Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Leszek Bebło, legendarny maratończyk: Żyłem tak, jakby nie było jutra. To był mój błąd [WYWIAD, ZDJĘCIA]

BARTOSZ MICHALAK, facebook.com/bartosz.michalak1991
Leszek Bebło na chwilę przed wygraniem kolejnego maratonu we Francji.
Leszek Bebło na chwilę przed wygraniem kolejnego maratonu we Francji. archiwum prywatne
O błędach młodości, pracy w Stalowej Woli, a także braku uprawnień do… pracy z młodzieżą - między innymi na te tematy porozmawialiśmy z Leszkiem Bebło, dwukrotnym uczestnikiem igrzysk olimpijskich.
Były maratończyk po pracy odpoczywa w domowym zaciszu.
Były maratończyk po pracy odpoczywa w domowym zaciszu. Bartosz Michalak

Były maratończyk po pracy odpoczywa w domowym zaciszu.
(fot. Bartosz Michalak)

Od blisko półtora roku pracuje pan w stalowowolskiej firmie produkującej felgi samochodowe "Uniwheels". Cytując klasyka: to nie tak miało być…
Przede wszystkim zrezygnowałem z cyklicznych wyjazdów do Francji. Razem z Elą (partnerka życiowa - red.) doszliśmy do wniosku, że czas najwyższy poukładać sobie życie tutaj, w Polsce. Nawet, jeśli pracuję za dużo mniejsze pieniądze, niż za granicą, to mam ten komfort, że nie muszę planować roku na zasadzie: trzy miesiące w kraju, cztery miesiące we Francji. Praca przy felgach jest ciężka, ale w dzisiejszych czasach trzeba docenić fakt, że ta praca jest w ogóle. Jako były maratończyk nie narzekam na zmęczenie fizyczne. Czasami bardziej jestem "padnięty" pod względem psychicznym, ponieważ pewna monotonia podczas ośmiu godzin w fabryce, może dopaść każdego człowieka.

No właśnie. Przez lata był pan przyzwyczajony do życia w poklasku. Ciężko pan trenował, ale za tym szły kolejne sukcesy, duże pieniądze i podróże po całym świecie. Teraz to wszystko się zmieniło.
Najwidoczniej swoje "pięć minut" w życiu już miałem. Aczkolwiek nie chciałbym wyjść w tej rozmowie na jakiegoś malkontenta. Nie mam w sobie pychy czy próżności, które kazałyby mi podchodzić do sprawy w sposób: "Byłem na dwóch olimpiadach, wygrałem szereg maratonów, dlatego teraz chcę jakąś "ciepłą posadkę" w urzędzie lub związku".

Często obserwuję, jak młodzi ludzie nie dają sobie rady w fabryce. Po prostu po kilku dniach wymiękają i paradoksalnie nie jest to żaden powód do wstydu, bo warunki są ciężkie. Dla mnie osiem godzin spędzonych na hali produkcyjnej, to jak niegdyś przebiegnięcie około dwudziestu kilometrów. Wiadomo, że ten dystans pokonywałem dużo szybciej, ale biorąc pod uwagę późniejszy czas potrzebny na regenerację organizmu, to w sumie dawał on "dniówkę".

Biegał pan kiedyś po dwadzieścia kilometrów pięć razy w tygodniu? Raz w dzień, raz w nocy i tak przez cały rok.
Bo to raz? Trenowało się przez cały rok. Chociażby w Meksyku w 2000 roku, brałem udział w zawodach składających się z dwudziestu dwóch etapów. Codziennie do przebiegnięcia miałem po kilkanaście kilometrów. Wiesz, jaka tam panuje temperatura w lecie? Upały sięgają ponad czterdzieści stopni! Start był na pustyni, gdzie procentowa wilgotność jest niska. Mimo upału biegło się przyjemnie. Problem w tym, że kolejnym etapem maratonu była dżungla. Tam wilgotność sięgała 98 procent, a to dosłownie odcinało dostawę tlenu do organizmu. Mimo wszystko, każdy etap ukończyłem bez problemów. Udało mi się nawet wygrać w generalnej klasyfikacji.

Odpukać, nie narzekam na zdrowie. Jedyne problemy mam ze ścięgnami Achillesa, ale to pozostałość z kariery, którą zakończyłem właśnie z powodu kontuzji. Zdrowie to fundament, na którym można budować radość z dnia codziennego, bez względu na wykonywany zawód.

Jak wspomina pan swoją młodość, czyli okres, w którym mógł pan sobie pozwolić na wiele?
To fakt. Cieszyłem się życiem w dostatku. Moją największą słabością były samochody. W wieku dwudziestu lat kupiłem swoje pierwsze auto w życiu, volkswagena garbusa. Za wygranie zawodów w Niemczech, dostałem trzy tysiące marek. Początkiem lat dziewięćdziesiątych ten pieniądz miał dużą wartość. Kiedy mieszkałem w Oleśnicy, uzbierałem niezłą sumkę na mercedesa 200, srebrny metalik. Miałem dwadzieścia trzy lata. Żyłem tak, jakby jutra nie było. Nie mam o to do siebie wielkich pretensji. Pochodzę z biednego domu. Moje dzieciństwo, delikatnie mówiąc, nie było wymarzone, więc nagła możliwość zarabiania poważnych pieniędzy, miała prawo mi "zaszkodzić".

Pamięta pan jakąś swoją najbardziej próżną "zachciankę"?
W pewnym momencie byłem bliski kupna… dyskoteki pod Wrocławiem. Okazało się jednak, że jej właściciel poszedł "siedzieć" za jakieś machloje i temat "upadł". Często dochodziły do mnie słuchy o tym, że ludzie mówią o mnie źle, patrzą krzywym wzrokiem. Bardzo możliwe, iż mieli ku temu powody. Chęć zarabiania dużych pieniędzy później trochę mnie zgubiła…

To znaczy?
Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie w 1992 roku potraktowałem, jak… solidny trening przed biegiem maratońskim we francuskim Reims. Owszem, wygrałem start we Francji, zgarnąłem dużą nagrodę, ale nie zmienia to faktu, że olimpiadę odpuściłem. Gdybym w Barcelonie pobiegł w takim czasie, jak w Reims, to teraz mógłbym ci pokazać "złoto" olimpijskie.

A tak zostały panu pieniądze.
Szczerze? Na koncie nie mam ani jednej złotówki, która pochodziłaby jeszcze z czasów mojej kariery. Brałem życie garściami, pieniądze szybko się wydawało.

Wiele lat temu prezes Oleśniczanki Oleśnica, Wiesław Kiryk proponował mi posadę trenera w klubie po zakończeniu kariery. Co ciekawe, oficjalnie byłem wtedy zawodowym żołnierzem, bo należałem do klubu wojskowego. W rzeczywistości jednak mundur miałem na sobie może ze dwa razy w życiu. Zamiast przystać na racjonalną propozycję, możliwość dokształcania się na poznańskim AWF-ie, na blisko trzy lata (1991-1994 - red.) wyjechałem do Francji. W jednym momencie zrezygnowałem ze wszystkiego, co mi proponowano, a postawiłem na komfort. Mogłem skupić się na startach we francuskich, dobrze opłacanych maratonach. Trenowałem tam praktycznie z samymi Etiopczykami. Nazywano mnie "białym murzynem", bo od większości czarnoskórych zawodników, byłem lepszy (uśmiech).

Jako maratończyk odnosił pan wiele sukcesów, które czytelnicy będą mogli prześledzić w metryczce. To prawda, że oficjalnie nie ma pan prawa do prowadzenia treningów z dziećmi, bądź młodzieżą?
Dokładnie. Nie mam uprawnień instruktora, a także papierów trenerskich. W ubiegłym roku poważnie myślałem nad zapisaniem się na szkolenie do Warszawy, ale kolidowało mi ono z pracą w Stalowej Woli. Przecież nie mogłem zadzwonić do kierownika i powiedzieć: "Słuchaj, potrzebuję trzy miesiące wolnego, żeby pojechać na szkolenie". To byłoby niepoważne z mojej strony. Najwidoczniej doświadczenie, które nabyłem w praktyce, jest mniej warte od tego, które mógłbym nabyć w teorii, na wykładach…

Czyli, gdybym nagle zgłupiał i opłacił sobie kurs instruktora, sponsorując tym samym całoroczny zapas "paluszków" podstarzałym działaczom, to, jako laik oraz amator, mógłbym prowadzić zajęcia z dziećmi, a pan, jako olimpijczyk nie.
Na to wychodzi. Związki lekkoatletyczne chcą jak najwięcej zarabiać, dlatego z zapisaniem na takie szkolenia nie ma żadnych problemów. Podobnie zresztą jest w piłce nożnej. Piłkarscy szkoleniowcy też ciągle muszą się doszkalać, a najwięcej czerpią na tym bankowe konta okręgowych związków, które systematycznie są zasilane solidnymi sumkami. Na biurokrację nie ma mocnych, więc nasza rozmowa też za dużo nie zmieni. Nie chcesz płacić, to nie masz papierów. Tak w skrócie można określić sytuację, o której rozmawiamy.

Myślę, że ten wywiad niekoniecznie zachęci początkujących lekkoatletów do wyczynowego uprawiania sportu.
Ludzi, których miłością jest sport, żaden wywiad nie jest w stanie zniechęcić do jego uprawiania. W przypadku biegów maratońskich, to faktycznie przestały one być rentowne. Jedynym wyjściem dla dobrego maratończyka, aby zapewnić sobie na stare lata spokojne życie, jest wywalczenie medalu olimpijskiego, który zapewnia emeryturę. Ważne, aby lekkoatleci łączyli sport z nauką. Brzmi to banalnie, ale obecnie jest to możliwe. Będąc studentem danej Akademii Wychowania Fizycznego, można połączyć zgrupowania i zawody ze studiowaniem. Można uczyć się zaocznie. Mi zabrakło chęci do zdobycia wyższego wykształcenia, bo za szybko uwierzyłem, że chwyciłem pana Boga za nogi. Ale dzisiejsza młodzież jest dużo bardziej świadoma i gotowa zadawać sobie pytania typu: "Co będę robił/a po karierze?" i, co najważniejsze, zawczasu starać się szukać na nie odpowiedzi.

Został pan prezesem gorzyckiego klubu lekkoatletycznego "Sprint". Brzmi dumnie, ale dobrze wiemy, że jest to trochę funkcja fikcyjna, sprawowana w prowizorycznie istniejącej instytucji.
Żadnych pieniędzy nie otrzymuję z tytułu prezesury. Wręcz przeciwnie, jak do tej pory zdarzało mi się dokładać do tego interesu. Co do funkcjonowania klubu, to czekamy na decyzję gminy w sprawie przyznania nam jakiś środków finansowych. Chciałbym, żeby diety finansowe otrzymywało dwóch chłopaków, którzy już teraz prowadzą zajęcia z młodzieżą.

Czyżby nowe "władze" gminy obiecały "złote góry" przed wyborami, a po ich wygraniu zapomnieli o temacie, wspaniałomyślnie zajmując się głównie podwyżkami własnych uposażeń?
Nie chciałbym "wkładać kija w mrowisko", ponieważ w taki sposób nigdy nie zbuduje się porozumienia. W Gorzycach potrzebna jest bieżnia. Już nawet nie mówię o specjalnej nawierzchni tartanowej, która jest kosztowna. Dzieci i młodzież nie mogą wiecznie trenować na "dzikich" terenach. Szczególnie, jeśli chce się przeprowadzić profesjonalny trening, potrzebny jest wydzielony do tego teren. Na dłuższą metę nie da się biegać pomiędzy samochodami na parkingach.

Kiedyś pojawiła się plotka o budowie w gminie orlika lekkoatletycznego. Na pewno nie jest to temat "na już", ale gdyby w najbliższych kilku latach udało się coś takiego u nas stworzyć, to byłby raj dla wszystkich miłośników sportu.

Czy Leszek Bebło jest już trochę zapomnianym sportowcem?
Nie mi to oceniać. Ostatnio dostałem zaproszenie na bieg uliczny do Przybysławic koło Sandomierza. Pojechałem tam razem z Elą. Zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci przez tamtejszą społeczność, a następnie wzorowo ugoszczeni. Nie jestem próżny i pyszny, ale nie będę też ukrywał, że takie momenty sprawiają mi przyjemność. Fajnie, jak ludzie po tylu latach pamiętają o twoich sukcesach i chcą z tobą o nich porozmawiać, powspominać.

Kończąc. Co mógłby pan doradzić młodym sportowcom?
Twarde stąpanie po ziemi nawet po seryjnym osiąganiu świetnych wyników. Świadomość, że nic nie trwa wiecznie, nikomu nie powinna zaszkodzić (uśmiech).

Leszek Bebło (urodził się 8 lipca 1966 roku w Sokolnikach) - polski lekkoatleta, maratończyk. Pierwsze kroki w karierze sportowej stawiał w rozgrywanym corocznie w Gorzycach biegu przełajowym imienia porucznika Józefa Sarny. Reprezentował barwy między innymi takich polskich klubów jak: Stal Stalowa Wola, Oleśniczanka Oleśnica, a także Sporting Międzyzdroje. Dwukrotny uczestnik Igrzysk Olimpijskich: Barcelona 1992 rok (20. miejsce na 111 zawodników, czas 2:16:38), Atlanta 1996 rok (17. miejsce na 124 zawodników, czas 2:17:04); zwycięzca biegów maratońskich w Paryżu (1993) i Reims (1992, 1995); rekordzista Polski w biegu godzinnym - 20 218 metrów (31 marca 1990 La Fleche) oraz 8-krotny mistrz Polski na dystansach: 5000 metrów (1989), 10 000 metrów (1989 Bruksela, 1991), półmaratonu (1990 Mediolan), biegu przełajowego (6 kilometrów) - 1989, 1992 i biegu przełajowego (12 kilometrów) - 1991, 2000. W 1989 roku zdobył "złoto" halowych mistrzostw kraju na 3000 metrów.

Zdjęcie zrobione podczas Igrzysk Olimpijskich w Atlancie. Nasz zawodnik stoi obok trenera Wiesława Kiryka.
Zdjęcie zrobione podczas Igrzysk Olimpijskich w Atlancie. Nasz zawodnik stoi obok trenera Wiesława Kiryka. archiwum prywatne

Zdjęcie zrobione podczas Igrzysk Olimpijskich w Atlancie. Nasz zawodnik stoi obok trenera Wiesława Kiryka.
(fot. archiwum prywatne)

Leszek Bebło (w żółtej koszulce z numerem 13) przebiegł w swoim życiu setki maratonów.
Leszek Bebło (w żółtej koszulce z numerem 13) przebiegł w swoim życiu setki maratonów. archiwum prywatne

Leszek Bebło (w żółtej koszulce z numerem 13) przebiegł w swoim życiu setki maratonów.
(fot. archiwum prywatne)

Leszek Bebło (pierwszy z prawej) reprezentował Polskę na największych imprezach lekkoatletycznych na świecie.
Leszek Bebło (pierwszy z prawej) reprezentował Polskę na największych imprezach lekkoatletycznych na świecie. archiwum prywatne

Leszek Bebło (pierwszy z prawej) reprezentował Polskę na największych imprezach lekkoatletycznych na świecie.
(fot. archiwum prywatne)

Leszek Bebło, legendarny maratończyk: Żyłem tak, jakby nie było jutra. To był mój błąd [WYWIAD, ZDJĘCIA]
archiwum prywatne

(fot. archiwum prywatne)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie