Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znany biznesmen ze Stalowej Woli: - Pogróżki typu: "Sprzątniemy ci wnuka" to ciemna strona prowadzenia poważnego biznesu [ZDJĘCIA]

BARTOSZ MICHALAK, facebook.com/bartosz.michalak1991
Antoni Kłosowski (urodził się w 1954 roku w Siematyczach koło Białegostoku) - od najmłodszych lat związany ze Stalową Wolą, z której pochodzi jego matka. Ma żonę, a także syna, który prowadzi swój własny biznes. Jako dziadek może pochwalić się trójką wnucząt.Znany działacz społeczny; przewodniczący Rady Miasta Stalowa Wola w latach 1994-1998 oraz 2010-2014; Starszy Cechu Rzemieślników i Przedsiębiorców w Stalowej Woli; członek Zarządu Izby Rzemieślników w Kielcach i Rzeszowie; były prezes Rady Nadzorczej Izby Przemysłowo-Handlowej w Rzeszowie; członek Rady Krajowej Rzemiosła Polskiego; prezes Rejonowej Rady PCK w Stalowej Woli (od 30 lat); członek Rady wojewódzkiej PCK w Rzeszowie; założyciel Forum Prywatnego Biznesu; założyciel Izby Przemysłowo-Handlowej w Stalowej Woli; członek Komitetu Monitorującego Fundusze Unijne na lata 2014-2020 przy Marszałku Województwa Podkarpackiego; przewodniczący klastra edukacyjnego przy TSSE; Zasłużony dla Zdrowia Narodu; Zasłużony Honorowy Dawca Krwi; Zasłużony dla Miasta Stalowa Wola i województwa tarnobrzeskiego.Otrzymał również takie tytuły jak: Kryształowe Serce, Pracodawca Roku, Lider Województwa Podkarpackiego, As Biznesu i wiele innych.Wprowadził firmy niemieckie do stalowowolskiej Strefy Ekonomicznej. Za swą działalność wielokrotnie wyróżniany odznaczeniami resortowymi, środowiskowymi i państwowymi, m.in. Złotym Krzyżem Zasługi RP. Właściciel przedsiębiorstwa "Antonio & Stanley - Kłosowski” założonego razem z bratem w 1989 roku. Współpracuje z wieloma firmami w kraju i za granicą. Jego firma jest znanym producentem konstrukcji stalowych i wyrobów z metali kolorowych. Przedsiębiorstwo wielokrotnie wyróżnione w województwie podkarpackim oraz całej Polsce.
Antoni Kłosowski (urodził się w 1954 roku w Siematyczach koło Białegostoku) - od najmłodszych lat związany ze Stalową Wolą, z której pochodzi jego matka. Ma żonę, a także syna, który prowadzi swój własny biznes. Jako dziadek może pochwalić się trójką wnucząt.Znany działacz społeczny; przewodniczący Rady Miasta Stalowa Wola w latach 1994-1998 oraz 2010-2014; Starszy Cechu Rzemieślników i Przedsiębiorców w Stalowej Woli; członek Zarządu Izby Rzemieślników w Kielcach i Rzeszowie; były prezes Rady Nadzorczej Izby Przemysłowo-Handlowej w Rzeszowie; członek Rady Krajowej Rzemiosła Polskiego; prezes Rejonowej Rady PCK w Stalowej Woli (od 30 lat); członek Rady wojewódzkiej PCK w Rzeszowie; założyciel Forum Prywatnego Biznesu; założyciel Izby Przemysłowo-Handlowej w Stalowej Woli; członek Komitetu Monitorującego Fundusze Unijne na lata 2014-2020 przy Marszałku Województwa Podkarpackiego; przewodniczący klastra edukacyjnego przy TSSE; Zasłużony dla Zdrowia Narodu; Zasłużony Honorowy Dawca Krwi; Zasłużony dla Miasta Stalowa Wola i województwa tarnobrzeskiego.Otrzymał również takie tytuły jak: Kryształowe Serce, Pracodawca Roku, Lider Województwa Podkarpackiego, As Biznesu i wiele innych.Wprowadził firmy niemieckie do stalowowolskiej Strefy Ekonomicznej. Za swą działalność wielokrotnie wyróżniany odznaczeniami resortowymi, środowiskowymi i państwowymi, m.in. Złotym Krzyżem Zasługi RP. Właściciel przedsiębiorstwa "Antonio & Stanley - Kłosowski” założonego razem z bratem w 1989 roku. Współpracuje z wieloma firmami w kraju i za granicą. Jego firma jest znanym producentem konstrukcji stalowych i wyrobów z metali kolorowych. Przedsiębiorstwo wielokrotnie wyróżnione w województwie podkarpackim oraz całej Polsce. BARTOSZ MICHALAK
O nietypowym przekonaniu Niemców do inwestowania w Stalowej Woli, wyrzuceniu ze szkoły za organizację strajku, a także słowach krytyki od… znanego obywatela Torunia - między innymi na te tematy porozmawialiśmy z Antonim Kłosowskim.
Antoni Kłosowski jako pierwszy na Podkarpaciu otrzymał odznakę Honorowego Dawcy Krwi oraz Zasłużonego dla Zdrowia Narodu.
Antoni Kłosowski jako pierwszy na Podkarpaciu otrzymał odznakę Honorowego Dawcy Krwi oraz Zasłużonego dla Zdrowia Narodu. archiwum

Antoni Kłosowski jako pierwszy na Podkarpaciu otrzymał odznakę Honorowego Dawcy Krwi oraz Zasłużonego dla Zdrowia Narodu.
(fot. archiwum)

Teraz wiem, dlaczego zależało Panu na spotkaniu w dwupiętrowej siedzibie pańskiej firmy. Te odznaczenia, różne kolekcje robią wrażenie, ale w moim przypadku powodują też tak zwane zapalenie lampki w głowie. Jest Pan… próżnym snobem?
Zbyt pochopnie wyciąga pan chyba wnioski. Tutaj spędzam więcej czasu niż gdziekolwiek indziej. Te wnętrza pokazują po części, kim jestem i jakie są moje zainteresowania. Obrazy, biblioteka książek i płyt z muzyką poważną na piętrze, to moje królestwo.

To, że eksponuję medale, dyplomy, puchary i statuetki nie oznacza, że codziennie rano poświęcam dwie godziny na ich przeglądanie, aby pieścić swoje ego. To wyraz szacunku, dla tych, którzy mi je przyznali. Większą część z tych kolekcji stanowią odznaczenia bardzo bliskie mojemu sercu. Za oddanie ponad dwudziestu litrów krwi, wspieranie akcji Polskiego Czerwonego Krzyża, akcje charytatywne, czy wspieranie rozwoju polskiego przemysłu. Nie większym snobizmem byłoby pogardliwe wyrzucenie tego wszystkiego do kosza?

Nie wiem, ale jestem wręcz pewien, że ludzie po prostu się do Pana przymilają. Na zasadzie: "Fajnie mieć bogatego kumpla".
"Przyjaciela pewnego poznaje się w sytuacji niepewnej" - powiedział Cyceron i zgodnie z tym, życie bardzo dokładnie weryfikowało moje przyjaźnie i znajomości. Myśli pan, że ja nie doznałem prawdziwości stwierdzenia: "Majątek znajduje przyjaciół"?

Pochodzę z ubogiej rodziny. Do wszystkiego musiałem dojść sam. Mój pierwszy biznes zrobiłem mając dwa lata - zamieniłem zegarek na rower. Tato oddał rower, ale zegarka nie odzyskał… W ramach rewanżu jako sześciolatek sprzedałem szafę rodziców (uśmiech). Później założyłem kiosk spożywczy przy stalowowolskiej szkole numer 3. Sprzedawała w nim mama. Zaopatrzenie było jednak na mojej głowie. Po lekcjach jeździłem do Sandomierza po towar. Trzeba było nieźle kombinować.

Szybko zorientowałem się, że aby odnieść nawet minimalny sukces, trzeba dawać z siebie maksymalnie dużo. Nie można poprzestawać na byciu dobrym, trzeba dążyć do tego, by być najlepszym. Mój tato obiecał mi motor za wyniki w nauce. Postarałem się i zająłem pierwsze miejsce w szkole. Zostało mi to do dzisiaj. Jeśli włączam się w jakąś inicjatywę, projekt, akcję społeczną, to całym sobą i tylko na własnych warunkach.

W tym przypadku akurat Pana rozumiem. To pozytywna cecha, ale trudna do zaakceptowania przez społeczeństwo.
To jest swego rodzaju konsekwencja czasów, w których człowiek stał wystraszony, zlany zimnym potem przed wejściem do gabinetu kierownika wydziału. Będąc w podobnym wieku do pana, wróciłem do Stalowej Woli z Krakowa, gdzie studiowałem na Akademii Górniczo-Hutniczej.

Pracowałem na odlewni. Była raz taka sytuacja, że przełożony całkowicie niesłusznie, bardzo wulgarnie skrytykował moją pracę, wykrzykując nieparlamentarne słowa pod moim adresem w obecności innych pracowników. Postawiłem się ostro. W konsekwencji wszyscy "towarzysze" zebrali się, żeby rozstrzygnąć wniosek o ukaranie mnie wyrzuceniem z pracy.

Ale w pracy Pan pozostał.
Na szczęście moje umiejętności wytapiania i odlewania stali okazały się ważniejsze od urażonej ambicji kierownika. Kilka lat wcześniej zostałem za to wyrzucony na tydzień ze szkoły średniej w Gorzycach (uśmiech).

Za co i dlaczego tylko na kilka dni?
W technikum odlewniczym dyrektor wymyślił sobie, że każdy chłopak musi mieć włosy ścięte na krótko. Chodził po klasach z linijką lub podczas przerw wyrywkowo mierzył nam włosy na grubość swoich palców. Wydawało mi się wówczas, że skoro jestem najlepszym uczniem w szkole, wygrywam olimpiady i konkursy, to mogę sobie pozwolić na trochę więcej. Zresztą na tym zdjęciu widać, jakie miałem włosy w młodości.

Gdy dyrektor nakazał mi je ściąć, zorganizowałem strajk. Wszyscy biorący w nim udział zostali wyrzuceni ze szkoły. W domu ojciec powiedział, żebym "przymierzył" sobie łopatę, bo on nieroba utrzymywać nie będzie (uśmiech). Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Pomogła mi wówczas pewna dobra dusza…

A konkretniej?
Słodka tajemnica.

Co będzie, jeśli ktoś znajdzie "haki" na Kłosowskiego?
A kto powiedział, że takowe istnieją? (uśmiech). Poza tym, by zniszczyć człowieka, jego reputację, wcale nie są potrzebne "haki". Kłamstwo powtórzone sto razy w opinii publicznej staje się prawdą. Z plotką, pomówieniem nie ma co walczyć. Ludzie i tak "wiedzą lepiej".

Starałem się tak pokierować swoim życiem, żeby nikt nie był w stanie do mnie teraz zadzwonić i straszyć: "Jeśli tego nie zrobisz, to na jaw wyjdzie ta sprawa". Tego typu telefon dostałem raz, ale dotyczył mojej rodziny. Komputerowo zmieniony głos oświadczył mi, że mój wnuk zostanie "sprzątnięty". Sprawę skierowałem na policję.

A Pan kiedyś kogoś straszył, że go "sprzątnie"?
W 1994 roku zostałem po raz pierwszy przewodniczącym stalowowolskiej Rady Miejskiej. W tamtym okresie funkcja przewodniczącego dawała mi dużo więcej realnej władzy, niż prezydentowi. Przyznaję, że trochę za bardzo uwierzyłem w siebie. Pewnego wieczoru zostałem zatrzymany przez patrol. Policjant zaczął wypisywać mandaty…

Mandaty?
Tak, bo w pierwszych dwóch zrobił błędy ortograficzne i celowo poprosiłem, żeby je poprawiał i ten trzeci napisał już poprawnie. Taka złośliwość. Nie ukrywam, że miałem pomysł, żeby trochę uprzykrzyć życie temu policjantowi, ale trwało to jakąś godzinę. Byłbym głupi, gdybym faktycznie zemścił się na młodym facecie, który może trochę za bardzo chciał się "wykazać".

W jaki sposób Pan się wykazywał podczas swojego pierwszego pobytu w Stanach Zjednoczonych?
Najpierw byłem prasowaczem. Do dziś potrafię wyprasować garnitur w trzy minuty, a koszulę w minutę. Potem zacząłem pracę przy remontach budynków. Po powrocie do kraju wiedziałem, że nie mam ochoty mieć nad sobą "bata". Szukałem sposobu na dobry biznes. Zaczęło się od firmy transportowej. Dzięki podróżom po całym kraju tirem, wiedziałem czego, gdzie i komu najbardziej brakuje.

Miałem też wcześniejsze doświadczenia z handlu, rolnictwa, hodowli. Powstała firma "Antonio i Stanley - Kłosowski", mająca za zadanie produkcję konstrukcji stalowych i wyrobów z metali kolorowych. Przy okazji wykonałem też trochę własnych "dzieł sztuki" z odlewów. Rzeźba w twardych materiałach fascynowała mnie od dawna. Może jeszcze kiedyś do tego wrócę, tak samo jak do kowalstwa artystycznego.

"Antonio i Stanley"…
Wiem, co ma pan na myśli. Nazwa kłuje w uszy. Kiedyś nawet znany obywatel z Torunia w stalowowolskim kościele kpił, w jakim to kierunku zmierza świat, że Polacy nazywają firmy po amerykańsku (uśmiech).

Skąd wiedział o Pana istnieniu?
Niektórzy wiedzą o mnie więcej niż ja sam.

A jak to jest z Pana wiarą? Zazwyczaj ludziom bogatym Bóg nie jest do niczego potrzebny…
Jestem wierzący, ale bliżej mi do gnostycyzmu, jako nieustannego poszukiwania Prawdy i Światła, ruchu i poznania, niż do jakiejkolwiek innej zhierarchizowanej wiary. Podoba mi się to, że gnostyk pracuje z samym sobą, a ja jestem samotnikiem. Lubię obserwować swoje reakcje, zachowanie, analizować myśli, po to, aby zbadać, co mnie ogranicza, by następnie to zmienić. Gnostyk stara się czuć głową i myśleć sercem - do tego zmierzam.

Wierzę w Boga. To ułatwia życie oraz ułożenie wartości, ale nie mam w sobie przekonania, że po śmierci wszyscy staniemy przed świętym Piotrem, który będzie oceniał nasze życie i decydował: "Pan na górę, pan na dół".

Boi się pan śmierci? Jestem ciekawy z jakimi obawami stykają się ludzie, którzy są "ustawieni".
Nie boję się. Przynajmniej na tę chwilę. Skupiam się na tym, co tu i teraz, czyli pracy, którą muszę wykonać, bo ona jest moim zadaniem w tym świecie, w tej naturze, w materii. Tak staram się żyć. W końcu najtrwalszą rzeczą, jaką możemy po sobie zostawić, to dobra pamięć.

Wiem, że w Polsce to brzmi pysznie, gdy ludzie otwarcie mówią o swoim majątku, czy braku obaw przed przyszłością, ale nie będę kłamał. Myślę, że na tym świecie było i wciąż jest kilku gorszych ode mnie. Czy byłoby to sprawiedliwe, gdybym wylądował w tym samym miejscu, co Adolf Hitler?

Nie wiem, ale rozumiem, skąd to porównanie. Dużo tutaj książek o drugiej wojnie światowej i samym Hitlerze.
Postać Hitlera jest ciekawa z oczywistego względu. Z nikogo stał się człowiekiem, który decydował o losach całego świata. Chyba pan przyzna, że to fascynujący temat? Skończył marnie, ale sam fakt, że o nim teraz rozmawiamy oznacza skalę jego działalności.

Pomaga Pan ludziom. Z dobrego serca, czy dla budowania swojego ego?
Pomagam tak po prostu. Tak zostałem wychowany, taki jestem i życie pokazało mi, że więcej zyskujemy dając, niż biorąc. Aczkolwiek przeraża mnie zachowanie niektórych ludzi.

Kiedyś przyszła do firmy kobieta, która opowiadała o pożarze w swoim domu, o braku środków na remont i głodnych dzieciach. To wszystko okazało się jedną wielką bujdą! Przekręcony zostałem też na kupnie kompletu książek dla najuboższych uczniów. Okazało się, że największy biznes zrobili na tym handlujący tymi podręcznikami, którzy wcześniej deklarowali szczerą chęć pomocy dzieciom. To była tylko przykrywka.

Średnio trzy razy w tygodniu jestem proszony o jakąś pomoc materialną. Bez sentymentów muszę zbadać każdy z przypadków. Czasami nawet dobry znajomy potrafi wykręcić numer…

To znaczy?
Współpracowałem z pewną firmą z Niemiec. Nasze relacje partnerskie były na tyle dobre, że dostarczałem im towar bez wcześniejszej zaliczki, bądź zapłaty.

Kiedy w 2007 roku do Europy zawitał kryzys gospodarczy, zostałem oszukany przez tę firmę. Miałem wybór, albo zgodzić się na niższą zapłatę, albo cały towar przyjąć do tak zwanej reklamacji i sobie z nim radzić. Straciłem pół miliona złotych. Byłem zmuszony zmniejszyć zatrudnienie, szczególnie wśród kobiet, których pracowało wówczas ponad trzydzieści.

Co Pan robił, kiedy pracownice prosiły o niepozbawianie pracy?
Te kobiety, które się na to zgadzały, zaczynały pracować fizycznie na stanowiskach typowych dla mężczyzn. Niestety większość po prostu nie dawała rady i po kilku tygodniach rezygnowała.

Przeżyliśmy wówczas najtrudniejszy okres kondycji finansowej mojej firmy, a działamy od 1989 roku. Ze względu na duże nerwy pojawiła się myśl zamknięcia interesu, ale to byłoby nie fair wobec ludzi, których zatrudniam. Oni mają swoje rodziny. Tak się nie robi.

Co ciekawe największy przekręt zafundowali pańskiej firmie Niemcy, a to Pan przekonał niemieckich przedsiębiorców, żeby swoje fabryki wybudowali w Stalowej Woli a nie w Mielcu.
Los jedną ręką zabiera, drugą daje, a dzięki temu w mieście powstało blisko trzy tysiące miejsc pracy i z czasem może ich być jeszcze więcej. Współpraca z inwestorami niemieckimi układa się bardzo dobrze, firmy działające w naszym mieście to wspaniali, uczciwi partnerzy.

Pomagają wielu przedsiębiorcom z naszego środowiska, chociażby poprzez fundowanie stypendiów dla uczniów oraz fakt, że wszelakie prace pomocnicze. Na przykład budowy, są realizowane przez firmy z naszego środowiska. Pozwala to na dodatkowe zatrudnienie kliku tysięcy ludzi, a pieniądze zostają u nas.

Jakie dotychczas zrobił Pan najbardziej próżne rzeczy w życiu?
Kupiłem Harley-a Davidsona z limitowanej serii wyprodukowanej na stulecie powstania firmy. Rzadko na nim jeżdżę, ale przypomina mi pierwszy motor, który dostałem od taty i to poczucie bezgranicznej wolności. W młodości zjeździłem na nim z gitarą całą Polskę, koczowałem jak Cygan pod gołym niebem i byłem szczęśliwy.

Dla wielu próżne mogą być imprezy, jakie urządzam dla znajomych, bądź częste loty do Stanów Zjednoczonych. Za oceanem mieszka duża część mojej rodziny, dlatego co najmniej dwa razy w roku lecę do nich, żeby naładować akumulatory.

Jest Pan wykładowcą. Ponadto jako Starszy Cechu Rzemieślników i Przedsiębiorców też spotyka Pan młodych ludzi.
Skupiam się na psychologii biznesu, ale uczę również przedmiotów zawodowych, matematyki i rysunku technicznego. Zdarza mi się słuchać historie, które dotyczą różnych nałogów partnerów życiowych i innych problemów rodzinnych. Młodym ludziom trzeba powtarzać, żeby się nie bali. Żeby nie dali się tłamsić. Moim zdaniem macie trudniej w obecnych czasach. I nie chodzi tylko o to, że coraz ciężej o innowacyjność.

Przypomniało mi się teraz spotkanie w gronie kolegów. Jeden z nich, państwowy urzędnik, opowiadał, jaki z niego jest strateg biznesowy. Drugi przysłuchiwał się i w końcu "wypalił": "Bez państwowej kasy nawet kiosku nie byłbyś w stanie utrzymać." Ja też bardziej cenię ludzi, którzy majątku dorobili się na własnym biznesie, a nie państwowych posadkach, które często załatwiane są na zasadzie przynależności partyjnej.

Gdybym ukradł Panu telefon, to znalazłbym w nim dużo ciekawych kontaktów?
Nie, bo dla bezpieczeństwa większość znajomych nie zapisuję z imienia i nazwiska. Właśnie z tego powodu, gdybym kiedyś ten telefon stracił.

Ma Pan pozwolenie na broń?
Broni krótkiej się pozbyłem. Po prostu wolałem jej nie mieć w domu. A myśliwy ze mnie żaden, tak zwany "myśliwy ekologiczny". Chociaż obraz, który wisi za nami, faktycznie wygląda jakbym uwielbiał krwawe polowania. Nie zabijam zwierząt. Poluję na nie z aparatem.

Zakończmy naszą rozmowę sportowym akcentem. W młodości trenował Pan boks.
Skomplikowane złamanie ręki uniemożliwiło mi dalsze treningi. Podczas rozgrzewki zaliczyłem niefortunny upadek. Chociaż skoków przez kozła wykonałem w życiu setki, ten jeden raz pechowo zahaczyłem nogą o podest i tak skończył się mój roczny sen o sportowej karierze.

Byłem pod wrażeniem ludzi pokroju: Lucjana Treli czy trenera Ludwika Algierda. Boks pozwalał mi budować własne "ja". Tak naprawdę nigdy nie pożegnałem się ze sportem do końca…

"Myśliwy ze mnie żaden. Nie zabijam zwierząt. Poluję na nie z aparatem."
"Myśliwy ze mnie żaden. Nie zabijam zwierząt. Poluję na nie z aparatem." BARTOSZ MICHALAK

"Myśliwy ze mnie żaden. Nie zabijam zwierząt. Poluję na nie z aparatem."
(fot. BARTOSZ MICHALAK)

Pocztówka z przeszłości. Antoni Kłosowski jako uczeń gorzyckiego technikum.
Pocztówka z przeszłości. Antoni Kłosowski jako uczeń gorzyckiego technikum. archiwum prywatne

Pocztówka z przeszłości. Antoni Kłosowski jako uczeń gorzyckiego technikum.
(fot. archiwum prywatne)

"Aby odnieść nawet minimalny sukces, trzeba dawać z siebie maksymalnie dużo. Nie można poprzestawać na byciu dobrym, trzeba dążyć do tego, by
"Aby odnieść nawet minimalny sukces, trzeba dawać z siebie maksymalnie dużo. Nie można poprzestawać na byciu dobrym, trzeba dążyć do tego, by być najlepszym." BARTOSZ MICHALAK

"Aby odnieść nawet minimalny sukces, trzeba dawać z siebie maksymalnie dużo. Nie można poprzestawać na byciu dobrym, trzeba dążyć do tego, by być najlepszym."
(fot. BARTOSZ MICHALAK)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie