypadek gdybym nagle stracił przytomność, kolejno miałem operację zastawek, ale niewydolność postępowała. Uznano, że jedynym ratunkiem dla mnie jest przeszczep, zacząłem leczyć się w Zabrzu. Znalazłem się w centralnym rejestrze oczekujących na dawcę. Wtedy już nie byłem sam w stanie docierać na Śląsk, w transporcie z koncentratorem tlenu pomagali mi przyjaciele, Danusia i Robert Najmanowie, Michał i Ania Markiewiczowie. Zawsze mogłem na nich liczyć, mnie wspierali w różnych sprawach.

Pierwszy telefon o tym, że znalazł się dawca Wiesław otrzymał w czerwcu 2011 roku. - Na miejscu w klinice okazało się jednak, że nic z tego nie będzie, parametry pozyskanego organu są złe i kazano mi czekać dalej - wspomina. - To było ogromne rozczarowanie. A ja znajdowałem się wtedy na granicy życia i śmierci, nie przeżyłbym powrotu do domu, zostawiono mnie w klinice. Te cztery miesiące wspominam jako najgorsze w moim życiu. Byłem umierający, żywy, ale nie żyjący. Podłączony do kroplówek i tlenu zastanawiałem się czy przeżyję kolejny dzień. Tak jak już mówiłem, wolałem wtedy umrzeć, niż tak się męczyć. Depresja, strach, ból, lęk odebrały mi całą nadzieję, że będzie lepiej.

ZNALAZŁ SIĘ DAWCA

O tym, że jest dla niego następne serce zawiadomiono go 13 września 2011 roku, kiedy leżał wycieńczony na szpitalnej sali w Zabrzu. Swoimi ścieżkami dowiedział się potem, że otrzymał je od 25 latka. Co ciekawe dawca był ze świętokrzyskiego, narząd pobrano w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Kielcach. - Operacja trwała kilkanaście godzin pod kierownictwem profesora Michała Zakliczyńskiego i kardiochirurga Jerzego Pacholewicza. Do domu wróciłem po dwóch miesiącach, bo pojawiło się mnóstwo komplikacji - mówi mężczyzna. - Pół roku minęło zanim zacząłem normalnie oddychać. Był to szczególnie ciężki okres w moim życiu, bo jednocześnie żona Elżbieta zachorowała na raka żołądka, a jedyny syn Tomasz wyemigrował na stałe do Stanów Zjednoczonych. Ale resztkami sił jakoś się wspieraliśmy. Przeżyłem wszystko. Dziś Wiesław chciałby podkreślić, że do jego wyzdrowienia bardzo przyczyniła się atmosfera panująca na oddziale w Zabrzu oraz niezwykły profesjonalizm. -Tam wszyscy począwszy od salowych, pielęgniarek, psychologów, lekarzy mają niesamowity stosunek do chorego, taki jaki powinien być w każdym szpitalu i przychodni - mówi. - Pacjent czuje, że całemu personelowi bardzo zależy na tym, żeby go uratować, traktowany jest z ogromną empatią, życzliwością, z sercem. Profesor Marian Zembala, kontynuuje misję swojego poprzednika profesora Zbigniewa Religi i dba o to, żeby pacjent był najważniejszy. A dzięki ogromnej wiedzy, ciągłemu dokształcaniu się, oddaniu, zespół ratuje życie wielu ludziom.

NIE PODDAJE SIĘ

Wiesław Sobczyk przyznaje obecnie, że nie jest mu łatwo, ale się nie poddaje, bo cieszy się tym, że żyje. Powoli wraca mu dawna pogoda ducha, mimo tego, że ma jedynie 830 złotych renty na miesiąc i martwi się tym, że nie pracuje, a wcześniej był człowiekiem niezwykle aktywnym, lubił pracę z młodzieżą. Żona też wraca do zdrowia, przeszła operację żołądka, aktualnie pojechała do syna do Stanów,on bo bardzo za nim tęskni.

- Mnie też ciężko się pogodzić z emigracją naszego jedynaka, ale warunki w kraju dla młodych są jakie są - podkreśla. - Za wesoło nie jest. Zaraz po przeszczepie miałem świadczenie w wysokości 1300 złotych, a potem komisja w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych Kielcach zmniejszyła mi je, uznano, że wyzdrowiałem. Najbardziej brakuje mi jakiegoś zajęcia, chciałbym czuć się potrzebny, ale z moim zdrowiem bywa różnie. Regularnie jeżdżę na kontrole do Zabrza, co pół roku mam robioną biopsję, żeby stwierdzić czy nie doszło do odrzucenia serca, co rok muszę wykonać koronarografię. Nadal często korzystam ze wsparcia świetnego kardiologa, doktora Radziszewskiego i bardzo kompetentnej lekarki rodzinnej w Kazimierzy Wielkiej Agnieszki Frączek. W wakacje udało mi się pojeździć na rowerze, trochę czasu spędzam przy komputerze, często dzwonię do przyjaciół, którzy nie zostawili mnie w nieszczęściu. Lubię się ich zapytać czy czegoś nie potrzebują, chciałbym się im odwdzięczyć za ich dobro. Utrzymuję też serdeczny kontakt z Andrzejem Marculą ze Starchowic, który przeszedł w Zabrzu przeszczep w tym samym czasie co ja.

Wiesław Sobczyk przyznaje, że często myśli o tym, że chciałby jednak poznać kogoś z rodziny chłopaka, który podarował mu serce, porozmawiać z nimi, podziękować im. A za moment już się tego boi. - Bo to trudna sytuacja, nie wiadomo jakich sformułowań należałoby użyć, żeby komuś nie sprawić bólu - uważa. - Tamta rodzina straciła swoje dziecko, a ja mam jego serce. Na to nie ma właściwych słów. Może rodzice mężczyzny przeczytają ten artykuł i dowiedzą się, że jestem szczęśliwy, że żyję wyłącznie dzięki ich synowi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie