Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć 13-latki z gminy Ćmielów. Zmarła, bo w czterech szpitalach nikt nie potrafił jej pomóc. Dlaczego?

Anna Śledzińska
Karina Bajor niedługo skończyłaby 14 lat.
Karina Bajor niedługo skończyłaby 14 lat. archiwum
Radosna, uśmiechnięta, kochająca muzykę. Karina Bajor, 13-latka z gminy Ćmielów była bardzo lubiana. Zmarła w połowie stycznia na rzadką chorobę, po gehennie w czterech szpitalach, w tym na oddziale psychiatrycznym.

Co to za choroba?

Karina Bajor niedługo skończyłaby 14 lat.
Karina Bajor niedługo skończyłaby 14 lat. archiwum

Ojciec i matka dziewczynki chcą wiedzieć, kto zawinił.
(fot. Anna Śledzińska)

Co to za choroba?

Hiperamonemia to zaburzenie metaboliczne charakteryzujące się zwiększonym poziomem amoniaku w surowicy krwi. Pierwotna jest spowodowana wrodzonymi błędami metabolizmu, które polegają na braku lub zmniejszeniu aktywności enzymów działających w cyklu mocznikowym. Wtórna może być spowodowana m.in. wzmożoną pracą mięśni lub szeregiem infekcji.

- Gdyby nie młodsza córka, nie miałabym po co żyć - mówi rozgoryczona Lesia Bajor, mieszkanka Wólki Wojnowskiej w gminie Ćmielów, w powiecie ostrowieckim.

16 stycznia pochowała starsze dziecko - 13-letnią Karinę, która zmarła na hiperamonemię, rzadką chorobę, którą wykryto dopiero w trzecim szpitalu, do którego ją przewieziono. Kiedy w końcu trafiła do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, lekarze nie mogli jej już pomóc.

Dramat zaczął się w Święto Trzech Króli

Gehenna dziecka zaczęła się 6 stycznia po południu. Wcześniej cała rodzina spędziła świąteczny dzień na sankach. Nic nie wskazywało, że za kilka godzin przeżywać będą tragedię.
- Kiedy wróciliśmy do domu, Karinka powiedziała, że jest osłabiona i boli ją głowa - opowiada ojciec dziewczynki Artur Bajor. - Z godziny na godzinę czuła się coraz gorzej, miała mdłości, więc wezwaliśmy pogotowie. Początkowo nie chcieli jej wziąć do szpitala, ale uparliśmy się i pojechaliśmy do Ostrowca Świętokrzyskiego, na izbę przyjęć. Był już wieczór, czekaliśmy prawie godzinę na lekarza. Na oddziale dziecięcym, zamiast poczuć się lepiej, jej stan się pogarszał. Kilka razy wymiotowała.

Mimo że nastolatka była w coraz gorszym stanie, lekarze nie potrafili określić, co jej dolega. Wykonano podstawowe badania, które nie wykazały odchyleń od normy. Na prośbę rodziców wykonano usg brzucha, które również nie dało odpowiedzi na pytanie, co się dzieje.

- Przyjęliśmy dziewczynkę z rozpoznaniem nieżytu żołądkowo-jelitowego - mówi Józef Grabowski, dyrektor ostrowieckiego szpitala. - Początkowo nie miała żadnych innych objawów. Przez 37 godzin, kiedy u nas przebywała, wykonaliśmy wszystkie podstawowe badania, które nie dały odpowiedzi na pytanie, dlaczego jej stan się pogarsza. Postanowiliśmy przewieźć ją do dziecięcego szpitala w Kielcach, pod opiekę neurologów.

Od bólu głowy do psychozy

Stan dziewczynki zaczął się z godziny na godzinę pogarszać. Wystąpiły objawy psychozy.
- Majaczyła, krzyczała, nie było z nią kontaktu - mówi Artur Bajor. - Trwało to dziesięć minut, a potem przez dwie godziny był spokój.
- Pielęgniarki podchodziły i krzyczały na nią, żeby się uspokoiła, że tu leżą chore dzieci. W ogóle nie pomagały, były niemiłe, jakby ich to nie obchodziło, że moje dziecko cierpi - dodaje mama Kariny.

Próba przewiezienia pacjentki do Kielc nie udała się. W Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu Dziecięcym w Kielcach odmówiono jej przyjęcia. Włodzimierz Wielgus, dyrektor szpitala dziecięcego wyjaśnia, że lekarze z Ostrowca Świętokrzyskiego informowali, że pacjentka wykazuje objawy psychozy.

- Według mnie powinna trafić do szpitala specjalistycznego, o wyższej referencyjności niż nasz - mówi dyrektor ostrowieckiej placówki Józef Grabowski. - Ponieważ nam odmówiono, nasz konsultant psychiatra zdecydował, że trzeba dziecko przewieźć do szpitala psychiatrycznego. Była w stanie dużego pobudzenia, gryzła, kopała, drapała - dodaje.

Gehenna na oddziale psychiatrycznym

Nastolatka trafiła na mieszczący się w Kielcach oddział psychiatryczny szpitala z Morawicy.
- Przywiązano ją pasami do łóżka i nie pozwolono mi z nią zostać - mówi Lesia Bajor. - Mogłam u niej siedzieć tylko do godziny 22, a potem musiałam wyjść. Jak tak można postępować z dzieckiem? Bała się, prosiła, żebym z nią została. W końcu usnęła, a ja błąkałam się po Kielcach.

Kiedy następnego ranka rodzice zadzwonili do szpitala poinformowano ich, że stan dziecka pogorszył się.

- Niestety w szpitalu psychiatrycznym nie mamy możliwości wykrycia takich chorób, jaką stwierdzono u dziewczynki. Poza tym chciałbym podkreślić, że szpital ma umowę z Narodowym Funduszem Zdrowia na opiekę psychiatryczną, a nie na leczenie - mówi Jacek Musiał, dyrektor Świętokrzyskiego Centrum Psychiatrii w Morawicy.

Dodaje, że tylko dzięki czujności i bacznej obserwacji pacjenta przez personel dziecko zostało przewiezione do szpitala dziecięcego w Kielcach, gdzie miało być poddane leczeniu.
Na pytanie, czy konieczne było przywiązywanie dziecka pasami do łóżka, dyrektor Musiał odpowiada, że takie są obowiązujące w szpitalu procedury.

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu OSTROWIECKIEGO

Wykryli rzadką chorobę

Rankiem 9 stycznia Karina trafiła na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej Szpitala Dziecięcego w Kielcach.
Dopiero tam stwierdzono, że ma bardzo wysoki poziom amoniaku we krwi - chorobę nazywaną hiperamonemią. Choć jest to schorzenie występujące bardzo rzadko, można je wyleczyć, gdy zostanie zdiagnozowane odpowiednio wcześnie.
- W naszym szpitalu nie wykonujemy takich specjalistycznych badań - tłumaczy dyrektor szpitala w Ostrowcu Świętokrzyskim.

- Do nas pacjentka trafiła w stanie ogólnym ciężkim. Lekarze wykonali jej szereg badań, które pokazały zbyt wysoki poziom amoniaku w organizmie. Nasz anestezjolog skontaktował się z neurologiem z Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, który potwierdził konieczność leczenia celem obniżenia poziomu amoniaku. Po kolejnych konsultacjach podjęto decyzję o konieczności przewiezienia pacjentki do szpitala w Warszawie - mówi Włodzimierz Wielgus, dyrektor szpitala dziecięcego w Kielcach.

W Warszawie było za późno na pomoc

Karina dojechała do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie w tak ciężkim stanie, że od razu również trafiła na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Lekarze rozpoczęli próby obniżenia poziomu amoniaku.

- Kiedy usłyszeliśmy, że udało się go "zbić o połowę", zaczęliśmy mieć nadzieję, że się uda i nasze dziecko z tego wyjdzie - mówi Artur Bajor. - Widzieliśmy, że lekarze dwoją się i troją, żeby jej pomóc.

Niestety, rodzice usłyszeli w końcu najgorszą z możliwych informacji. Poziom amoniaku znów wzrósł, mózg dziewczynki przestał pracować, nerki odmówiły posłuszeństwa.

- Stwierdzono śmierć mózgową - mówi ze łzami w oczach ojciec Kariny.- Żaden przeszczep nic by nie dał. W końcu odłączono ją od aparatury podtrzymującej życie. Byliśmy z nią cały czas, aż do końca. To były najgorsze chwile w życiu.

- Nie mamy już życia - dodaje Lesia Bajor. - Została nam młodsza córka, ale już nigdy nie będzie tak samo. Karinka była wesoła, lubiana, kochała muzykę.

Rodzice dziewczynki dodają, że nie wiedzą, skąd wzięła się jej choroba, która w niektórych przypadkach może być wrodzona albo dziedziczna. Nikt w ich rodzinach wcześniej na nią nie chorował.

Rodzice szukają winnych

Państwo Bajor chcą też odpowiedzi na pytanie, dlaczego ich córka nie otrzymała pomocy na czas? Dlaczego zamiast do specjalistycznego szpitala, trafiła na oddział psychiatryczny, gdzie nikt nie umiał jej pomóc? Dlaczego badania na obecność amoniaku zostały wykonane tak późno?

Złożyli zawiadomienie do prokuratury, zarzucając ostrowieckiemu szpitalowi między innymi błędną diagnozę, a także fałszowanie dokumentów, ponieważ są przekonani, że u dziecka nie wykonano badania neurologicznego, które jest w wypisie.

- Do prokuratury wpłynęło 23 stycznia pisemne zawiadomienie o śmierci dziewczynki - potwierdza prokurator rejonowy w Ostrowcu Waldemar Pionka. - Wszczęte zostało dochodzenie dotyczące narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, podczas leczenia w kilku jednostkach szpitalnych. Oboje rodzice zostali przesłuchani, w tej chwili rozpoczynamy czynności, która pomogą ustalić, czy doszło do przestępstwa, a jeśli tak, to kto się go dopuścił.
Waldemar Pionka dodaje, że w tej sprawie trzeba będzie powołać szereg biegłych, więc dochodzenie potrwa przynajmniej kilka miesięcy. Najcięższych dla rodziców, którzy pochowali swoje dziecko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie