Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Konecczanin Andrzej Kowalczyk: Od razu zakochałem się w Dakarze

Dorota Kułaga [email protected]
- Dakar jest tak wciągający, że wraca się z jednego rajdu i człowiek chętnie pojechałby już na następny - mówi konecczanin Andrzej Kowalczyk, który zajmuje się rehabilitacją osteopatyczną.
- Dakar jest tak wciągający, że wraca się z jednego rajdu i człowiek chętnie pojechałby już na następny - mówi konecczanin Andrzej Kowalczyk, który zajmuje się rehabilitacją osteopatyczną.
Andrzej Kowalczyk z Końskich w tym roku po raz piąty był na Rajdzie Dakar. Pod tym względem jest rekordzistą na Kielecczyźnie. Opowiedział nam o swoich wrażeniach i pracy fizjoterapeuty.

Andrzej Kowalczyk

W tym roku po raz piąty uczestniczył w słynnym Rajdzie Dakar.
W tym roku po raz piąty uczestniczył w słynnym Rajdzie Dakar.

W tym roku po raz piąty uczestniczył w słynnym Rajdzie Dakar.

Andrzej Kowalczyk

Urodził się 24 września 1969 roku w Końskich. W tym mieście skończył szkołę średnią, a studia w Warszawie na kierunku fizjoterapia. Później skończył pięć specjalistycznych kursów dotyczących między innymi osteopatii, terapii manualnej. Raz w miesiącu uczestniczy w zagranicznych sympozjach i szkoleniach. Ma żonę Agatę i dwoje dzieci - 11-letnią Karolinę i 6-letniego Kubę. Jego hobby są rajdy samochodowe. Pięć razy uczestniczył w słynnym rajdzie Dakar. Zadebiutował w nim w 2010 roku, później startował w 2012, 2013, 2014 i 2015 roku. Zajmuje się rehabilitacją osteopatyczną. Ma gabinety w Końskich i w Warszawie.

Jak to się stało, że konecczanin trafił na Rajd Dakar?

Od dwudziestu lat zajmuję się rehabilitacją, zwłaszcza trudnymi przypadkami leczenia schorzeń kręgosłupa i narządów ruchu. Pracuję w Warszawie i w Końskich, mam dwa gabinety. W stolicy poznałem wiele osób związanych ze sportem, nie tylko samochodowym, bo również z podnoszeniem ciężarów i innymi dyscyplinami. Gabinet usytuowany jest w centrum Warszawy, docierają do nas różni ludzie. Pewnego razu przyszedł do mnie kierowca rajdowy. Zapytał, czy jestem w stanie świadczyć takie usługi na różnych rajdach. Chodziło nie tylko o Dakar, ale i o Maroko, Rosję i Polskę. Powiedziałem - jasne, czemu nie. Dla mnie nie ma znaczenia, gdzie człowiek leży. Czy jest to pustynia, czy jakieś skały w Rosji. Tę pracę wykonuje się tak samo. Zrobili casting dla rehabilitantów i lekarzy. Dziwnym trafem wybrali właśnie mnie (śmiech).

Kiedy zadebiutował pan w tym słynnym rajdzie?

W 2010 roku. Wcześniej uczestniczyłem w rajdzie w Maroku, który był przygotowaniem do Dakaru. Tam zawodnicy przez tydzień trenowali, a ja ich leczyłem z dolegliwości bólowych. To był mój pierwszy rajd. Moja ekipa, którą się opiekowałem, liczyła osiem osób. A potem był już Dakar. Debiut w tej imprezie zaliczyłem w 2010 roku, kolejno byłem jeszcze w 2012, 2013, 2014 i 2015 roku. W tym roku po raz piąty uczestniczyłem w tym rajdzie, niektórzy mówią, że jestem dakarowym weteranem (śmiech). Jak już są jakieś spotkania organizacyjne, to mnie nie zapraszają, bo mówią, że wszystko wiem. Wysyłają maile, zgłaszają mnie i to wszystko.

W tym roku dbał pan o kręgosłupy Robina Szustkowskiego i Jarosława Kazberuka z Lotto Team...

Od dwóch lat jestem w teamie Lotto, ale z Robinem Szustkowskim i Jarkiem Kazberukiem jeżdżę od początku, od 2010 roku. Wcześniej startowaliśmy pod inną nazwą.

Jak z perspektywy fizjoterapeuty wygląda ten rajd?

Ten rajd jest specyficzny. Dla mnie trwa trzy tygodnie. Musimy wcześniej polecieć i przygotować pewne rzeczy. Ja, oprócz tego, że jestem fizjoterapeutą i osteopatą, na tym rajdzie prowadzę również ciężarówkę serwisową. Tam mamy camper, czyli spanie, wyżywienie i części serwisowe. Jak to wygląda? Jedziemy, odbieramy samochody ze statku, przygotowujemy cały sprzęt, żeby wyjechał później na rajd. Po czterech dniach sprawdzania zaczyna się rajd. Wtedy od godziny piątej, czy szóstej rano do drugiej w nocy jesteśmy na nogach. Po pierwsze musimy przemieścić się z jednego biwaku na drugi. Odległości są bardzo duże. Czasami to jest 500, czasami 800, a czasami 1000 kilometrów. Trzeba rozłożyć sprzęt i zaczekać na całą ekipę. Jak zjeżdżają z trasy, to biorę się za nich, za ich kręgosłupy. Znowu mam pracę. Biorę na stół i rehabilituję.

W warunkach polowych...

Zgadza się. Jak widać na zdjęciach, jesteśmy na pustyni, między skałami, czy samochodami. Nieraz uda się znaleźć trochę trawy. Są to warunki polowe, na świeżym powietrzu. Jest ciepło, czasami pada, czasami wieje, ale to nikomu nie przeszkadza. Ważne jest zdrowie i to, żeby zawodnik mógł na drugi dzień wsiąść do samochodu z przeświadczeniem, że nic mnie nie boli, że mogę walczyć tak, jak pierwszego dnia.

Taka osoba jest niezbędna na rajdzie?

Raczej niezbędna. Problem polega na tym, że wysłanie takiej osoby jak ja, to są bardzo duże koszty. Pomijam moje wynagrodzenie, samo wysłanie jest bardzo drogie. Nie każda ekipa może sobie na to pozwolić. Nie wszystkie teamy mają rehabilitantów, czasami korzystają z naszych usług. Jeżeli jest wolna chwila, to staramy się pomóc innym zawodnikom, również z zagranicy. Chętnych nie brakuje.

Komu na przykład pan pomagał?

We wcześniejszym Dakarze pomagałem Adamowi Małyszowi. Kiedyś trafił też do mnie tegoroczny zwycięzca Rafał Sonik. To było wtedy, gdy miał problem z kostką. Byli u mnie Austriacy i znany w tym środowisku Nasser Al-Attiyah, który wygrał w tym roku w kategorii samochodów. Miło poznać takiego człowieka.

Wasza ekipa zakończyła tegoroczny rajd na 19 pozycji w rywalizacji samochodów ciężarowych. Jak oceniacie ten wynik? Jesteście zadowoleni z tej pozycji?

Plan był taki, że wbić się w dwudziestkę. Samochód, którym jechała moja ekipa, jest bardzo dobry, ale jeszcze nie dopracowany do końca. Z roku na rok jedzie coraz lepiej, ale stać go na jeszcze więcej. Dlatego ten wynik oceniamy pozytywnie. Pojemność tego samochodu wynosi 750 koni mechanicznych, natomiast ma 1000 -1300 koni. Trochę nam brakuje do czołówki, ale fachowcy pracują nad tym, żeby jeszcze ulepszyć te parametry. Oczywiście wszystko zależy od budżetu, jakim będziemy dysponować.

Myśli pan już o kolejnym Dakarze?

Na razie próbuję dojść do siebie po ostatnim wyjeździe (śmiech). Ale tak, myślimy już o kolejnym... Dakar jest tak wciągający, że wraca się z jednego i człowiek chętnie pojechałby na następny. Oczywiście przed nami jest wiele innych rajdów z kategorii Pucharu Świata, na pewno wystartujemy w Maroku, Abu Dhabi, Hiszpanii, Portugalii. Na tym się skupiamy. A Dakar jest zwieńczeniem tych pozostałych startów.

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu KONECKIEGO

Na Rajdzie Dakar dba między innymi o kręgosłupy znanych zawodników. Musi pracować w warunkach polowych.
Na Rajdzie Dakar dba między innymi o kręgosłupy znanych zawodników. Musi pracować w warunkach polowych.

Na Rajdzie Dakar dba między innymi o kręgosłupy znanych zawodników. Musi pracować w warunkach polowych.

Kielczanka Karolina Sołowow, która w tym roku debiutowała w tym słynnym rajdzie, powiedziała, że Dakar to nie zabawa, to ciężka walka. Miał pan chwile zwątpienia, słabości?

Karolina wspomniała o wysokich górach, zmęczeniu. To wszystko mogę potwierdzić. Wstawaliśmy wcześnie, potem pokonywaliśmy setki kilometrów w górach, na wysokości 4800 metrów. Osoby, które nie przygotowują się specjalnie do tego rajdu, mają problemy. Zwoziliśmy naszego kolegę logistyka, żeby dostał pomoc ambulatoryjną. Miał silne bóle głowy, wymioty. Musiał dostać kroplówkę. Musieliśmy szybko zjechać do naszego biwaku, żeby udzielić mu pomocy. Warunki, tak jak opowiadała Karolina Sołowow, są bardzo ekstremalne, temperatury od minus 5 do plus 50 stopni. Dużo ludzi śpi w namiotach. Są tam też normalne warsztaty samochodowe. Pracują szlifierki, spawarki, młoty i w tych warunkach trzeba się wyspać, a czasu nie ma za dużo. Ja, oprócz tego, że ich rehabilituję, jestem odpowiedzialny za wszystkie suplementy diety. Za odpowiednie przygotowanie wody na rajd. Trzeba wiedzieć, że takie osoby zabierają dziennie po 12 litrów wody, z czego trzy litry izotoniku, uzupełniającego mikroelementy. Woda musi być odpowiednio schłodzona, żeby w bidonach, które przewożą zawodnicy, przez kilka godzin była chłodna. Przecież w samochodach temperatura dochodzi do 50 stopni. Picie wody w takiej temperaturze nie jest przyjemne i specjalnie nie nawadnia. Dlatego mamy dużo dodatkowych zajęć, żeby utrzymać zawodników w pewnym komforcie. Musimy też pilnować, żeby kombinezony były czyste. Po starcie czasem zawodnicy wyglądają jak górnicy. Mamy specjalne maszyny, które ozonują te kombinezony i kaski, żeby rano mogli założyć świeże. To też jest ważne.

Z taką fascynacją opowiada pan o tym rajdzie, że chyba ciężko byłoby panu wyobrazić sobie życie bez Dakaru?

Ten rajd niesamowicie wciąga. Ja od razu zakochałem się w Dakarze. Od dawna mam do czynienia z samochodami, motocyklami, sam też jeżdżę po Europie. Ja na Dakarze czuję się już jak u siebie. Wiem, co mam robić, czego mogę się spodziewać. Jak wraca się do domu, to na początku ciężko się odnaleźć. Znowu trzeba wejść w rytm pracy gabinetowej, ale myśli się już o tym, żeby wrócić na kolejny rajd.

A jak rodzina reaguje na te wyjazdy?

Oczywiście, przymyka trochę oko na moje dodatkowe hobby. Na początku wylatywaliśmy w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, teraz pierwszego stycznia. Sylwester do godziny 12 możemy jeszcze spędzić z bliskimi, a potem wylot i rajd. Mamy kontakt telefoniczny i mailowy, ale jest on utrudniony, bo tam bardzo ciężko jest zdobyć dostęp do Internetu.

Prowadzi pan dwa gabinety - w Końskich i Warszawie. Na brak zajęć pan nie narzeka...

Absolutnie (śmiech). W Końskich od dwudziestu lat mam gabinet. W Warszawie studiowałem i tam mam drugi gabinet. Większość pacjentów w stolicy mam ze świata biznesu. Kiedyś przez dwa lata rehabilitowałem Jana Kulczyka i jego znajomych. Moja praca wygląda tak, że trzy dni w tygodniu jestem w stolicy, cztery dni w rodzinnym mieście. Jestem w takiej sytuacji, jakbym nad rzeką stał w rozkroku. Rodzina już się przyzwyczaiła do takiego stylu życia. Ja też. Nie wiem, jak długo będę tak funkcjonował, zobaczymy. Na razie jest to przyjemne i daje satysfakcję.

Andrzej Kowalczyk w swoim gabinecie w rodzinnych Końskich, który prowadzi od dwudziestu lat, z pamiątką z Rajdu Dakar.
Andrzej Kowalczyk w swoim gabinecie w rodzinnych Końskich, który prowadzi od dwudziestu lat, z pamiątką z Rajdu Dakar.

Andrzej Kowalczyk w swoim gabinecie w rodzinnych Końskich, który prowadzi od dwudziestu lat, z pamiątką z Rajdu Dakar.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie