Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Iran. Weekend u Abbasa na irańskiej prowincji

Marzena KĄDZIELA
Opuszczamy duże irańskie miasto Jazd i ruszamy na prowincję. Krajobraz za oknem autobusu dość monotonny: to przede wszystkim góry Zagros, które ciągnę się z południa na zachód kraju na długości około 1600 kilometrów. Droga wiedzie szeroką doliną pomiędzy pasmami, które w zależności od pory dnia przybierają różnorodne barwy od brązu beżu po biel, która powoduje, iż mamy wrażenie, że szczyty są ośnieżone.

Iran. Podróż po prowincji

Iran. Weekend u Abbasa na irańskiej prowincji
Marzena Kądziela

(fot. Marzena Kądziela)

Obiad za kilka złotych

Pola, które dotąd wydawały się jałowe, przybierają coraz żywsze kolory. Pojawiają się zielone połacie upraw warzyw, sady orzechowe, plantacje pistacji. Na łąkach coraz więcej pasących się kóz i owiec. Wkraczamy na tereny rolnicze. Mijamy wioski, z prostymi, parterowymi domami, które otaczają niewielkie działki. W jednym z miasteczek zatrzymujemy się, by zjeść obiad. Trafiamy do niewielkiego baru, w którym oferowana jest tylko jedna potrawa: kebab podawany na placku podobnym do naleśnika. Do kebaba podawana jest albo kola albo dough czyli słony kefir z listkami mięty. O zimnym piwie nie ma co marzyć - Iran to kraj, w którym picie jakiegokolwiek alkoholu jest całkowicie zabronione! Pyszny obiad jemy za równowartość kilku polskich złotych.

Iran. Weekend u Abbasa na irańskiej prowincji
Marzena Kądziela

(fot. Marzena Kądziela)

Niezwykłe gołębniki

Niedaleko baru znad niskich domostw wystaje prosta, elegancka okrągła wieża. Czy to jakaś baszta dawnego zamku? Nie, to... gołębnik. Przed wiekami jeden z władców regionu zauważył, że pola, które chętnie odwiedzane są przez gołębie, przynoszą wyższe plony. Postanowił więc, że będzie zachęcać ptaki do odwiedzin i... wydalania resztek pokarmu na zagony. W tym celu zaczął budować w pobliżu pól okrągłe wieże, w środku których znajdują się małe półki z ziarnami. Gołębie jedzą w swych "restauracjach", a potrzeby załatwiają się na polach. Takich wież w kraju można spotkać wiele.

Iran. Weekend u Abbasa na irańskiej prowincji
Marzena Kądziela

(fot. Marzena Kądziela)

Dawne stożkowate lodówki

Inne wieże, w kształcie stożka, napotykamy w dalszej części podróży. Znowu zagadka od naszej przewodniczki Azar. Co to jest? Żadne z nas nie wpadło na to, że wielki stożek to dawna... lodówka. Gdy wchodzimy przez niewielkie drzwi do środka, napotykamy wielką nieckę. Na jej dno prowadzą wykute w ścianie schodki. Tymi schodkami znoszono wielkie kawały lodu sprowadzane zimą z gór. A latem? Latem bogaci mieszkańcy kraju popijali soki z lodem, zajadali pyszne schładzane desery. I to setki lat temu...

Pamiątki bo wojennych ofiarach

Na słupach ustawionych wzdłuż drogi w miasteczkach i wioskach zauważam mnóstwo tablic z podobiznami, najczęściej rysowanymi, młodych mężczyzn. Początkowo sądzę, że to kandydaci na radnych czy burmistrzów. Moje domysły rozwiewa Azar. Te wszystkie portrety przedstawiają bohaterów wojennych, którzy stracili życie podczas wojny iracko - irańskiej w latach 80. XX wieku. Po obu stronach zginęło wtedy ponad milion ludzi.

Iran. Weekend u Abbasa na irańskiej prowincji
Marzena Kądziela

(fot. Marzena Kądziela)

Wyjechali do miasta szukać lepszego życia

Naszym celem jest niewielka wioska koło miasteczka Jafar Abad Olya, a konkretnie domostwo Abbasa Barzegara, u którego mamy spędzić weekend. Jestem ciekawa, jaka jest irańska agroturystyka. Wioska wygląda na wymarłą. Mijamy ruiny dawnej twierdzy i starego miasta, którego części po prostu się rozpadają. Nikt tego nie remontuje, bo takich ruin jest w Iranie mnóstwo. Przy drodze meczet z błękitnymi kopułami i wieżą minaretu. Obok coś w rodzaju skweru, na którym kiedyś znajdował się plac zabaw dla dzieci. Dziś huśtawki, karuzele i inne zabawki straszą pokrzywionymi drutami i rdzą. Później dowiaduję się, że w wiosce pozostali w zasadzie tylko staruszkowie. Młodzi wyjechali do miasta szukać lepszego życia.

Historia przedsiębiorczego Abbasa

Przed bramą czeka na nas szczupły, czarnowłosy mężczyzna. To nasz gospodarz Abbas. Tuż za ogrodzeniem witają nas dwie jego córki. Jedna w metalowym naczyniu trzyma tlące się węgle. Podtyka nam je pod twarz. Abbas pokazuje, że mamy się okadzić dymem. To tradycyjne powitanie.

Pierwsze, co dostrzegam na posesji, to zagroda dla owiec. Abbas tylko od czasu do czasu przemienia się w "hotelowca". Na co dzień jest hodowcą owiec, które wypasa na tutejszych niezbyt urodzajnych łąkach.

Nad zagrodą budynki z małymi okienkami. Czy to nasze pokoje? Na szczęście to kwatery dla tych, którzy nie muszą mieć w pomieszczeniu prądu i łazienki. Dalej na podwórku czekają pokoje dla nas. Ich standard różni się od tych "baranowych" sromną łazienką i nieco większą powierzchnią. Widzę miny koleżanek... Pocieszamy się, że jakoś wytrzymamy tu przez dwie noce.

Wieczorem Abbas rozpala na podwórku ognisko, częstuje herbatą i zaprasza na zabawę. Taniec w Iranie jest tak samo zakazany jak alkohol, tymczasem na jego podwórko przychodzi kilku kuzynów. Jeden gra na bębnie, pozostali tańczą w jego rytm. Po chwili jeden z nich przebiera się w zwiewne damskie szaty. Dowiadujemy się, że to taki substytut zabawy z dziewczętami. Niezbyt mi do przypada do gustu.

Znacznie ciekawsze od popisów miejscowych przystojniaków okazują się opowieści Abbasa. Okazuje się, że wiele lat temu obecnie 45-letni mężczyzna żył z rodzicami bardzo skromnie w jakiejś jednoizbowej lepiance. Którejś nocy usłyszał, że pod jego dom podjeżdżają dwa motocykle. Okazało się, że to zagubieni Kanadyjczycy podróżujący jednośladami po Iranie. Poprosili o nocleg. Abbas bez wahania oddał im swoje posłanie, nakarmił tym, co miał w spiżarni. Rankiem turyści wyjechali, a Abbas na łóżku znalazł 100 dolarów, wtedy zawrotną dla niego kwotę. Nie mógł zrozumieć, że ktoś za to, co jest oczywiste, czyli gościnę, może zapłacić taki majątek.

Po pewnym czasie pomyślał, że skoro osobom z dalekiego kraju chciało się dotrzeć aż tutaj, to może i inni zrobią podobnie. Skontaktował się z kuzynem w Teheranie, tamten skontaktował go z biurem podróży. I tak krok po kroku przedsiębiorczy Irańczyk dorobił się nie tylko pokaźnego stada owiec, ale i kilkunastu pokoi, w których gości turystów. No i zdradził nam jeszcze jedno. Niedawno zdecydował się na drugą żonę. Pozwala mu na to jego status materialny. Pierwsza żona i dorastające córki prowadzą agroturystykę, druga znacznie młodsza, mieszka w miasteczku i właśnie w czasie naszych odwiedzin powiła mu syna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie