Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pan Władysław był jednym z bohaterskich żołnierzy westerplatczyków. Jego syn chce go upamiętnić

Lidia Cichocka [email protected]
Andrzej Domoń chce upamiętnić ojca - westerplatczyka fundując mu tablicę.
Andrzej Domoń chce upamiętnić ojca - westerplatczyka fundując mu tablicę.
Przez siedem dni walczył w wartowni numer 2 na Westerplatte, uciekał z obozu, pracując u bauera poznał żonę, z którą wrócił do Kielc. Kapral Władysław Domoń z Kielc był jednym z bohaterskich żołnierzy westerplatczyków.

Kielczanie walczyli na Westerplatte

Kielczanie walczyli na Westerplatte

17 marca 1939 roku kompania żołnierzy z 4. Pułku Piechoty Legionów w Kielcach pod dowództwem porucznika Leona Pająka wyjechała do służby ochronnej na Wester-platte. Dla uczczenia pamięci tego wydarzenia od kilku lat w Kielcach odbywają się uroczystości, wzbogacone rekonstrukcją pożegnania żołnierzy oraz ich udziału w obronie placówki. Wśród wyjeżdżających był Ignacy Skowron, zmarły w 2012 roku ostatni westerplatczyk. W całej kompanii liczącej 70 osób, która ruszyła z Kielc na Wester-platte, było wielu żołnierzy mieszkających na ziemi świętokrzyskiej.

- Temat Westerplatte był obecny w domu zawsze - mówi Andrzej Domoń. - Ojciec brał udział we wszystkich zjazdach westerplatczyków, zabierał mnie ze sobą. Chętnie dzielił się wspomnieniami.

Tak jak brat

Pan Władysław był jednym z sześciorga dzieci gospodarzy z Ociesęk w powiecie kieleckim. Jego wzorem był starszy o 18 lat brat Ludwik, oficer Wojska Polskiego. To u niego w Radomiu Władysław kończył szkołę powszechną. Potem poszedł do szkoły wojskowej. Służył w II Pułku Piechoty Legionów w Sandomierzu. W 1939 roku skończył kurs dla podoficerów w Jarosławiu i w marcu został skierowany na Westerplatte.

Z książki Zygmunta Flisowskiego "Westerplatte" wiadomo, że nad morze jechał z ogromną radością. Nie sądził, że sprawdzian z odwagi i patriotyzmu nastąpi tak szybko. Jeszcze pod koniec sierpnia 1939 roku żartował z kolegami, zastanawiając się, komu przypadnie służba w wartowni numer 2, tej najbardziej narażonej na strzały, znajdującej się od strony kanału, w którym cumował niemiecki pancernik Schleswig-Holstein.

A więc wojna

W nocy z 31 na 1 września 1939 roku Władysław Domoń był zastępcą dowódcy wartowni numer 2. Razem z kolegami przeszedł piekło trwającej kilka dni walki, która przy tak przeważającej sile wroga nie miała prawa zakończyć się zwycięstwem. Myśl o poddaniu się nie zaświtała w głowach żołnierzy nawet wtedy, gdy Niemcom udało się zawalić naziemną część wartowni. Uwięzieni, wiedząc że nie dadzą rady przebić grubych murów, żegnali się z życiem. Uratował ich kolejny pocisk, który wyrwał kawał ściany torując drogę na powierzchnię. Nawet po tym incydencie nie opuścili placówki. Tam zastał ich rozkaz kapitulacji. Przyjęli go ze spuszczonymi głowami, zniszczyli broń, Władysław złamał nawet bagnet, bo nie chciał by był używany przez Niemców.

Po siedmiu dniach i nocach heroicznej obrony do cudów można zaliczyć fakt, że cała załoga wartowni numer 2 przeżyła i tylko trzech żołnierzy było rannych. Wszyscy potwornie zmęczeni, głodni, brudni szli do niewoli.

Władysław Domoń trafił do obozu jenieckiego, czyli stalagu I A nieopodal Królewca, a stamtąd skierowano go do pracy u bauera, czyli niemieckiego rolnika. Próbował uciekać, ale złapany trafił do obozu karnego i znowu do bauera. Z tego czasu zachował się niemiecki atlas, który ojciec zabrał, na karcie tytułowej napisał "Ucieczka w 1944 roku, marzec", syn przechowuje go jako najcenniejszą pamiątkę.

- Po wojnie nigdy nie byliśmy w tamtym rejonie, ojciec nie chciał wracać - mówi Andrzej Domoń. - Nawet wizyta nad Zalewem Wiślanym była dla niego trudna, bo z nim wiązało się najbardziej traumatyczne przeżycie: ucieczka wraz z cywilami z Prus Wschodnich przed wkraczającą Armią Czerwoną.

Władysław, tak jak inni, szedł przez zamarznięty Zalew Wiślany. Radzieccy lotnicy strzelali do nich jak do kaczek, zrucali bomby. Mnóstwo ludzi utonęło w lodowatej wodzie.

U bauera poznał przyszłą żonę. Lidię, Rosjankę spod Moskwy, która została wysłana na roboty z młodszą siostrą. Ślub wzięli w lutym 1945 roku. W dniu zakończenia wojny, 8 maja, małżonkowie przyjechali do Kielc .

,b>Westerplatczycy

- Ojciec zaczął pracować w PKS, najpierw jako konduktor, potem dyspozytor. Mieszkali przy placu Partyzantów 15 i ja tam właśnie przyszedłem na świat. Ojciec dosyć szybko skontaktował się z kolegami z wojska. Oni lgnęli do siebie, byli tak ważni jak rodziny - mówi syn.

- Bardzo często my jeździliśmy do kolegów ojca, często oni gościli u nas w mieszkaniu: pan Misztalski z Bodzentyńskiej w Kielcach, Paszkowski, Rejmer, Baran, Skowron z Nowin, Stradomski z Kazimierzy Wielkiej. Przez lata ojciec pomagał Leonowi Pająkowi, który mieszkał na ulicy Równej w Kielcach kisić kapustę. Chodził do niego, szatkował, razem ubijali ją w beczce...

Władysław Domoń organizował spotkania westerplatczyków w Kielcach, a potem razem z synem i żoną jeździł do Gdańska, na Westerplatte.

- Za pierwszym razem miałem 5-6 lat - wspomina pan Andrzej. - Nie bardzo rozumiałem, o co chodzi, ale byłem zafascynowany wszystkim, co się działo. Pamiętam, że ojciec, będąc pierwszy raz po wojnie na Westerplatte, nie mógł znaleźć wartowni numer 2. Rozbita w drobny mak zarosła zielskiem. Westerplat-czyków podejmowano bardzo gościnnie i z wszystkim honorami. - Nam, dzieciom imponowało, że mieliśmy wstęp na tereny Marynarki Wojennej, pamiętam, że raz przewieziono nas wojskowymi ścigaczami.

Byli żołnierze, obrońcy Westerplatte szukali się jeszcze długo po wojnie. - Któregoś razu ktoś ustalił, że jeden z nich, pan Spiżarny, mieszka na Mazurach. Ojciec natychmiast pojechał, udało mu się znaleźć kolegę. Mieliśmy tam być kilka godzin, a zostaliśmy kilka dni.

Odznaczony w szpitalu

Pan Andrzej wspomina ojca jako bardzo ciepłego, otwartego człowieka. Miał pociąg do munduru, do wojska, ale nie widać tego było w domu. Wychowywał mnie bez musztry. Miał złote ręce, wszystko potrafił zrobić sam, a kiedy mama była zdenerwowana, miała jakieś pretensje, zabierał się do piwnicy, gdzie miał swój warsztat. Uważał, że lepiej tę jej złość przeczekać i zająć się czymś pożytecznym.

Za swoją postawę w czasie wojny Władysław Domoń otrzymał Krzyż Virtuti Militari, a z rąk starszego stopniem Leona Pająka Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. - Wręczono go ojcu niedługo przed śmiercią. Leżał wtedy w szpitalu, baliśmy się, że nie zdążymy, ale udało się. Ordynator udostępnił nam swój gabinet. Pan Pająk go udekorował. Ojciec był bardzo wzruszony. Zmarł w 1984 roku.

- Później sam zacząłem jeździć na spotkania, brać udział w rekonstytucjach - mówi syn.- Zmusiłem się do obejrzenia filmu o Westerplatte i jestem oburzony insynuacjami o chorobie i tchórzostwie majora Sucharskiego. Przez tyle lat przysłuchiwałem się rozmowom westerplatczyków, że zapamiętałbym, gdyby coś takiego mówili. A oni zawsze wyrażali się z największym szacunkiem o swoim dowódcy.

W ubiegłym roku pan Andrzej brał udział w rekonstrukcji na kieleckim Rynku. - Chcę zadbać o pamięć o ojcu, by nie tylko wnukowie wiedzieli kim był Władysław Domoń. Ufunduję tablicę na domu w kieleckim Rynku.

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z KIELC

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie