Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z cyklu "Zbrodnie, które wstrząsnęły województwem". Dramat w Zrębinie w wigilijną noc. Sprawa, która wciąż fascynuje

Marcin Radzimowski [email protected]
Zdjęcie z wizji lokalnej na miejscu potrójnego zabójstwa.
Zdjęcie z wizji lokalnej na miejscu potrójnego zabójstwa.
Z cyklu "Zbrodnie, które wstrząsnęły województwem". Zrębin - ludzie wciąż noszą piętno zbrodni, która wydarzyła się tutaj blisko 40 lat temu, w Wigilię Bożego Narodzenia 1976 roku. Część 1

To był potworny mord. Potworny i pomimo upływu wielu lat wciąż budzący ogromne emocje. W wigilijną noc czterej mężczyźni bestialsko zamordowali troje ludzi. Zabijali na oczach kilkudziesięciu osób. Zmowa milczenia, jaka później zapadła wśród świadków, jest niezrozumiała do dziś. Choć dwóch z czterech sprawców zawisło na szubienicy...

Zrębin. Niewielka wieś pod Połańcem, w byłym województwie tarnobrzeskim, obecnie świętokrzyskim. Kilkadziesiąt domów, asfaltowa droga, jakiś sklep, remiza. Wieś jak każda inna, ale tylko na pozór. Jej mieszkańcy wciąż noszą piętno zbrodni, która wydarzyła się tutaj w Wigilię Bożego Narodzenia 1976 roku.

Wybaczyć?Nigdy!

- Herbatę zaparzę. Rzadko ktoś obcy tu zagląda, czasem sąsiadki odwiedzą. Teraz już nie mam nikogo, mąż zmarł osiem wiosen temu - mówiła kobieta, zapraszając do swojego domu pod adresem Zrębin 25. Od tego spotkania minęło już osiem lat.

Zdzisława Kalita bez trudu odgadła powód mojej wizyty. Mijały właśnie trzy dekady od pamiętnej Wigilii Bożego Narodzenia, kiedy to z rąk zbrodniarzy zginęła jej 18-letnia córka Krysia wraz z mężem Stanisławem oraz ukochany syn Miecio. Chłopak miał ledwie skończone 12 lat. Dziś byłby 50-letnim panem, pewnie mężem, ojcem i dziadkiem. Tamtego dnia zginęło też dziecko w łonie Krysi, wnuczek, którego pani Zdzisławie nie było dane zobaczyć. - Od tamtej pory nie mam świąt. Tylko łzy i rozpacz. O tym nie można zapomnieć, takie rany się nie zabliźniają - mówiła Kalitowa. - Niektórzy zabójcy żyją, mają dzieci, wnuki. Mnie tego wszystkiego pozbawili.

Na pytanie, czy kiedyś będzie w stanie wybaczyć, zmarszczyła brwi, a oczy zaszkliły się od łez. - A pan by wybaczył? Do końca swoich dni nie wybaczę. Nie potrafię. Moje dzieci leżą w grobie - mówiła, pokazując dwa portrety. Na jednym Miecio, drugi to zdjęcie ślubne Krysi i Staszka.

Król Zrębina

Rodzina Sojdów miała we wsi poważanie. Niespełna 50-letni Jan był największym gospodarzem w okolicy. Miał traktor, co w tamtych czasach było bardzo rzadkie. Wszyscy wiedzieli, że to bardzo zamożna rodzina. Sojda był przed laty ławnikiem w sądzie, znał się też na wyrywaniu zębów, miał znajomości w urzędach i instytucjach. - To był taki samozwańczy król Zrębina. Oj, wiele ludzi się go bało - macha ręką starsza kobieta, mieszkająca nieopodal domu "króla".

Sojda miał szwagra - Józefa Adasia, który pobudował się po sąsiedzku. Miał też dwóch zięciów - Stanisława Kulpińskiego i Jerzego Sochę. Ten pierwszy mieszkał w jego domu.

Z rodziną Kalitów Sojdowie żyli jak pies z kotem. Delikatnie mówiąc. Przyczyną cichego konfliktu były zaszłości sprzed lat. Podobno dziadek zamordowanych później ludzi, udzielił kiedyś pomocy organom ścigania w zatrzymaniu Jana Sojdy, podejrzanego o dokonanie gwałtu. Jakiś czas później na podwórku Sojdy wskutek "wypadku" z bronią palną, zginął syn owego dziadka Kalitów. Niedługo potem w niejasnych okolicznościach zginął sprawca tego zabójstwa. To była swoista wendeta, na którą nie można było znaleźć dowodów.

Ktoś podniósł rękę

- Ta nienawiść narastała stopniowo. Momentem przełomowym była kradzież kiełbasy w czasie wesela u Kalitów - wspominał kilka lat temu w rozmowie z nami Janusz Ragan, emerytowany policjant z Nowej Dęby.

W 1976 roku Ragan był młodym, 26-letnim sierżantem Milicji Obywatelskiej. Pracował w wydziale kryminalnym Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Tarnobrzegu. Był jednym z dwóch głównych śledczych prowadzących "sprawę połaniecką", bo tak ją określano.

Wróćmy jednak do wspomnianego wesela Krysi i Staszka. Jako że Kalitowie i Sojdowie byli spokrewnieni, rodzice Krysi zaprosili całą tamtą rodzinę na wesele. Żona Józefa Adasia (siostra Sojdy) piekła ciasto weselne. - Ktoś przyuważył, że Adasiowa podkrada kiełbasę. Na dodatek po weselu zabrała zastawę stołową przyniesioną z wypożyczalni - wspominał oficer policji. - To były czasy, gdy nie było w można w sklepie kupić nawet zwykłych talerzy. Przykazała Kalitowej, żeby w wypożyczalni skłamać, iż naczynia się rozbiły.

O kradzieży kiełbasy zrobiło się we wsi głośno. Jan Sojda poczuł się bardzo urażony wysuwanym wobec jego rodzinie zarzutom złodziejstwa. Żeby podnosić rękę na króla Zrębina? Byłego ławnika sądowego? Tak być nie mogło. Właśnie wtedy w jego głowie zrodził się okrutny plan, aby w akcie zemsty wymordować "Kalitowe dzieci".

Wigilijna zbrodnia

Kiedy gościliśmy u nadkomisarza Janusza Ragana, otworzył opasłą tekę. To było prawie całe śledztwo. Setki kartek, kopii protokołów przesłuchań, dokumentów, pokwitowań. Gromadził to wszystko rozpracowując zbrodnię, która na początku była zwykłym… wypadkiem samochodowym.

- Zabójcy planując zbrodnię, działają zazwyczaj w ukryciu, samotnie, bez świadków. W tym przypadku było inaczej. Aby to zrozumieć, trzeba poznać tamtych ludzi, panujące w tej wsi zwyczaje i autorytety - wspominał Ragan.
W zbrodniczy plan Sojda wtajemniczył szwagra Józefa Adasia oraz obu zięciów - Kulpińskiego i Sochę. Wybrał datę - wigilijną noc 1976 roku. Z sądowych akt sprawy dowiaduję się, że dzień zaplanowanego zabójstwa nie był przypadkowy. Sojda chciał tego dokonać na oczach świadków, aby w ten sposób przekonać ich, że sam jest bezkarny, a okrutny los spotka każdego, kto ośmieli się z nim zadrzeć. Dzisiaj ktoś określiłby go mianem szaleńca, ale wtedy były inne czasy. Najważniejszy we wsi był ksiądz, nauczyciel no i Sojda. A może nawet ważniejszy od księdza.

W wieczór wigilijny przy rynku w Połańcu zaparkowały dwa autobusy - san i autosan. Przywiozły ludzi ze Zrębina na pasterkę. Około trzydziestu osób zostało w sanie i zamiast iść na mszę, piło wódkę. Pijaństwo w czasie pasterki to był w pewnym sensie niepisany zwyczaj zrębinian. W sanie był między innymi Sojda, jego szwagier i zięciowie, którzy przyjechali pod kościół swoim fiatem 125. W kościele była Krysia Kalitowa z mężem i bratem.

- Sojda poprosił cioteczną kuzynkę Kalitów, aby ta dyskretnie wywabiła Krystynę. Powiedział, że ojciec robi matce w domu awanturę i żeby wracali - wspominał w rozmowie z nami mecenas Rajmund Aschenbrenner z Tarnobrzega, w czasie procesu będący pełnomocnikiem pokrzywdzonych. Od kilku lat adwokat już nie praktykuje, ale o "sprawie połanieckiej" mógłby opowiadać godzinami.

Krystyna, Stanisław i Miecio wyszli z kościoła i ruszyli pieszo w stronę odległego o pięć kilometrów domu. Przechodzili obok sana, w którym trwała libacja. Myśleli, że może autobus zaraz pojedzie w stronę Zrębina. Adaś i Sojda nie wpuścili ich jednak do środka. Poszli dalej, po zaśnieżonej drodze, przy padającym śniegu i wiejącym wietrze.

Upłynęło kilka minut. Biesiadnikom z sana skończyła się wódka. Padło hasło: jedziemy na melinę do Zrębina po alkohol. Sojda jednak wiedział, że nie o wódkę tu idzie.

Makabra na drodze

Fiatem 125 w kierunku Zrębina wyruszył zięć Sojdy - Socha, za nim san z podpitymi pasażerami, za kierownicą którego usiadł Józef Adaś. A potem drugi autobus - autosan prowadzony przez Macieja Wysockiego. Sojda groźbami zmusił go do jazdy. Z wyjątkiem rodziny króla Zrębina nikt nie był świadom wydarzeń, jakie wkrótce nastąpią.

- Jakieś dwa kilometry dalej jadący "dużym fiatem" Socha dostrzegł Kalitów. Potrącił idącego poboczem od strony jezdni 12-letniego Mieczysława - wspominał prokurator Jacek Świercz z Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu, od kilku lat już na emeryturze. To drugi śledczy, który obok ówczesnego wiceprokuratora wojewódzkiego Franciszka Bełczowskiego, prowadził tę sprawę.

Autobusy zatrzymały się za fiatem. Z sana wyskoczyli Adaś i Sojda, zaczęli bić Stanisława, męża Krysi. Katowali go metalową korbą - kluczem do odkręcania kół i metalowym prętem. Oprawcy z zimną krwią roztrzaskali mu głowę. Gdy upadł martwy, zbrodniarze rzucili się w pogoń za uciekającą w pola Krystyną. "Wujku, nie zabijaj mnie. Zabiliście mi męża, zostawcie chociaż mnie matce" - błagała Sojdę 18-letnia dziewczyna. Ale bestie nie znały litości. Używając klucza szwagrowie bestialsko zatłukli dziewczynę.

To nie był jednak koniec makabry. Na drodze ze złamaną nogą leżał i jęczał potrącony 12-latek. Sprawcy wyciągnęli go na środek jezdni. Sojda stanął z przodu i pokazując rękami, naprowadził na rannego chłopaka fiata kierowanego przez Sochę. Jak ustalono w czasie procesu, W aucie siedziały też żony Kulpińskiego i Sochy. Koło samochodu zmiażdżyło głowę dziecka!

Świadkowie patrzyli

Cała ta makabra rozgrywała się na oczach około 30 osób siedzących w sanie. Jak potem ustalono w śledztwie, pośród nich byli partyjni aktywiści, sołtys, a nawet członek ORMO (Ochotnicze Rezerwy Milicji Obywatelskiej).

Początkowo niektórzy próbowali wybiec z autobusu, ale w drzwiach stanął zięć Sojdy - Stanisław Kulpiński. Groził, że jeśli ktoś wyjdzie to spotka go los "Kalitowych dzieci". Z sana wydostało się jednak trzech mężczyzn, między innymi Henryk Witek. To on półtora roku później jako piąty zasiadł na ławie oskarżonych. Według ustaleń, gdy Adaś i Sojda mordowali w polach Krystynę, Witek podbiegł zaciekawiony i zaświecił latarką. Widział bestialską zbrodnię, ale nie zareagował. Bał się sprzeciwić Sojdzie.

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu STASZOWSKIEGO

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie