Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Eugeniusz Przyłucki, były znakomity pięściarz "Stalówki": Najcięższą walkę stoczyłem, ucząc się życia w samotności po śmierci żony [ZDJĘCIA]

BARTOSZ MICHALAK, facebook.com/bartosz.michalak1991
Eugeniusz Przyłucki mimo prawie 82 lat, cieszy się znakomitą pamięcią.
Eugeniusz Przyłucki mimo prawie 82 lat, cieszy się znakomitą pamięcią. Bartosz Michalak
O niecodziennej interwencji milicji podczas przeprowadzki ze Świdnika do Stalowej Woli, celowo zgaszonym świetle na hali podczas meczu w Nowej Soli, a także sposobie na ukrywanie przed żoną uprawiania boksu - między innymi o takich historiach opowiedział nam Eugeniusz Przyłucki.
Fragment wygranej walki Eugeniusza Przyłuckiego w Stalowej Woli z Janem Szczepańskim, mistrzem olimpijskim i mistrzem Europy w wadze lekkiej.
Fragment wygranej walki Eugeniusza Przyłuckiego w Stalowej Woli z Janem Szczepańskim, mistrzem olimpijskim i mistrzem Europy w wadze lekkiej. archiwum prywatne

Fragment wygranej walki Eugeniusza Przyłuckiego w Stalowej Woli z Janem Szczepańskim, mistrzem olimpijskim i mistrzem Europy w wadze lekkiej.
(fot. archiwum prywatne)

Urodził się pan w ukraińskim mieście Równe, następnie mieszkał i trenował w Olsztynie, we Wrocławiu i w Warszawie. W stolicy, jako zawodnik CWKS Legii, sięgnął pan po złoty medal mistrzostw Polski. Skąd pomysł, żeby osiedlić się w Stalowej Woli?
Kiedy mój ojciec został aresztowany przez NKWD i zesłany do łagru na Syberii, razem z mamą i rodzeństwem musieliśmy szybko podjąć decyzję o wyjeździe do Olsztyna. To był 1943 rok. Miałem raptem dziesięć lat. Całe szczęście, że byli już wtedy na świecie moi trzej starsi bracia, którzy pilnowali mnie, żebym się nie "mazał" (uśmiech). Treningi rozpocząłem jako niespełna trzynastolatek. W ogóle dużo rzeczy w życiu zrobiłem w stosunkowo bardzo młodym wieku. Chociażby ożeniłem się będąc dziewiętnastolatkiem, a już rok później zostałem ojcem. Pomyśleć, że na świecie pojawiła się moja córka Danusia, a jej tato rok wcześniej musiał prosić własnych rodziców o zgodę na ślub, ponieważ wymagał tego Urząd Stanu Cywilnego (uśmiech).

Żonę Anielę poznałem we Wrocławiu. Pochodziła ona z okolic Przeworska. To na jej prośbę podpisałem umowę z Avią Świdnik, a następnie, po roku czasu związałem się ze Stalą Stalowa Wola. Żona chciała mieszkać jak najbliżej rodziców, którzy byli w coraz bardziej podeszłym wieku. A że ja nigdy nie byłem typem karierowicza, to nie robiłem żadnych problemów z przeprowadzką ze stolicy na południe Polski.

Co konkretnie ma pan na myśli, mówiąc: "nigdy nie byłem typem karierowicza"?
Może to głupio zabrzmi, ale dla mnie boks zawsze był na drugim, trzecim miejscu. Trochę takim dodatkiem, który pozwalał mnie i mojej rodzinie godniej żyć. W tamtych czasach człowiek za poświęcenie i skuteczną walkę w ringu, mógł liczyć na otrzymanie na przykład mieszkania od klubu. Przyznasz, że to nie mało dostać lokum we Wrocławiu, w Warszawie czy w Stalowej Woli. Nigdy jednak nie kochałem walczyć, zresztą moja żona, szczególnie na początku, wręcz zabraniała mi wyjazdów na mecze. Z tego względu w indywidualnych mistrzostwach Polski wystartowałem tylko raz. W 1957 roku w Gdańsku od razu zdobyłem brązowy medal. Bardziej pilnowałem jednak wykształcenia i pracy zawodowej, dzięki czemu po zakończeniu kariery nie miałem problemów, jak niektórzy moi koledzy, z normalnym pracowaniem od siódmej do piętnastej. Wyuczyłem się zawodu nawigatora ruchu naziemnego. Na lotnisku w Świdniku pracowałem nawet jako szef kompanii ziemnego zabezpieczenia lotów.

Rozumiem, że walczył pan w tajemnicy przed żoną?
Zdarzało się. Mówiłem, że jadę w… delegację. Mowa o czasach, w których byłem jeszcze zawodnikiem Gwardii Wrocław. W Stalowej Woli żona razem z córką przychodziły na moje walki. Do dzisiaj pamiętam jej okrzyki: "Dawaj Gienek, dawaj! Jesteś lepszy!" (uśmiech). Czasami prosiłem trenera Konarzewskiego, żeby kazał komuś ją uspokoić, bo te krzyki działały mi już na nerwy. Mam tu na myśli chociażby wyjątkowy mecz w pierwszej lidze z Gedanią Gdańsk, rozegrany na otwartym stadionie przy Hutniczej 15. Ludzie siedzieli na starej, krytej trybunie, a wśród nich moja krzykliwa małżonka.

Początkowo dostawał pan od żony kary za potajemne walki w ringu?
Czekała mnie wychowawcza rozmowa. Że mamy dziecko, że nie mogę sobie pozwolić na takie ryzyko i tym podobne. Po części rozumiałem pretensje żony. Może i nie walczyłem w wadze ciężkiej, ale czasami to była "wolna amerykanka". W Nowej Soli zdecydowanie wygrywałem z rywalem, kiedy nagle zgasło światło nad ringiem i w tym momencie dosłownie o kilka centymetrów przeleciała obok mojej głowy szklana butelka rzucona z widowni. Walka została przerwana, a my ciemną nocą czym prędzej udaliśmy się do stojącego na innej ulicy autobusu, żeby cało wrócić do domu. W Krakowie obrzucono nas kamieniami z wiaduktu, kiedy spokojnie spacerowaliśmy po mieście. W Wałbrzychu na otwartym stadionie znokautowałem przeciwnika, zszedłem z ringu i zobaczyłem jak w moim kierunku ruszają wściekli kibice Górnika. Ostrzegł mnie mój trener, Romanow. Zaliczyłem wtedy najszybszy sprint w życiu, choć kilka kopniaków i tak dostałem (uśmiech). Tak właśnie wyglądał sport w latach pięćdziesiątych…

Transfer z Gwardii Wrocław do Legii Warszawa był spełnieniem pańskich marzeń?
W jeden dzień zostałem zmuszony do przeprowadzki do Warszawy, aby walczyć dla Legii. Oczywiście pod pozorem służby wojskowej. W międzyczasie stworzyłem z porucznikiem Bogumiłem w Nowym Dworze Mazowieckim Garnizonowy Klub Sportowy. Dzięki temu w jednostce lotniczej żaden młody żołnierz nie narzekał na brak zajęć. W GKS-ie pełniłem funkcje: trenera, sekundanta, czasami też zawodnika. Dopiero po jakimś czasie mogłem do Warszawy ściągnąć rodzinę. Pod względem sportowym zyskałem wiele, bo mogłem trenować z takimi wybitnymi pięściarzami jak: Zbysiu Pietrzykowski, Leszek Drogosz, Kaziu Paździor czy Jasiu Kasperczak. Poznałem Jurka Kuleja, a do kadry olimpijskiej, przygotowującej się do igrzysk w Melbourne, powołał mnie sam Feliks Stamm. Mimo to, czułem się trochę jak przedmiot. Legia potrzebowała zawodnika tylko w najwyższej dyspozycji. Wywalczyłem z tym klubem mistrzostwo kraju, ale po kilku miesiącach odczułem, że działacze chcą, żebym odszedł. Tym samym, po odsłużeniu w wojsku we Wrocławiu i w Warszawie czterdziestu dwóch miesięcy, byłem wolny.

Stali Stalowa Wola pomógł pan w wywalczeniu awansów do drugiej i pierwszej ligi, a następnie w zdobyciu historycznego drużynowego wicemistrzostwa Polski.
To kierownik sekcji bokserskiej Stali, Henryk Wiech namówił mnie do przeprowadzki do Stalowej Woli. Późną nocą ruszyliśmy z tymi wszystkimi "tobołami". Po przejechaniu kilkunastu kilometrów, w ciemnym lesie nagle do Świdnika zawróciła nas… milicja. W Świdniku nastąpiły kolejne rozmowy z działaczami, którzy najwidoczniej chcieli większej zapłaty za mnie. Awans ze Stalą do drugiej ligi przypieczętowaliśmy wygraną w odległym Szczecinku, a do pierwszej triumfem 5 kwietnia 1959 roku nad moim poprzednim klubem, Gwardią Wrocław 14-6. Pokonałem faworyzowanego Hajdugę. Kibice byli zachwyceni faktem, że dzięki awansowi mogli podziwiać nasze pojedynki z takimi ośrodkami jak: Poznań, Warszawa, Kraków, Łódź czy Gdańsk.

Pamięta pan jakiś najtrudniejszy pojedynek w swoim życiu?
Zaczął się on 19 marca 1999 roku. Wówczas zmarła moja żona. Moja córka od lat mieszka w Berlinie, dlatego zostałem praktycznie sam. Musiałem nauczyć się życia od nowa. Lata uprawiania boksu wyszły mi na dobre, bo nie pozwoliłem sobie na stoczenie się. To trochę jak podczas pojedynku w Poznaniu z Wartą. Siedem razy byłem na deskach, ale za każdym razem podnosiłem się i w trzeciej rundzie szczęśliwie znokautowałem przeciwnika. Tak samo po śmierci żony nie pozwoliłem, by alkohol stał się moim lekarstwem na smutek i samotność, choć nie raz szukałem sposobu na walkę z bólem. Nie chciałem również układać sobie życia z inną kobietą. Nie wyobrażałem sobie i do dziś nie wyobrażam takiej sytuacji, żebym po tylu latach małżeństwa z Anielą, nagle zamieszkał z jakąś obcą kobietą. Trzeba potrafić godnie pogodzić się ze stratą najbliższej osoby, mimo że samotność, tęsknota i ciągła atmosfera smutku, nie należą do najprzyjemniejszych uczuć na tym świecie…

Jak dzisiaj wygląda pana życie?
Czasami spotkam na cmentarzu Ludwika Algierda, który także przychodzi na grób swojej małżonki. Czasami pojadę do Stasia Szado, albo on przyjedzie do mnie i napijemy się po kielichu, wspominając naszą młodość.

Ma pan "straszny"… porządek w mieszkaniu. Wszystko jest poukładane, czyste. Może mi pan udzielić rad, jak wpoić sobie takie maniery?
Zawsze lubiłem ład. Z tego względu moja świdnicka kompania seryjnie prowadziła w rankingach w kategorii czystość i porządek (uśmiech). Kiedyś byłem w Dynowie na rybach i nieoczekiwanie spotkał mnie kolega. - Szefie, szefie, tyle lat. Do dzisiaj pamiętam, jak trzeba łóżko ścielić - wykrzykiwał.

Kończąc. Wspomina pan czasami jakąś zabawną historię związaną ze spędzonymi latami w ringu?
Jako reprezentacja województwa pojechaliśmy z trenerem Konarzewskim na mecz do Rzeszowa. Podczas pojedynku przewodniczący kultury fizycznej ciągle powtarzał do Konarzewskiego: "Ten Przyłucki na tle rywala kompletnie nie pokazuje boksu". "Tatko" spokojnie przyjmował te uwagi, szczególnie że kilka chwil później mój rywal został znokautowany, a ja schodząc z ringu odrzekłem: "Boksu to ja może nie pokazałem, ale dwa punkty mam" (uśmiech).

Eugeniusz Przyłucki (urodził się 13 listopada 1933 roku) - karierę bokserską rozpoczynał w olsztyńskich klubach "Społem" oraz "Zryw". Od 1949 roku był pięściarzem wagi koguciej drugoligowej Gwardii Wrocław, dla której walczył przez cztery lata. W sezonie 1955/56 zdobył z warszawską Legią drużynowe mistrzostwo Polski. Rok później jako pięściarz Avii Świdnik sięgnął po brązowy medal indywidualnych mistrzostw kraju, które rozgrywały się w Gdańsku. Od 1957 do 1965 roku walczył dla Stali Stalowa Wola, z którą wywalczył awanse do drugiej i do pierwszej ligi, a następnie sensacyjnie zdobył z drużyną krajowe wicemistrzostwo. Przyłucki w swojej karierze sięgnął również po brązowy medal na mistrzostwach Wojska Polskiego, trzykrotnie wygrał "złoto" na mistrzostwach Wojsk Lotniczych, a w Legnicy wywalczył wicemistrzostwo Państw Demokracji Ludowej, pokonując po drodze m.in. reprezentantów ZSRR. Stalowowolscy kibice nazywali go "Maszynką" lub "Dziadkiem" ze względu na ogromne doświadczenie w ringu (blisko 350 pojedynków). Po zakończeniu kariery pracował jako elektromonter w stalowowolskiej hucie. Jego córka Danuta, a także wnuk Leszek na stałe mieszkają w Berlinie.

Ekipa pięściarzy Stali Stalowa Wola na uroczystym otwarciu hali MOSiR w mieście. Eugeniusz Przyłucki stoi piąty z lewej.
Ekipa pięściarzy Stali Stalowa Wola na uroczystym otwarciu hali MOSiR w mieście. Eugeniusz Przyłucki stoi piąty z lewej. archiwum prywatne

Ekipa pięściarzy Stali Stalowa Wola na uroczystym otwarciu hali MOSiR w mieście. Eugeniusz Przyłucki stoi piąty z lewej.
(fot. archiwum prywatne)

Drużyna Gwardii Wrocław. Eugeniusz Przyłucki siedzi trzeci z lewej.
Drużyna Gwardii Wrocław. Eugeniusz Przyłucki siedzi trzeci z lewej. archiwum prywatne

Drużyna Gwardii Wrocław. Eugeniusz Przyłucki siedzi trzeci z lewej.
(fot. archiwum prywatne)

Fragment wygranej walki Eugeniusza Przyłuckiego (z lewej) w Stalowej Woli z Janem Szczepańskim, mistrzem olimpijskim i mistrzem Europy w wadze lekki
Fragment wygranej walki Eugeniusza Przyłuckiego (z lewej) w Stalowej Woli z Janem Szczepańskim, mistrzem olimpijskim i mistrzem Europy w wadze lekkiej. archiwum prywatne

Fragment wygranej walki Eugeniusza Przyłuckiego (z lewej) w Stalowej Woli z Janem Szczepańskim, mistrzem olimpijskim i mistrzem Europy w wadze lekkiej.
(fot. archiwum prywatne)

Eugeniusz Przyłucki mimo prawie 82 lat, cieszy się znakomitą pamięcią.
Eugeniusz Przyłucki mimo prawie 82 lat, cieszy się znakomitą pamięcią. Bartosz Michalak

Eugeniusz Przyłucki mimo prawie 82 lat, cieszy się znakomitą pamięcią.
(fot. Bartosz Michalak)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie