Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podróżnik z Rudnika nad Sanem zwiedza świat jeżdżąc samotnie autostopem. Odwiedził już 20 państw

Zdzisław Surowaniec [email protected]
Sebastian Wójcik - rodem z Rudnika nad Sanem, anglista, podróżnik, zwiedza świat jeżdżąc samotnie autostopem i przez kilka lat odwiedził 20 państw, przejechał 50 tysięcy kilometrów.
Sebastian Wójcik - rodem z Rudnika nad Sanem, anglista, podróżnik, zwiedza świat jeżdżąc samotnie autostopem i przez kilka lat odwiedził 20 państw, przejechał 50 tysięcy kilometrów.
Sebastian Wójcik zwiedził samotnie autostopem 20 krajów, na liczniku ma 50 tysięcy kilometrów. Pochodzi z Rudnika nad Sanem i tu wraca z wielkiego świata z bagażem przygód.

Ma 27 lat, na głowie szopę kręconych włosów, spiętych w koński ogon. Ma delikatną budowę ciała, twarz o egzotycznej urodzie, co podkreśla opalenizna, jaką złapał na ostatniej wyprawie do Maroko.

Z flagą Polski i Rudnika

- Podróżuję samotnie, mając za towarzysza jedynie plecak oraz dużą flagę Polski i Rudnika - zwierza się. Ostatnia wyprawa była niezwykła. Tak napisał do nas przed wyruszeniem w świat: "Droga wiedzie przez Niemcy, Liechtenstein, Szwajcarię, Włochy, Francję, Hiszpanię do Maroko. Z powrotem przez Hiszpanię, Portugalię, Andorę, Francję, Luksemburg, Niemcy i Czechy do Rudnika. W planie jest dwadzieścia kilka miejsc, w tym pałac Alhambra, największy zamek średniowiecznej Europy - Carcassonne, niebieskie miasto Chefchouan oraz Lauterbrunnen, które zainspirowało Tolkiena do stworzenia Rivendell, krainy elfów. Liczę, że potrwa to dwa miesiące, chyba że skręcę kostkę pod Raciborzem i wrócę pojutrze". Nie skręcił, objechał szczęśliwie całą trasę, oczywiście z przygodami.

Nie biorą autostopowiczów

Jak przyznaje, z wszystkich krajów najgorszym miejscem do autostopu są Hiszpania i Chorwacja. Przejazd przez Hiszpanię zabrał mu trzy tygodnie, musiał sobie pomagać autobusem.

- Kapitulowałem, kiedy w czterdziestostopniowym upale stałem dwie godziny - przyznaje. - Tam kultura autostopowa umarła w latach siedemdziesiątych, poza tym dużo kierowców to samotne kobiety, a wielu jeździ camperami - tłumaczy.

Z Chorwacją, która też jest niewdzięczna dla autostopowiczów, ma jednak piękne wspomnienie.

- W Chorwacji wzięła mnie młoda para Niemców. Jechali wzdłuż wybrzeża, gdzie dech zapiera widok gór schodzących do morza. Kierowca był jak ja fanem zespołu Iron Maiden, puścił balladę "Blade Ranner" i pierwsze delikatne dźwięki świetnie pasowały do zachodzącego słońca. To była chwila perfekcji - rozmarza się.

Sebastian zabiera ze sobą plecak, który waży 25 kilogramów. Są w nim ciuchy na różne okazje i pogody, namiot, karimata, gaz w aerozolu, butelka z wodą, żelazna porcja gorzkiej czekolady, kamizelka odblaskowa.

Pięćdziesiąt euro w kapeluszu

Bawarczycy mówią, że kiedy ktoś wybiera się w drogę, cieszą się anioły. Sebastian przyznaje, że co jakiś czas spotykał ich na drodze.

- Byłem w Andorze, to takie małe państwo między Hiszpanią a Francją. Machałem w strasznie beznadziejnym miejscu i po dwóch godzinach o 21 godzinie zacząłem tracić nadzieję, kiedy zatrzymał się duży dostawczy samochód, w środku chłopak w moim wieku. Jedzie tylko do następnego miasteczka, ale zabierze mnie w dobre miejsce, mam je tylko wskazać. W międzyczasie mówi, że ma na imię Angya, co po katalońsku znaczy Anioł. Nie jestem Hiszpanem, jestem Katalończykiem - zastrzegł się.

Tłumaczył, że zabrał mnie, bo czuł, że musi mi pomóc, chociaż nigdy wcześniej nie zabrał nikogo. Jedziemy coraz dalej i dalej, wskazuję mu kolejne miejsca, on jedzie dalej. Przejechał jakieś 20 kilometrów poza swoje miejsce, a w wybitnie górzystej Andorze to bardzo dużo. Pyta mnie, czy potrzebuję pieniędzy. Kurcze, póki co tragedii nie ma, przecież nie powiem obcemu człowiekowi, że potrzebuję pieniędzy... Robi się dziwnie. Ale przyznałem, że okradli mnie w Genui z maty do spania. Wysiadamy. Daję mu pocztówkę z Rudnika, dziękuję, on mnie ściska. I podrzuca w moje rzeczy, pod kapelusz, kopertę. Pytam go, czy jest pewny. Tak, jestem pewny, jak wrócę do domu to będę się czuć bardzo, bardzo dobrze - odpowiedział. Odjechał. Otwieram kopertę... O Jezu... "I've been truly visited by an angel that day". To naprawdę był anioł. Bez tych pieniędzy miałbym kilka razy problemy w drodze - opowiada.

Welcome to Marocco

Kolejne wspomnienie: - Przyszedł moment, kiedy musiałem łapać kogoś do Marakeszu w mieście, którego jedynie nazwa jest ładna - Casablance. Poszedłem tak, jak mi mówiono i machałem dzielnie, chociaż żaden znak drogowy nie wskazywał Marakeszu. Oprócz mnie wielu innych machających, ale żaden nie wyglądał tak jak ja. Żadnych plecaków, toreb, ot - mężczyźni i kobiety wracający do domu skądś tam. Chaos, który panował na drodze, był ciężki do opisania. Czerwone światło jest tu jedynie wskazówką, by wypatrywać policji i ewentualnej kolizji. Ani jedno, ani drugie nie zawsze się udaje. Niewyobrażalna masa złomu toczyła się mniej więcej w kierunku autostrady na Rabat. Pojazdy bez drzwi, pojazdy bez świateł, pojazdy bez szyb oraz takie, które jakby rzucić w nie bananem, to dach zgniótłby pasażerów. Rzut kokosem sprawiłby, że traktorowi odpadłaby brona. Za dwuśladami i między nimi cisnęły się skutery i motocykle przewożące często ponadmiarową liczbę pasażerów i wszelkiego tałatajstwa.

Jestem pewien, że wprawiłby w zdumienie policjanta na każdej europejskiej drodze, nawet w Kosowie. Gdzieś za nimi jechały małe ciężarówki mitsubishi upstrzone kwiatkami, łapaczami snów i innymi bibelotami z ponadwymiarowymi ładunkami wydającymi się sięgać sufitu nieba. Przypominały mi historię z Ghany, gdzie tirowiec zapakował na naczepę 80 ton betonowych bloków. Na samym końcu, po tej samej autostradzie, gdzieś pomiędzy pozostałymi członkami galerii osobliwości, dreptały małe wozy napędzane każdy małym osłem. Wszyscy bez wyjątku trąbili w gigantycznej kakofonii pomieszania zmysłów. Przypomniała mi się młoda dziewczyna w Tangierze, która z szerokim uśmiechem i błyskiem szaleństwa w oku spytała: - Jak się masz? Welcome to Morocco!

Teraz Medina

I kolejne wspomnienie: - Byłem w Puerto Mazarron, i machałem bardzo dzielnie, uśmiechając się z całych sił, gdy mięśnie odpowiedzialne za wyszczerz powoli już padały. Jednak w Tangierze nie trzeba niczego szukać. Potrzebujesz wymienić pieniądze? Usiądź, zaraz ktoś podejdzie. Nie masz miejsca do spania? Miły Ahmed zna świetny, tani pensjonacik i sam cię znajdzie. Jesteś głodny? "Mój kuzyn ma świetną, tanią restaurację za rogiem". Chcesz odlecieć? "Need hash? Need hash? Good price, just 5 euro, 50 euro ounce!" O narkotyki łatwiej niż o batonika. Nie przesadzam ani trochę.

- Abdul, który podszedł pierwszy, znał pensjonacik. Czemu nie? Nie spałem ostatniej nocy, od dwóch dni nie brałem prysznica. Abdul oczywiście znał wszystko i wszystkich, potrafił powiedzieć po polsku dziękuję, proszę, dzień dobry i Boniek, i nazywał mnie bratem, chociaż jestem raczej pewny, że nasze mamy się nie znają. Weszliśmy do Mediny. Medina to stare miasto i przy okazji niewiarygodna plątanina uliczek tak wąskich, że dwóch mężczyzn nie przejdzie obok siebie swobodnie. Budynki wysokie, teren w górę i w dół, w górę i w dół. Surrealizm, oniryzm, trochę strachu. Z każdą coraz ciemniejszą uliczką upewniałem się, że nóż w kieszeni jest odbezpieczony i nikt nie idzie za nami. Ot, tak, dla pewności. Gaz zgubiłem dawno.

I love it!

- Nad którąś kolejną uliczką zawiał wiatr, zrzucając prawie obszarpany szyld "Amar Pension". To tu. Ile za pokój? Nie, nie, najpierw pokażemy pokoik, potem cena. Nie, jeśli cena mi nie pasuje, nie chcę go nawet oglądać. OK, 8 euro. Można pomyśleć, że rozsądna cena. Weszliśmy do pokoju, 3 na 2 metry, większość zajęta przez łóżko, którego pościel mogłaby opowiedzieć dzieje kilkunastu poprzednich lokatorów. Zaraz, pościel? A to mi się udało. Jako kołdra kocyk. Bez pościeli. Poduszka klei się do ręki. Oprócz tego szafka, na której stoi wielkie, brudne lustro. Na podłodze zgaszony pet. W oknie kraty. Z zalet można wymienić dach i ściany. Nie dlatego, że były ładne, ale dlatego, że były. Prezentacja przenosi się do łazienki.

Po kolei - kran, z którego woda kapie do wiaderka nieznanego przeznaczenia. Obok dziura na, jakby to ująć, potrzebę numer dwa. Kibelek, przy którym zrozumiałem przeznaczenie wiaderka - woda się nie spłukuje. Oraz prysznic. Prysznic. Na tym samym poziomie co kibelek, bez kabiny, woda spływa za kibelkiem do dziury na potrzebę numer dwa. Co za ekonomia. Prysznic za darmo! Zimny. Za ciepłą wodę dopłata 1 euro. Jak zechcesz zimny, to właściciel będzie ze wszystkich sił próbował przekonać do ciepłego, bo musisz być strong, strong! I zaprezentuje swojego bicepsa, który to wyrósł pewnie od ciepłego prysznica. I po prezentacji obowiązkowe pytanie. - Do you like it? - I love it!

Zbawca na motorynce

- Pewnego wieczora w Marakeszu czekałem na autobus do swojego hosta. Było późno, więc nie byłem przekonany, czy jakaś kobyła ciągnie jeszcze ten autobus, bo niestety ale większość autobusów jest tam w takim stanie, że jak trzasnąć drzwiami to koła odpadają, kopnąć w zderzak to podłoga się urywa. Ale lepszego pomysłu nie miałem, bo na normalne taxi już zabrakło pieniędzy. I wtedy zjawił się mój zbawca. Zajechał na czymś, co było chyba owocem miłości między motorynką a komarem i spytał, czy potrzebuję transportu.

Zmierzyłem go wzrokiem. Jedno lusterko zbite. Z tyłu coś cieknie. Kask założony tył do przodu. Hamulec wyglądał na co najmniej podejrzany. Mój plecak wciąż ważył 25 kg i był obszerny.

- Ile do Massira? - 20 dirhamów. - Jak weźmiesz mój plecak? Kilka ruchów, a plecak mniej więcej mojej wielkości siedział mu na kolanach. Nigdy w życiu nie byłem tak religijny, jak podczas tych dwudziestu minut spędzonych na tylnym siedzeniu. Oczywiście nie miał drugiego kasku, więc naciągnąłem kapelusz mocno na głowę. Dobrze, że miał szerokie rondo, bo mogłem opuścić potem głowę, by nie widzieć, co dzieje się przed nami (i tak nie miałem na to wpływu). Cisnął się między samochodami, hamował w ostatniej chwili, przejeżdżał na czerwonym po upewnieniu się, że policji nie ma w okolicy. To wszystko było absolutnie nieodpowiedzialne i idiotyczne. A jednak miało swój urok i przez pierwsze kilka minut nie mogłem uwierzyć w to, jak jechaliśmy na tym kawałku złomu nocą przez półpustynne miasto, którego światła błyskały przed oczami i ginęły z tyłu w mroku. I śmiałem się, głośno się śmiałem, chociaż wątpię, by mój taksówkarz rozumiał dlaczego.

- Dotarłem wtedy do M'hamid, koniec drogi, koniec asfaltu, koniec świata. Dalej tylko kamienie, a za nimi piach. Sahara. Czterdzieści pięć stopni. Wyszedłem po raz pierwszy. W wiosce wskazałem kierunek i spytałem dziecka - "Desert"? - Oui. Pierwsze wrażenie mało romantyczne. Wstępna część to kamienie, kości i śmieci, wszystkiego mniej więcej po równo. Masa śmieci, która nie robiła klimatu. Obok nich stosy kości i padłych zwierząt w różnych stopniach rozkładu, które zabrała pustynia - osły, świnie, dromadery, ptaki, psy, koty, kozły...

Piaskowa Jędza

- Dalej był piach i pojedyncze drzewka, które opierały się Piaskowej Jędzy. Morze piasku i cisza, jakiej nigdy w życiu nie słyszałem. Wystarczy usiąść i przez chwilę posłuchać tej nicości przerywanej szyderczym świstem wiatru, który jest tam od zawsze, na zawsze, amen - by zrozumieć, dlaczego ludzie od tysiącleci poszukiwali bogów - każdy swojego - właśnie tam. Nic, co by zmąciło spokój - tylko ty i słońce, które nie rozumie modlitwy. Nic? Z daleka zobaczyłem piach wznoszący się na metr w górę, mimo że nie było chwilowo wiatru. Przesuwał się wyraźnie w moją stronę i nie mogłem oderwać wzroku od obiektu mojej fascynacji. To było małe tornado, które wkrótce przeszło prosto przeze mnie, smagając twarz. Dopiero z bliska zobaczyłem wirujący ruch. Wydało mi się dziwne, że na tej ogromnej przestrzeni trafiło dokładnie we mnie.

- Za dnia większość muzułmanów obchodzących Ramadan jest nieznośna. Jeden z nich nawet splunął za mnie za to, że paliłem papierosa, inny groził policją (ale jak go wyśmiałem to sobie poszedł). Jakby to powiedział Mr. Garrison, siedzą w małym namiocie na środku pustyni, ani piwa, ani zapalić, ani kobiety, nic dziwnego, że są wkurzeni 24/7. No, ale ja nie o tym. Po zajściu słońca dzieje się z nimi jednak coś dziwnego. Stają się przyjaźni, mili, zapraszają do posiłku, częstują napitkiem i papierosami. Nie było chyba ani jednego wieczoru w Maroko, który spędziłbym głodny albo jadł samotnie.

Racicy nie zjadł

W okolicach zachodu kręciłem się z reguły po Medinie, by za jedno pozdrowienie "bismillah" zostać zaproszonym do towarzystwa. Je się w kręgu, zazwyczaj rękami, zupę wypija się z garnka (przynajmniej ja sztućców nie widziałem). Jeden taki wieczór spędzałem w Rabacie. Pod dworcem siedziało trzech mężczyzn sprzedających wodę, jogurty, papierosy. W krajach Trzeciego Świata każdy ma swój malutki biznesik. Widząc, że kręcę się bez celu, zaprosili do wieczerzy. Jedliśmy to, co zazwyczaj jedzą biedacy. Naleśniki z warzywami, kuskus, potrawki, kaszę. Z jednej z potrawek mój towarzysz wyciągnął kawałek mięsa. O niech mnie szlag... To racica. No cóż... Nie przemogłem się. Jeden z towarzyszy podsuwał mi potem raciczkę, mówiąc "ko ko ko", na co odparłem zmęczony "it's not ko ko ko". Zanim sobie uświadomiłem, jak głupio to brzmiało, pozostali skręcali się już ze śmiechu. Zaprawdę, Allah ma poczucie humoru - podsumował Sebastian.

W drodze powrotnej kolejne spotkanie z aniołem. Gdy w Zagłębiu Ruhry w Niemczech wracał już do domu, szło mu kiepsko, bo była tam pajęczyna autostrad. Już zrezygnowany szedł od stacji paliw na dworzec kolejowy, żeby dokończyć podróż za pieniądze, kiedy z bocznej dróżki wyjechał TIR na polskich blachach. Kierowca zabrał go. Przejechał z przesiadkami ciurkiem 700 kilometrów i na noc był pod Poznaniem. To był kolejny przykład na to, że aniołowie potrafią przyjść znienacka do utrapionego wędrowca.

- Decydując sie na samotny autostop, nie robię niczego dla innych, jedynie jadę sobie w podróż, zbieram życiowe doświadczenie. Ale to jest tylko dla mnie tak naprawdę. I to nie jest tak fajne, jakby się wydawało - przyznał Sebastian.

Jedno jest pewne, na Antarktydę nie pojedzie, nie będzie czekał na śnieg, aż zabiorą go jakieś sanie.

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu STALOWOWOLSKIEGO

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie