Urodził się pan w Radomiu. Jak pan wspomina miasto swojego dzieciństwa?
Byliśmy jedną ze zwyczajnych rodzin, szczęśliwą, nie martwiącą się za bardzo o przyszłość. Mieszkaliśmy w kamienicy przy Żeromskiego 70, tam mieliśmy sklep spożywczy. My, to znaczy mama, tata, ja i młodszy o osiem lat brat Dawid. W sklepie stała mama, bo ojciec, jak wszyscy mężczyźni, miał wyższe cele... Najpierw był szoferem w dużej firmie, potem miał stację benzynową. Mamie pomagała babcia, bo dziadek całe dnie studiował Torę. Ja skończyłem szkołę powszechną, a potem miałem uczyć się w gimnazjum. Ale wybuchła wojna. We wrześniu 1939 roku miałem 13 lat, a Dawid pięć.
Jak wyglądała wojna w pana pamięci?
Ojciec został zmobilizowany, w Modlinie, potem okazało się, że jest na wschodzie Polski. My najpierw uciekaliśmy furmanką w stronę Zwolenia, tam była rodzina ojca. Nad nami już niemieckie samoloty rzucały bomby. Mama zdecydowała jednak, by wracać. Wracamy - kamienica stoi, sklep też. Mama powiedziała: "Nie jest źle".
Po tym, co było później, musiała jednak zmienić zdanie?
Cały czas mieliśmy nadzieję. Nawet gdy ojciec, który zatrzymał się na wschodzie dał nam sygnał, żeby do niego dotrzeć, spróbowaliśmy, ale po wielu perypetiach znów byliśmy w Radomiu. Ojciec nie zdążył do nas dotrzeć, bo już Sowieci wysłali go do łagru. My trafiliśmy do getta.
Co dalej przyniósł panu los?
Rozdzielili nas z mamą. Nas wraz z Dawidem wywieźli do obozu w Bliżynie. Był do obóz dla jeńców sowieckich. Ponieważ wszyscy zmarli tam z głodu, Niemcy zapełnili go Żydami. Byliśmy potrzebni jako robotnicy. Po trzech latach wywieźli nas do Auschwitz. Mój brat trafił do gazu. Ja zostałem "turystą". Śmieszne słowo? Cały czas trzyma się mnie humor. Wisielczy humor. Wozili mnie pociągiem do różnych obozów. Cztery razy do Sachsenhausen, kilka razy do niemieckich fabryk samolotów. Był już 1944 rok. W Sachsenhausen zastał mnie koniec wojny. Na własną rękę dotarłem do Radomia.
Zastał pan tu kogoś z rodziny?
Nikogo. Ani rodziny ani znajomych. Została tylko jedna rodzina żydowska. Okazało się jednak, że ktoś w hotelu Europejskim szukał ocalonych Birenbaumów. To był mój ojciec. Potem okazało się, że mama żyje. Że była też w Auschwitz. Wszyscy spotkaliśmy się w Szwecji, dokąd wyemigrowaliśmy. A stamtąd pojechaliśmy do Stanów Zjednoczonych. Mieszkam tam do dziś. Ukończyłem studia inżynierskie - matematyka była mi zawsze bliska i założyłem firmę produkującą kondensatory. W Radomiu byłem pierwszy raz w 1963 roku. Potem, ile razy bywałem w Europie, starałem się zawsze odwiedzić Warszawę. Czasami wpadałem i do mego rodzinnego miasta. Przeszłość mam cały czas w pamięci. Holokaust... Nigdy nie zapomnę!
Salomon Birenbaum
Urodził się w Radomiu w 1926 roku. Uczył się w szkole podstawowej. Kontynuowanie nauki w gimnazjum uniemożliwił wybuch wojny. Od roku 1941 przebywał w radomskim getcie, a potem był więźniem obozów w Auschwitz i Sachsenhausen. W maju 1945 roku na krótko powrócił do Radomia, z którtego wyjechał do Warszawy. Stamtąd do Szwecji i USA, gdzie mieszka do dziś.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?