Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Dymanowski, były bramkarz "Stalówki": Pewnych pieniędzy już nigdy nie uda mi się odzyskać

Bartosz MICHALAK
Tomasz Dymanowski
Tomasz Dymanowski Echo Dnia
O niesłownych prezesach piłkarskich klubów, kupionym w bardzo młodym wieku mieszkaniu w Wielkopolsce, a także stosunku do macierzystego KSZO Ostrowiec Świętokrzyski. Tomasz Dymanowski, były bramkarz między innymi Stali Stalowa Wola, opowiedział nam o swojej karierze.

Bartosz Michalak:- Czemu był Pan taki zdziwiony, jak powiedziałem, że przyjadę do Ostrowca na ten wywiad?
Tomasz Dymanowski:- Chciałem tylko sprawdzić czy przypadkiem nikt nie robi sobie ze mnie żartów. Nawet nie wiesz, ile razy byłem świadkiem takich dowcipów, że ktoś podszywa się pod dziennikarza, dzwoni do człowieka, prosi o długą i szczerą rozmowę przez telefon, a na drugi dzień szatnia ma z tego powodu niezły ubaw. Szczególnie jeśli rozmówca wczuł się w sytuację i sumiennie odpowiadał na każde pytanie, zdradzając kulisy swojego życia (śmiech). Wciąż jestem czynnym piłkarzem, dlatego wolę uważać.

Mieczysław Ożóg, mimo prawie 50-tki na karku i ciężkiej pracy, wciąż nie zawiesił butów na kołku. Pan też zamierza tak długo grać w piłkę?
Jeśli zdrowie pozwoli, to jak najbardziej tak. Dopóki nie będę robił z siebie błazna w bramce, to nie zamierzam rezygnować z gry. Od kilku sezonów bronię w III-ligowej Łysicy Bodzentyn i jest to najlepsza sprawa jak mogła mi się przydarzyć. W minionym sezonie po raz kolejny spokojnie utrzymaliśmy się w lidze (5. lokata w III lidze małopolsko-świętokrzyskiej - red.). Owszem, skład mamy trochę podstarzały, inaczej mówiąc: jest w naszej drużynie kilku "dziadków", ale mamy tę satysfakcję, że potrafiliśmy ograć młodych zawodników drugich drużyn Korony Kielce czy Wisły Kraków. Ludzie w tym klubie są słowni, wszystko ma ręce i nogi. Po przejściach w Ostrowcu bardzo doceniam dobrą współpracę z prezesem Stanisławem Kucałą, na którym, przez ponad trzy lata współpracy, nigdy się nie zawiodłem.

Niech Pan coś opowie o tych przejściach w KSZO.
Nie jest to najprzyjemniejszy temat do rozmowy. Wraz z wieloma zawodnikami pozwoliłem dać zrobić z siebie naiwniaka. Wiadomo jaka była sytuacja finansowa w KSZO podczas ostatniego spadku klubu z Ekstraklasy.

Równie fatalnie wyglądały sprawy organizacyjne w klubie w 2010 roku, kiedy graliśmy już na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej. Szczególnie ten spadek był dla mnie bolesny. Dlaczego? Bo do gry w Ekstraklasie nie byliśmy gotowi pod wieloma względami, przez co od początku sezonu 2012/13 braliśmy pod uwagę tak zwany czarny scenariusz. A spadek w 2010 roku był bardzo niefartowny, mimo że w klubie nie płacili nam od wielu miesięcy. Zabrakło tylko jednego punktu do utrzymania. Paradoks polegał na tym, że atmosfera w szatni, mimo ciągłego oszukiwania nas ze strony prezesów, była genialna. Uwierz mi, że nawzajem z chłopakami pożyczaliśmy sobie pieniądze, jak tylko któryś z nas miał wyjątkową sytuację. W najlepszych relacjach byłem przede wszystkim z Marcinem Wróblem i Tomkiem Żelazowskim.

Wiadomo konkretnie dlaczego klub nie płacił?
A to nie do mnie pytanie. Włodarze ciągle robili nam wodę z mózgów. Powtarzali, że pieniądze lada dzień będą na naszych kontach bankowych. I tak z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc. Z perspektywy czasu mogę szczerze powiedzieć, że w najlepszym wypadku dostawaliśmy po 400-500 złotych na miesiąc do ręki.

Prosto z mostu: ile klub jest Panu dłużny?
Tego klubu już nie ma, więc ciężko mówić o tej sprawie w trybie teraźniejszym. Jesteś jeszcze młody, więc pewnie nie znasz tych wszystkich nieuczciwych mechanizmów. Nie wiem jak dzisiaj, ale kilka lat temu najłatwiej było ogłosić upadłość klubu i wszystkie jego długi się anulowały. Co z tego, że w domu mam wyrok sądu, jeśli komornik nie ma skąd ściągnąć tych pieniędzy? Klub przestał istnieć, powstał nowy twór i było po kłopocie. Myślę, że za te pieniądze spokojnie można by kupić fajne mieszkanie w Ostrowcu.

Ilu metrowe?
Nie odpuścisz. Załóżmy, że mowa o siedemdziesięciometrowym lokum, o średnim standardzie i na tym zakończmy. Ogólnie staram się nie narzekać. Moja żona pracuje, ja grę w piłkę łączę z pracą w szkole i jakoś to wszystko się kręci. Aczkolwiek nie ukrywam, że mając trójkę dzieci, człowiek powinien mieć jak najwięcej oszczędności. Chociażby moja najstarsza córka Natalia za chwilę wyfrunie z domu na studia. Wiadomo, że to kosztuje.

Jak układa się Panu praca w szkole?
Uczę wychowania fizycznego. Studia magisterskie i szkołę trenerską kończyłem razem z Jarkiem Wieprzęciem, będąc jeszcze piłkarzem "Stalówki". Miałem wtedy jakieś 27 lat i do dzisiaj jestem wdzięczny swojej żonie Marcie, że pilnowała mnie, żebym nie zawalał nauki (uśmiech).

Trochę przerażający jest dla mnie fakt, że ze względu na coraz bardziej wyraźny niż demograficzny, to szkoły muszą walczyć o uczniów. Nie przeszkadza mi pojeździć po mniejszych miejscowościach, zrobić tam jakąś prezentację multimedialną, ale mimo wszystko to trochę śmieszna sytuacja. Jako nauczyciel pracuję od ponad dziesięciu lat. To dzięki temu zajęciu miałem za co utrzymać rodzinę, kiedy pieniądze z ostrowieckiego klubu widziałem tylko na papierze. Zmierzam jednak do tego, że coraz bardziej powszechna walka szkół o uczniów najbardziej niekorzystnie wpływa właśnie na młodzież, która doskonale wyczuwa, że dzisiaj w szkole nie ma prawa ją spotkać nic przykrego. Gdzie w tamtych czasach ktoś by mnie namawiał jako gówniarza, żebym poszedł do danej szkoły. Gdzie bym kiedyś pomyślał jako uczeń, że bez większych problemów i przy małym nakładzie sił pozytywnie ukończę edukację.

Wracając jeszcze do tematu zaległości finansowych. Nie próbował Pan jakoś inaczej spróbować odzyskać choć część tej sumy?
Nie było najmniejszych szans. Ówczesny prezes klubu unikał mnie jak ognia na mieście, dlatego nie chciałem go dodatkowo stresować, bo i tak wiedziałem, że nic nie wskóram. "Walka z wiatrakami" zazwyczaj nie ma sensu…

Przemaglowałem trochę Pańskie piłkarskie CV i muszę stwierdzić, że we wszystkich klubach miał Pan naprawdę niezłych konkurentów do gry w bramce.
To fakt. W Ostrowcu jako bardzo młody chłopak rywalizowałem z Januszem Jojko, który po grze w Ruchu Chorzów i GKS-ie Katowice cieszył się dużym uznaniem. Później byli też: Paweł Kapsa, Waldek Piątek, Artur Sarnat czy Tomek Wietecha w Stali Stalowa Wola, który zawsze był bardzo solidnym zawodnikiem. "Balon" złapał jednak poważną kontuzję i do klubu z Hutniczej trafił najpierw Maciej Nalepa, a następnie Tomasz Kuziora.

Pobyt w Stalowej Woli wspominam bardzo ciepło. W końcu miałem okazję poznać Mietka Ożoga, o którym wcześniej słyszałem tylko liczne opowieści (uśmiech). Dobrze pamiętam Marka Bastera, Janka Nylca, z którymi mieszkaliśmy na jednym osiedlu. Trenerem Stali był wówczas Piotr Brzeziński i nasza praca przyniosła efekty, bo udało się nam awansować do dawnej drugiej ligi. Wówczas dostałem propozycję gry klasę wyżej w Ostrowcu i tak po raz kolejny wróciłem w rodzinne strony. Pamiętam, że stalowowolska szatnia dzieliła się trochę na starszyznę i młodych, ale już na boisku tworzyliśmy bardzo przyzwoity zespół.

Porozmawiajmy o Pana sportowych niedosytach.
Najbardziej żal było mi straconej pozycji w bramce Sokoła Pniewy, z którym jako niespełna dziewiętnastolatek awansowałem do dawnej pierwszej ligi. Sokół w połowie lat dziewięćdziesiątych był zamożnym klubem. Za jedną rundę gry w Pniewach było mnie stać na kupno i urządzenie sobie mieszkania w Poznaniu. To był dla mnie duży przeskok. Pochodzę z mało zamożnej rodziny. W domu nigdy się nie przelewało, a nagle jako nastolatek dostałem pod nos wysoki kontrakt. W ogóle transfer do Sokoła był dla mnie ogromnym wydarzeniem. Duża w tym zasługa trenera Zdzisława Gałki, który od początku pozwolił mi w klubie z Ostrowca trenować z seniorami. Miałem 14 lat, a byłem już przystosowany do atmosfery panującej w typowo męskiej szatni. Powoli zacząłem dążyć do ideału, jakim był dla mnie w latach młodości Józef Młynarczyk.

W Ostrowcu była trzecia liga, a ja trafiłem do zespołu, który aspirował do gry na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Co więcej, rozegrałem praktycznie cały sezon w tej drużynie, przyczyniając się do wspomnianego awansu. Miałem przyjemność dzielenia szatni z takimi zawodnikami jak Zenon Burzawa…

"Duma i sława Zenon Burzawa".
Dokładnie, mimo niskiego wzrostu bardzo często strzelał gole uderzeniami głową. Niewiele osób pamięta, że Zenek został królem strzelców w pierwszej lidze w swoim debiutanckim sezonie w tej klasie rozgrywkowej! W Pniewach był też Tomek Rząsa, który później zrobił bardzo fajną klubową karierę w Szwajcarii i Holandii. Ciepło wspominam Świętej Pamięci Krzyśka Nowaka. Niestety, po awansie klub zatrudnił aż dwóch nowych bramkarzy: Kazia Sidorczuka, który wcześniej zdobył z Lechem Poznań tytuł mistrzowski i Dariusza Płaczkiewicza, który jak na złość wygrał z Miedzią Legnica Puchar Polski (uśmiech). To był dla mnie trochę policzek, ponieważ przyczyniłem się do awansu drużyny i mimo młodego wieku czułem się na siłach, żeby grać w najlepszej lidze w kraju. Wobec jednak tak doświadczonych piłkarzy pozostało mi siedzenie na ławce…

A jak w ogóle znalazł się Pan w Wielkopolsce?
Regularnie byłem powoływany przez Świętej Pamięci trenera Wiktora Stasiuka na kadrę U-18. Będąc w reprezentacji młodzieżowej każdego kraju, zawodnik dużo łatwiej może się wypromować. Tak się złożyło, że ja też dostałem propozycję transferu i postanowiłem spróbować swoich sił w silniejszym zespole. W tamtych czasach trzon polskiej kadry młodzieżowej stanowili tacy wybitni zawodnicy jak: Jacek Bąk, Krzysztof Ratajczyk, nieżyjący Henryk Bałuszyński, Piotrek Świerczewski, Cezary Kucharski czy Olgierd Moskalewicz.

Czy bramkarz po fatalnie wpuszczonej bramce to, cytuję: "najbardziej samotny facet na świecie"?
Powiem ci, że dużo zależy w tym aspekcie od trenerów, którzy albo dadzą ci szansę na szybką rehabilitację w następnym meczu, albo po fatalnej pomyłce posadzą cię na długie miesiące na ławce. Ja miałem to szczęście, że te szanse zazwyczaj dostawałem. Nigdy nie zapomnę babola z meczu na zapleczu Ekstraklasy w barwach KSZO z Pomorzaninem Malbork. Nikogo nie interesowało, że zagrałem w tamtym spotkaniu na własne życzenie z niewyleczonym urazem kolana. Dałem sobie wbić bramkę z czterdziestu metrów! Fatalny błąd, za który oczywiście oberwało mi się na drugi dzień praktycznie zewsząd, poczynając rzecz jasna od mediów. Ówczesny trener Czesław Palik obdarzył mnie jednak zaufaniem i w kolejnych spotkaniach miałem okazję do wspomnianej szybkiej rehabilitacji. Tym samym nie czułem się wyalienowany, odizolowany od zespołu.

Pana dziewięcioletni syn Adam…
Jest już bramkarzem. Córka Natalia na co dzień trenuje siatkówkę, a najmłodsza Maja ma dopiero trzy latka, dlatego ma jeszcze czas na wybór dyscypliny (uśmiech).

Bycie dzisiaj piłkarzem przez małe "p", a nie to duże, to ciężki kawałek chleba…
Syn twardo stoi przy swoim, że w przyszłości będzie grał w Barcelonie, dlatego bieda raczej mu nie grozi (uśmiech). A tak poważnie: niech trenuje, a potem będziemy się zastanawiać nad jego przyszłością. Czym szybciej zahartuje sobie charakter, tym łatwiej będzie mu w przyszłości. Grunt, że chłopak ma marzenia i zamiast siedzieć całymi dniami przed komputerem woli iść na trening. Żona jest z tego powodu bardzo zadowolona.

Pan mniej?
Nie, ja po prostu wiem z czym się łączy granie w piłkę, dlatego podchodzę do tego tematu bardziej sceptycznie. Mówiliśmy o dużych zaległościach finansowych, ciągłych przeprowadzkach, które nierzadko okazują się nieudane…

Tomasz Dymanowski (urodził się 12 grudnia 1973 roku w Sandomierzu) - wychowanek KSZO Ostrowiec Świętokrzyski; aktualnie bramkarz III-ligowej Łysicy Bodzentyn; w swojej karierze grał również w takich klubach jak: Sokół Pniewy (awans do dawnej I ligi), Hetman Zamość, Stal Stalowa Wola (awans do dawnej II ligi), Wisła Sandomierz i Stal Rzeszów. W polskiej Ekstraklasie Dymanowski zadebiutował 23 sierpnia 1997 roku w barwach KSZO Ostrowiec Św., z którym w swojej karierze także wywalczył awans na najwyższy szczebel rozgrywkowy w kraju. Ma żonę Martę oraz troje dzieci: 17-letnią Natalię, 9-letniego Adama, oraz 3,5-roczną Maję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie