Atakują zwierzynę, potrafią na nią polować. W Suchedniowie stada psów sieją spustoszenie. Z problemem trudno walczyć, bo myśliwi nie mogą już strzelać do zdziczałych psów.
W poniedziałek około południa Wiesław Żmijewski pracował w swoim warsztacie przy ulicy Warszawskiej w Suchedniowie. - Moje psy zaczęły szczekać, więc wyjrzałem na podwórko. Wbiegła na nie młoda sarna, a za nią cztery duże psy, już ją dopadły. Nie dały się odgonić krzykami, były agresywne i rwały się do gryzienia, musiałem chwycić za deskę - opowiada pan Wiesław. Psy w końcu uciekły, w kącie podwórka kuliła się wyczerpana sarenka. Nasz czytelnik zamknął ją i powiadomił koło łowieckie. - Nie mogłem jej od razu wypuścić, bo psy by ją zaraz zagryzły, myśliwi obiecali zabrać ją w bezpieczne miejsce - wyjaśnia. Zwierzę było wystraszone, wyczerpane i krwawiło z nozdrzy.
Zabijają sarny
W dolinie rzeki Kamionki w okolicy ulicy Warszawskiej grupy psów, wśród których są owczarki niemieckie, można spotkać zawsze. Straszą spacerujących i wędkarzy. Coraz częściej atakują zwierzynę płową. - W ubiegłym tygodniu odgoniłem psy od sarny wracając obok rzeki z pracy. W zimę na nasypie po kolejce wąskotorowej wiodący od oczyszczalni ścieków do ul. Warszawskiej znalazłem zagryzioną sarnę, kolejną, w ubiegłym roku psy zabiły na ulicy, obok wikariatu. W tym rejonie biegają całe watahy, ktoś powinien się tym zająć - mówi Wiesław Żmijewski. Bezpańskie, a często mające właściciela, ale puszczane wolno "żeby się wybiegały" psy to poważny problem dla przyrody. Szybko uczą się grupowego polowania i zachowują jak wilki, zabijając zające i sarny.
Strzelać już nie wolno
Do niedawna receptą na zdziczałe sfory byli myśliwi. Jeśli pies czy kot znajdował się z dala od ludzkich osiedli, można było go odstrzelić jako szkodnika. Na skutek protestów "miłośników przyrody" prawo już na to nie pozwala. Nawet jeśli członek Polskiego Związku Łowieckiego ma broń i widzi ścigającego dzikie zwierzę psa, powinien użyć innych środków. - Trzeba krzyczeć - ej, zostaw ją, ewentualnie strzelać w powietrze. Ale to słabo działa - zżyma się suchedniowski myśliwy. - Teraz się nie da - potwierdza nadleśniczy Nadleśnictwa Suchedniów i łowczy koła "Leśnik" Janusz Paczesny. Przyznaje, że myśliwi nie chcą strzelać do zdziczałych psów, bo boją się poważnych konsekwencji. - Problem jest poważny i się pogłębia. Niedawno leśniczy Fitas w ostatniej chwili odgonił psy od cielaka jelenia, takie zdarzenia mają miejsce nagminnie - mówi nadleśniczy. Jego zdaniem to wina zmian prawa, wymuszonych przez ekologów, oraz mentalności ludzi. - W Norwegii nie ma pojęcia bezpańskiego psa, tam każdy jest odpowiedzialny za swojego pupila. A u nas…
Nie chcą ponosić kosztów
O problemie wiedzą również w suchedniowskim magistracie. - Bezpańskie psy w naszej gminie są wyłapywane. Nie rzadziej niż dwa razy w miesiącu wzywamy rakarza. Kłopot w tym, że nawet, jeśli schwyta się wałęsające zwierzę, właściciel zwykle wypiera się, że to nie jego, żeby nie ponosić kosztów - informuje Stanisław Kania, wiceburmistrz Suchedniowa. - Rzeczywiście, liczba padłych saren jest coraz większa. Gmina ma obowiązek uprzątnięcia i utylizacji padliny, takich wezwań jest coraz więcej. Sam niedawno znalazłem zagryzioną sarnę w okolicach cmentarza - przyznaje wiceburmistrz Kania.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?