Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bartosz Konitz, były piłkarz ręczny Vive Kielce: Mam nadzieję, że zagram w reprezentacji Polski

Opr. /PK/
Sebastian Wołosz/Głos Szczeciński
- W Kielcach na treningach była ogromna presja. Każdy wie, jaki tam był skład. Jeżeli zagrasz słabiej, to na twoje miejsce wchodzi następny zawodnik - w wywiadzie, który przeprowadził dla "Głosu Szczecińskiego" Paweł Pązik, mówi Bartosz Konitz, były piłkarz ręczny Vive Kielce, obecnie zawodnik Gaz-System Pogoni Szczecin, wicelider klasyfikacji strzelców PGNiG Superligi.

Rozmowa z Bartoszem Konitzem, piłkarzem ręcznym Gaz-System Pogoni Szczecin, o występach w trzech krajach, Bogdanie Wencie, atmosferze w szatni i planach na resztę kariery.

* Wyjaśnij proszę, jak to możliwe, że dorastając w Holandii, nie zostałeś piłkarzem nożnym. Miałeś na pewno okazję podziwiać w telewizji Marco Van Bastena, Franka Rijkaarda, czy Ruuda Gullita...
- Też trenowałem piłkę nożną! Właściwie w jednym czasie grałem w "nogę" i w ręczną. Mój ojciec był piłkarzem ręcznym (były reprezentant Polski Piotr Konitz - przyp. red.) dlatego wyjechaliśmy do Holandii, jak miałem 4 lata. Głównie za sprawą kolegów ze szkoły zacząłem grać w piłkę nożną. Pamiętam, że zaczynałem zimą i treningi na zewnątrz mało mnie interesowały, szybko to rzuciłem. Do dziś jednak lubię pograć w piłkę nożną.

* Na jakiej grałeś pozycji?
- Ciągnęło mnie do przodu, próbowałem strzelać bramki. Zagrałem w raptem pięciu meczach i potem przeniosłem się całkiem na piłkę ręczną i tak już zostało.

* To właśnie twój ojciec miał największy wpływ na to, że grasz w szczypiorniaka?
- Na pewno tak. Od małego jeździliśmy z mamą na mecze ojca. Jako chłopiec biegałem po hali, gdy tata trenował. Kiedy miałem 8 lat, to zacząłem pierwsze treningi. W Holandii trenowałem raz dziennie i to też nie w każdy dzień tygodnia. W Vive ostro harowaliśmy dwa razy dziennie. Miałem na początku z tym pewne problemy, ale wyjazd do Polski był dla mnie najlepszą opcją.

* Jak ci szła nauka języka?
- Ze mną były podobne problemy, jak teraz mamy z moją córką, która zaczęła chodzić do polskiego przedszkola. Jak tylko miałem iść do szkoły, to leżałem krzyżem na ziemi i nie dawałem się zaciągnąć. Mama musiała iść ze mną i pilnować, żebym nie pobiegł do domu. Mam jeszcze młodszą o cztery lata siostrę. Ona język łapała trochę szybciej. Gdy miałem cztery latka, wrzucili mnie do przedszkola i musiałem sobie jakoś radzić.

* Opowiedz o piłce ręcznej w Holandii.
- Niewiele się zmieniło, odkąd tam grałem. To zupełna amatorka. Rano się chodzi do pracy, czy do szkoły, trenuje się późnym wieczorem. Są dwa lepsze kluby, może w nich są profesjonalne kontrakty, bo grają w nich obcokrajowcy. Talentów jest dużo, ale szybko wyjeżdżają grać do Niemiec.

* Miałeś 22 lata, jak trafiłeś do Vive Kielce, bo tak wtedy nazywał się ten klub. Wcześniej grałeś tylko w Holandii, dopiero w 2006 roku zacząłeś tak naprawdę profesjonalne granie. Nie za późno?
- Miałem różne propozycje, ale ja przez cały czas występowałem w jednym klubie ze swoim ojcem, który później był tam też trenerem. Nie zawsze było to łatwe, ale też wiele się nauczyłem. Przechodząc do Kielc musiałem się przestawić. W Holandii trenowałem raz dziennie i to też nie w każdy dzień tygodnia. W Vive ostro harowaliśmy dwa razy dziennie. Miałem na początku z tym pewne problemy, ale wyjazd do Polski był dla mnie najlepszą opcją. Miałem wprawdzie propozycje z Niemiec, ale raczej z drugiej ligi. Duży wpływ na moje przejście do Kielc miał też Bertus Servaas (prezes Vive - przyp. red), który zauważył mnie w Holandii i postanowił ściągnąć.

* Jak z perspektywy czasu oceniasz okres swojej gry w Vive? Z jednej strony dwa mistrzostwa Polski, z drugiej liczne kontuzje i przeciętne statystyki.
- Na początku grałem dużo, czułem się bardzo fajnie. Najlepiej wspominam okres, gdy przyszedł trener Bogdan Wenta, to był chyba pierwszy sezon, gdy zdobyliśmy mistrzostwo. Później zaczęło się psuć, łapałem kontuzje, miałem wypadek samochodowy, w którym złamałem nadgarstek. Długo się męczyłem z tym urazem, to mnie wybiło z rytmu. Po tej kontuzji wszystko się posypało. Forma poszła w dół.

* Wspomniany Bogdan Wenta powiedział o tobie: "Bartek ma ogromne możliwości, ale nie pokazuje ich na boisku".
- Trochę prawdy w tym jest. To wiąże się też z tą moją kontuzją. Próbowałem szybko wrócić do gry. W Kielcach na treningach była ogromna presja. Każdy wie, jaki tam był skład. Jeżeli zagrasz słabiej, to na twoje miejsce wchodzi następny zawodnik. Na treningach ostro zasuwałem, ale w meczach mi nie szło. Przez to też mało grałem.

* Jak ci się pracowało z Bogdanem Wentą?
- Dla mnie to jest jeden z najlepszych trenerów, jeśli nie najlepszy, z którym pracowałem. Jak tylko przejął zespół z Kielc, to od razu było widać różnicę w jakości gry. Sukcesy w Lidze Mistrzów to w ogromnej mierze jego zasługa. Polscy zawodnicy przechodzili do Kielc z Bundesligi głównie dlatego, że pracował tam Wenta. Z drugiej strony nie miałem z nim za dużego kontaktu. Takie rozmowy też są potrzebne w zespole, na linii trener-zawodnik. Ja tego z nim nie miałem. Z tego, co wiele osób mi mówiło, to wpływ na to miał fakt, że Wenta jako zawodnik grał w Wybrzeżu Gdańsk, a mój ojciec występował w Zabrzu. Te zespoły rywalizowały ze sobą o mistrzostwo. Między Wentą a moim ojcem wydarzyły się pewne rzeczy. Stąd pewnie jego reakcja na moje nazwisko. Nie pasowało mu za bardzo.

* Kolejnym etapem twojej kariery były występy w Niemczech. Zacząłeś w Luebbecke, potem półtora sezonu spędziłeś w DHC Rheinland. To chyba też nie do końca udana przygoda?
- Ostatni sezon w Kielcach miałem zupełnie nieudany. Praktycznie wcale nie grałem. Rozmawiałem z prezesem na temat swojej przyszłości. Dał mi wolną rękę, nawet mi pomógł szukać nowego klubu. Nie chciałem siedzieć na ławce w Kielcach. Długo szukałem nowego pracodawcy. Trafiłem do Luebbecke, ale zespół był już po okresie przygotowawczym. Po sezonie, w którym praktycznie nie grałem, zacząłem trenować w nowym zespole niemal dwa tygodnie przed startem ligi. Trenerem był tam wówczas Patrik Liljestrand, obecnie pracujący w Górniku Zabrze. On mnie ściągnął do Luebbecke. Ciężko jednak było mi się wprowadzić do zespołu, poza tym w Bundeslidze są zupełnie inne obciążenia. W styczniu trafiłem do DHC Rheinland. To także zespół z 1. Bundesligi, ale wówczas walczący o utrzymanie. To była jednak dla mnie dobra opcja, bo żona była w ciąży, a stamtąd miałem blisko do Holandii. Dobrze się tam czułem, zacząłem grać swoje.

Po rozmowach z Pawłem Białym, prezesem Pogoni, zdecydowałem się przejść do Szczecina. Przekonała mnie wizja przyszłości tego klubu. Mojej żonie też spodobał się pomysł powrotu do Polski. W Niemczech nie czuła się chyba zbyt dobrze. Oboje nie żałujemy tej decyzji.

* W 2012 roku trafiłeś do Pogoni Szczecin, wówczas beniaminka Superligi. Nie miałeś innych propozycji?
- Do Szczecina trafiłem dzięki Filipowi Kliszczykowi (były zawodnik Pogoni i Vive - przyp.red.). Miałem z nim dobry kontakt już wcześniej. Moja sytuacja w Niemczech się skomplikowała. Zbankrutował klub, w którym grałem. Zacząłem szukać nowego miejsca, zgłosiła się Pogoń. Miałem jeszcze inne oferty, głównie z 2. Bundesligi, ale po rozmowach z Pawłem Białym, prezesem Pogoni, zdecydowałem się przejść do Szczecina. Przekonała mnie wizja przyszłości tego klubu. Mojej żonie też spodobał się pomysł powrotu do Polski. W Niemczech nie czuła się chyba zbyt dobrze. Oboje nie żałujemy tej decyzji.

* W Pogoni powoli się odnalazłeś. Ten sezon zaczęliście naprawdę dobrze, w poprzednim długo byliście rewelacją rozgrywek.
- Wielka szkoda, że w pewnym momencie w klubie pojawiły się problemy finansowe w trakcie poprzednich rozgrywek. Dlatego między innymi na wyjazd zdecydował się Siergiej Szyłowicz. Wszystko jednak wróciło do normy. Pogoń jest takim klubem, który w perspektywie ma walkę o medal. W tym sezonie będzie o to bardzo ciężko, ale na razie możemy być zadowoleni.

* Nie miałeś chwili zwątpienia? Nie chciałeś odejść z Pogoni?
- Propozycje były na pewno. Jednak przyjechałem tu z całą rodziną. Żona była w ciąży i trudno byłoby nam znów spakować się i wyjechać. Trochę w ostatnich latach mieliśmy przeprowadzek, postanowiliśmy zostać w Szczecinie.

* Kilka lat temu pożegnałeś się z reprezentacją Holandii. Zapowiedziałeś, że więcej w niej nie wystąpisz. Podtrzymujesz swoje zdanie?
- Tak. Do dziś mam kontakt z chłopakami z reprezentacji i wiem, że tam się nic nie zmieniło. Związek postawił wszystko na żeńską piłkę ręczną. Dziewczyny zakwalifikowały się na dużą imprezę, osiągnęły przyzwoity wynik, a my zawsze odpadaliśmy w eliminacjach. Na mecze przyjeżdżaliśmy dwa dni przed, mieliśmy jeden trening. Postanowiłem skoncentrować się na grze w klubie.

* Minął twój okres karencji, możesz występować w reprezentacji Polski. Masz jednak dużą konkurencję na swojej pozycji...
- Wydaje mi się też, że mało kto wie, że mam podwójne obywatelstwo. Z tego co wiem od trenera Rafała Białego, to w poprzednim sezonie było jakieś zapytanie ze strony selekcjonera reprezentacji w mojej sprawie. Okazało się, że okres karencji wynosi jednak trzy, a nie dwa lata. Teoretycznie mogę zagrać w reprezentacji Polski dopiero w styczniu 2015 roku.

* Selekcjoner Michael Biegler nie boi się sięgać po zawodników z podwójnym obywatelstwem. Ostatnio powołał Andrzeja Rojewskiego z SC Magdeburg, który ma za sobą występy w reprezentacji Niemiec. To chyba dla ciebie dobra wiadomość?
- Mam nadzieję, że kiedyś reprezentacja się po mnie zgłosi. Jak każdy zawodnik o tym marzę. Z Holandią nie udało mi się zagrać na żadnym dużym turnieju. Chciałbym wystąpić na takiej imprezie w barwach Polski. Nie ode mnie to zależy, ja muszę robić swoje.

Cały wywiad na www.gs24.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie