Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Zbrodnie, które wstrząsnęły województwem". Mówiła, że się go bała. On ją kochał i gotów był dla niej zabić. Trzy razy

Elżbieta Zemsta [email protected]
Aleksander Piekarski
Kolejny odcinek cyklu "Zbrodnie, które wstrząsnęły województwem". Parę kochanków oskarżono o trzy zabójstwa. Sąd uznał, że nie nadają się do życia w społeczeństwie. Oboje usłyszeli wyroki dożywocia.

Nazywano ich współczesnymi Bonnie i Claydem. Bo niczym para filmowych kochanków siali zniszczenie, przynosili śmierć. Ona z wyrachowaniem nim kierowała, a on mówił, że ją kochał, dlatego dla niej zabił.

Pod koniec czerwca 2011 roku dyspozytor pogotowia w Kielcach odebrał zgłoszenie, że w Skrzelczycach w gminie Pierzchnica (powiat kielecki) jest ranny mężczyzna. Na miejsce pojechali ratownicy medyczni. Na drodze zastali kobietę i mężczyznę. On miał rozciętą dłoń. Rany obficie krwawiły, cięcia były równe. Ratownicy opatrzyli przecięcia, zabandażowali rękę i odjechali. Nie wiedzieli, że w odległości zaledwie kilkudziesięciu metrów, niedaleko od drogi, w gęstych zaroślach leżą ciała dwóch mężczyzn. Zmasakrowane, okaleczone. Nie wiedzieli, że udzielili pomocy parze kochanków, którzy - jak ustalili śledczy - chwilę wcześniej zamordowali tamtą dwójkę. A nie było to pierwsze zabójstwo, jakiego wspólnie dokonali...

Toksyczny związek

Robert i Rozalia poznali się w 2010 roku. Ona do 18 roku życia przebywała zakładach dla nieletnich. Po osiągnięciu pełnoletniości ruszyła w Polskę. Gdy poznała Roberta miała niewiele ponad 21 lat. On, 31-latek, już wtedy był ojcem czwórki dzieci, po odsiadce kary więzienia za kradzież. Rozalia łapała stopa do Włocławka, Robert się zatrzymał. Coś między nimi zaiskrzyło, zostali parą.

Przemierzali Polskę wzdłuż i wszerz, łapali się dorywczych prac. Była partnerka Roberta zezna w sądzie, że mężczyzna bywał agresywny, zwłaszcza po alkoholu. - Przez trzy pierwsze lata naszego związku było dobrze. Mieszkaliśmy u jego rodziców, w domu było jeszcze jego rodzeństwo. Później jednak 30-latek wpadł w trudne towarzystwo, zaczął nadużywać alkoholu, w końcu po kradzieżach trafił do więzienia. Tuż przed jego aresztowaniem rozstaliśmy się. Bywał agresywny, zwłaszcza po alkoholu. W siódmym miesiącu ciąży pobił mnie, siłą wymuszał na mnie stosunki seksualne. Gdy nie chciałam, bił mnie - brzmiały zeznania kobiety, które przytoczono podczas procesu.

Rodzice Rozalii nie chcieli jej znać, dawno się jej wyrzekli. Wstrząsająco brzmiały ich zeznania dotyczące córki. Wynikało z nich, że odkąd Rozalia skończyła 13 lat zaczęły się problemy. Nastolatka miała wielokrotnie uciekać z domu, aż wreszcie w wieku 16 lat trafiła do zakładu opiekuńczego, z którego również kilkakrotnie uciekała. Rodzice dziewczyny mieli podejrzenia, że ich córka parała się prostytucją. W swych zeznaniach rodzice dziewczyny podkreślali, że ich dom był normalny, chociaż naznaczony tragediami. Rodzina straciła dwójkę swoich dzieci, oboje umarli po długich i ciężkich chorobach. - Żyliśmy skromnie, ale byliśmy normalną rodziną - mówili w sądzie.

W drodze do Piekła

Związek Rozalii i Roberta, choć pełen upadków trwał pół roku. Ostatniego dnia maja 2011 roku wracali z pracy na Mazurach, zatrzymali na okazję białe audi. Jego kierowca, jak ustalił sąd, pił alkohol, prokurator twierdził, że chciał mieć towarzystwo. Zabrał Rozalię i Roberta do samochodu.Robert tak później w sądzie opisze to spotkanie: - Wsiedliśmy do jego auta i pojechaliśmy. Pił piwo. Na jednej ze stacji chciał, żebym kupił jeszcze kilka piw. Do mojej partnerki, która siedziała na tylnym siedzeniu odnosił się lekceważąco, mówił do niej: "ty młoda cicho siedź". Był wulgarny. Gdzieś przed Grójcem zatrzymaliśmy się na jednej z bocznych dróg. Kierowca wyciągnął butelkę wódki i chciał, żebyśmy się z nim napili. Tak zrobiłem. Później on usiadł za kierownicą i chyba usnął. Wtedy pojawił się pomysł, aby się go pozbyć i zdobyć auto.
Zdaniem sądu, Rozalia dała Robertowi swój pasek od spodni i wyszła na zewnątrz, aby obserwować otoczenie. Robert przesiadł się za siedzenie kierowcy i jak ustalono w procesie, zadzierzgnął pasek na szyi mężczyzny.

- Nie słyszałem, żeby wydawał z siebie jakieś odgłosy. Nie bronił się, a ja po prostu mocno zaciskałem ten pas - opowiadał śledczym 31-letni Robert. Rozalia wyznała później policji, że nie wiedziała, co działo się w samochodzie. Nie widziała, że mężczyzna nie żyje. Zdaniem sądu, 22-latka musiała wiedzieć. Tak jak musiała czuć zapach rozkładających się w bagażniku zwłok 46-letniego właściciela audi. Bo według ustaleń procesu po uduszeniu mężczyzny para schowała jego ciało do bagażnika i ruszyła na północ Polski, w rodzinne strony Roberta. Na Pomorze. Tam, jak zapamiętał oskarżony, było pewne miejsce, bagniste, które nadawało się do ukrycia zwłok.

- Jeździliśmy trochę tym autem, po pewnym czasie w środku zaczęło nieprzyjemnie pachnieć. Moja partnerka używała odświeżacza powietrza. Pojechaliśmy do mojej rodziny, a później do miejscowości o nazwie Piekło w powiecie sztumskim. Tam umieściliśmy ciało w bagnie - tłumaczył policjantom w przesłuchaniu.

Przystanek: Świętokrzyskie

Później pojechali do jej rodzinnego domu na komunię brata. Spędzili kilka dni z jej rodzicami i znów wyruszyli w podróż, jeździli autem dopóki starczyło benzyny i pieniędzy, aby uzupełnić paliwo. Gdy środki się skończyły porzucili samochód na leśnej drodze i poszli łapać okazję. Na kolejny cel w poszukiwaniu pracy postanowili wybrać region świętokrzyski, tereny wiejskie, łatwiej o dorywcza prace w czasie żniw.

Znaleźli ogłoszenie, zadzwonili i w tym samym dniu trafili do miejscowości Skrzelczyce w gminie Pierzchnica pod Kielcami. On został zatrudniony do pomocy przy gospodarstwie, ona w drobnych pracach wokół domu. Po kilku dniach, jak ustalili śledczy, gospodarz zatrudnił jeszcze jednego mężczyznę. Cała trójka miała nieraz spożywać wspólnie alkohol. Podczas jednej z takich imprez, mężczyzna miał się "dostawiać" do 22-latki. Po kilku dniach miało dojść do nieporozumienia pomiędzy Rafałem a gospodarzem, u którego mieszkali. Para postanowiła odejść, wzięli pieniądze, które zarobili przez te kilka dni, zabrali niewielki dobytek, który mieścił się w dwóch torbach i wyruszyli w drogę wraz z nimi poszedł też 56-letni nowy znajomy. Według śledczych, cała trójka zatrzymała się w sklepie, by zaopatrzyć się w piwa i wódkę, a później udali się w zarośla. Miejsce wybrane do libacji alkoholowej znajdowało się niedaleko od drogi, ale było zasłonięte gęstymi i wysokimi krzakami. Tam wypili kupiony alkohol, a że za szybko się skończył 56-latek dał pieniądze Robertowi i Rozalii, aby poszli po kolejne piwa.

Przed sklepem, do którego zawitali, spotkali dwóch mężczyzn. Jeden tak wspominał owe spotkanie: - Ona wyglądała na nie więcej niż dwanaście lat, on był średniego wzrostu, mocno zbudowany. Kobieta poprosiła, żebym kupił jej piwo, gdy odmówiłem, stała się wulgarna, obrzuciła mnie wyzwiskami. Mężczyzna zaczął ją uspokajać. Kupili małą butelkę alkoholu i we trójkę z 46-latkiem, moim kolegą, który do nich dołączył, a którego poznali przed sklepem, poszli w stronę Pierzchnicy. Miałem wtedy jakieś dziwne przeczucia, powiedziałem nawet do innego znajomego, że to się może dla 46-latka źle skończyć - opowiadał w sądzie świadek.

Przed sklepem doszło do jeszcze jednego incydentu, który miał później zaważyć na życiu nowo poznanego mężczyzny. Tak zapamiętał to Robert: - Spotkaliśmy tam jakiegoś człowieka. Zaczęliśmy z nim rozmawiać i pić piwo. W pewnej chwili ten mężczyzna zaczął przymilać się do moje kobiety. Położył jej rękę na ramieniu. Ona się wystraszyła. Zaproponowałem, żeby poszedł z nami w miejsce, gdzie pijemy. Już we czwórkę zaczęliśmy na nowo pić wódkę.

W tętnicę, w mózg

Idylla nie trwała długo. Rozalia wkrótce przypomniała sobie o incydencie sprzed sklepu. Zdenerwowała się na 46-latka. Rzuciła się na mężczyznę. Biegli później opowiedzą w sądzie, że 46-latek był bity pięściami i uderzany szklaną butelką.

- Z wyjaśnień 31-latka wynika, że kobieta zaczęła go wyzywać, aby pomógł jej obezwładnić 46-latka. 31-latek chwycił kawałek szkła i przeciął tętnicę na szyi 46-latka - fragment uzasadnienia aktu oskarżenia przytaczał podczas pierwszej rozprawy prokurator Cezary Kiszka, szef prowadzącej sprawę Prokuratury Rejonowej w Busku-Zdroju. Zdaniem biegłych 46-latek zmarł na miejscu. Potem, jak wyjaśniał 31-letni Rafał jego partnerka podeszła do drugiego z mężczyzn. Tego, którego znali już kilkanaście dni, i jak ustalił sąd, do którego oboje mieli ciepłe uczucia. Mówiła, że "on za dużo widział". Biegli badający ciało 56-letniego mężczyzny stwierdzili, że miał rany na twarzy zadane prawdopodobnie kawałkiem szkła. Najgroźniejsza okazała się być rana oka zadana nożem. Ostrze dotarło do mózgu. Mężczyzna nie zmarł od razu, według biegłych śmierć nastąpiła po kilku godzinach, w czasie agonii mężczyzna był nieprzytomny.

Ciała obu zamordowanych para przeciągnęła bliżej zarośli. Film z miejsca zbrodni, który nakręcili śledczy, a który był zaprezentowany podczas procesu robił makabryczne wrażenie. Żona jednego z zamordowanych mężczyzn w trakcie oglądania filmu nie potrafiła powstrzymać łez.

- Skąd się tacy ludzie biorą? Dlaczego? - pytała dwójkę oskarżonych. Śledczy na nagraniu pokazali miejsce, w którym doszło do zabójstwa. Wysokie na kilka metrów gęste krzaki tuż przy drodze, w oddali zabudowania. Za krzakami od strony pól tuż przy linii zarośli leżały dwa męskie ciała. Obaj mężczyźni leżeli na plecach, ich odzież częściowo była zdjęta, jeden miał na sobie tylko bieliznę i podkoszulek, spodnie drugiego zsunięte były do kolan (z akt sprawy wynikało, że oskarżeni mieli przeszukiwać ubrania swych ofiar w poszukiwaniu pieniędzy - przyp. red.), wokół ciała poniewierały się butelki po wódce, puszki po piwie. Śledczy znaleźli na miejscu także torbę podróżną, która najprawdopodobniej należała do któregoś z zamordowanych mężczyzn.

Rozalia i Robert opuścili miejsce kaźni, nie uszli daleko, bo 31-latkowi dokuczała rana na dłoni, którą skaleczył podczas zabójstwa jednego z mężczyzn. Oboje postanowili wezwać karetkę. Ratownicy medyczni nie mieli wtedy pojęcia, że kilkadziesiąt metrów dalej w agonii umiera inny mężczyzna, kolejny zaś już nie żyje...

Para kochanków udała się w okolice Krakowa, do rodziny Roberta. Noc spędzili pod chmurką, dzień później znaleźli ich policjanci. W torebce Rozalii śledczy znaleźli dokumenty obu mężczyzn zamordowanych w Skrzelczycach.

Dożywocie. Dla obojga

Dopiero w czasie przesłuchania przez policję Robert przyznał się do zabójstwa pod Grójcem. Śledczy mówili, że bez jego wyjaśnień być może nigdy nie udałoby się odkryć co stało się z 50-latkiem, Robert i Rozalia stanęliby zaledwie pod zarzutem kradzieży auta, bo zabójstwa nie można by im było udowodnić.

Podczas procesu, który przez półtorej roku toczył się przed kieleckim sądem Robert od początku przyznawał się do winy. Pisał listy do rodziny zamordowanych, prosił ich o wybaczenie, kajał się. Rozalia utrzymywała, że jest niewinna. Że jedynie pomagała w przeniesieniu zwłok ofiar ze Skrzelczyc. Zrobiła to, bo bała się Roberta.

Sąd nie dał się nabrać na jej tłumaczenia, bo opinia biegłych, co do kobiety, była jednoznaczna. Psychologowie z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie u oskarżonej stwierdzili między innymi cechy osobowości charakteryzujące się brakiem poczucia winy i wyrzutów sumienia, umiejętności manipulacji otoczeniem i patologicznego kłamstwa.

- W tej parze to ona przejmowała inicjatywę przy większych działaniach. Ona odgrywała rolę ofiary, wpływając na oskarżonego, aby był jej obrońcą i w ten sposób poprawiał swoją samoocenę - wyjaśniali przed sądem biegli.

We wrześniu 2013 roku zapadł wyrok w tej sprawie, po roku stał się już prawomocnym. Dożywocie. Dla obojga. a

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu KIELECKIEGO

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie