Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dawid Czupryński - młody aktor z Kielc robi karierę. Opowiedział o jej kulisach

Dorota Klusek
O aktorstwie, wyzwaniach, przyjaźni i szalonej podróży do Chin rozmawiamy z pochodzącym z Kielc aktorem młodego pokolenia, Dawidem Czupryńskim.

Jak wygląda twój zwykły dzień?
A to zależy, czy ten pracowity, czy ten, kiedy szukam zajęcia, chodzę na castingi.

Których jest więcej?
W tym aktorskim światku, dopóki człowiek nie wejdzie na wyżyny, jeśli chodzi o rozpoznawalność, a tym samym liczbę propozycji, to ta ilość pracy zmienia się. Ja zdecydowanie przepadam za takimi dniami jak ten dzisiejszy, kiedy rano mam spektakl, potem dzień zdjęciowy serialu, potem kolejny spektakl, a wieczorem jeszcze idę na trening, żeby popracować nad ciałem. Kiedy po tym wszystkim wracam do domu, jem kolację i myślę sobie, że to był intensywny, udany dzień i życzę sobie, żeby właśnie takich było jak najwięcej.

Zawód aktora nie należy do najłatwiejszych. Dlaczego wybrałeś właśnie taką profesję?
Są takie dwa etapy. Najpierw człowiek łapie jakąś pasję, albo czuje „powołanie”, że nie wyobraża sobie nic innego w życiu robić, jak właśnie zostać aktorem. Dlatego chce dostać się do szkoły aktorskiej i robi wszystko, by się tam znaleźć, bo konkurencja jest duża, co roku do tych szkół zdaje około 1200 osób, czasem więcej, czasem mniej, a zostaje 20. Nie każdemu też udaje się za pierwszym razem. Ja dostałem się za drugim, co i tak uważam, że jest dobrym wynikiem. To pierwszy etap. A drugi, to jak już szkoła zbliża się do końca, do roku czwartego, dyplomowego, i człowiek ma poczucie, że za chwilę opuści mury i wyleci z tego gniazdka i zaczyna się problem, a co z pracą, co ja będę robił po szkole, czy ktoś gdzieś mnie zatrudni, czy może zacznę pracować na przykład w knajpie i będę chodził na castingi i czekał na przełamanie tego stanu. Zresztą ten schemat był udziałem wielu znanych dziś aktorów, jak Chyra czy Więckiewicz.
Ale sam pomysł na zostanie aktorem wziął się stąd, że jeszcze będąc w gimnazjum, razem z moim przyjacielem wymyśliliśmy, że nakręcimy film. To był czas, kiedy coraz popularniejsi stawali się youtuberzy, pojawiały się w Internecie amatorskie filmiki. My też chcieliśmy coś nakręcić i pokazać to światu (śmiech). Koniec końców nic nie powstało, natomiast ta myśl o aktorstwie we mnie kiełkowała i już pod koniec gimnazjum wiedziałem, co chcę robić w życiu i nie wyobrażałem sobie czegoś innego.

A bliscy jak zareagowali na twój pomysł na życie?
Rodzice nigdy nie stawali na drodze. Chcieli dla mnie jak najlepiej, nigdy nie spotkałem się ze sprzeciwem z ich strony, wręcz przeciwnie, zawsze mi kibicowali, kibicują nadal. Pomagali mi także utrzymać się na studiach. Zdając za pierwszym razem do szkoły aktorskiej nie czułem się przygotowany, liczyłem się z tym, że nie od razu się dostanę. Intuicja mnie nie myliła, ale wiedziałem, że jest Studio Aktorskie Lart w Krakowie, do którego poszedłem i już za drugim razem dostałem się na studia. Gdyby nie rodzice, prawdopodobnie nie byłoby mnie w tym miejscu, gdzie jestem teraz. Zawsze miałem ogromne wsparcie z ich strony. Dziś śledzą moje poczynania aktorskie.

Od pewnego czasu należysz do obsady serialu „Na Wspólnej”. Kim jest Bruno, którego grasz w tej produkcji?
Jest studentem Akademii Wychowania Fizycznego. Studiuje razem z dwoma przyjaciółmi: Norbertem i Jarkiem, z którymi także mieszka. Scenarzyści rozpisali to tak, że Jarek, który od ponad roku jest obecny w serialu, szukał mieszkania, a mój bohater takie miał, ponieważ otrzymał je w spadku po zmarłej babci. Bruno zaproponował im lokum. I tak pojawiło się życie studenckie, jego blaski oraz cienie, czyli na przykład problemy związane z pieniędzmi na opłaty. Bruno jest głową tej studenckiej rodziny. Jest pilnym studentem, wzorowym domownikiem, który swoich współlokatorów przywołuje do porządku.

Jak Cię przyjęła ekipa serialu, który jest już realizowany od ponad 10 lat?

Bardzo dobrze. Czuję się tam, jak w jednej wielkiej rodzinie. Każdy dzień zdjęciowy na planie jest wielką przyjemnością i nawet, jak muszę wstać o 4 czy 5 rano, to nie jest to straszne, bo wiem, że spotkam fajnych ludzi. Z naszą ekipą aktorską jesteśmy zgraną grupą nie tylko na planie, ale spędzamy razem czas także poza nim.

No właśnie, z kolegą z planu wyruszyłeś nawet w bardzo ekstremalną podróż stopem do Chin. Jak doszło do tej wyprawy?
Michała Malinowskiego, który wciela się w Norberta, poznałem na planie i od razu załapaliśmy dobry kontakt. Rozumiemy się bez słów i świetnie mi się z nim gra. Kiedy zaczynały się wakacje, produkcja serialu wybrała grupkę aktorów, którym zaproponowała wysyłanie zdjęć z wakacji, informacji, gdzie w danym momencie są, co robią, żeby to publikowali na oficjalnej stronie „Na Wspólnej” i na fanpage’u. Wtedy właśnie wpadliśmy z Michałem na pomysł, by pociągnąć wątek Wietnamczyka z serialu. Bruno i Michał kupili od niego pierścionki, na których potem dużo zarobili. Kiedy chcieli powtórzyć interes, okazało się, że Wietnamczyk wyjechał do siebie. Idąc tym tropem, zaproponowaliśmy, że naprawdę możemy zrobić coś szalonego, przeżyć przygodę życia, połączyć przyjemne z pożytecznym, i poszukać tego Wietnamczyka (śmiech). Pomysł ten spodobał się produkcji serialu, a kiedy dostaliśmy też zielone światło od producentów z TVN-u i skromny sprzęt w postaci dwóch kamerek, wyruszyliśmy. Z Warszawy wyjechaliśmy jako postaci Bruna i Norberta.

I tak fikcja wymieszała się z życiem, ale w podróż długą i pełną przygód w realnym świecie odbywali Dawid i Michał.
Długą, bo trwającą pięć tygodni. Wyruszyliśmy z Warszawy. W Jankach udało nam się złapać stopa, który miał nas zawieźć bezpośrednio do Zakopanego, ale stało się inaczej. Wylądowaliśmy w moich rodzinnych Kielcach. Kierowca uznał, że musi tu przenocować. Wysiedliśmy więc na skrzyżowaniu ulic Warszawskiej ze Świętokrzyską, rzut beretem od mieszkania moich rodziców, ale nie wstąpiliśmy, tylko pojechaliśmy dalej. Do Chęcin, Krakowa, i tak dalej. A droga wiodła nas przez Słowację, Węgry, Serbię, Bułgarię, aż do Turcji. Zależało nam, żeby właśnie do Turcji dotrzeć jak najszybciej. Potem z Turcji udaliśmy się do Gruzji, Azerbejdżanu, Kazachstanu i stąd do Pekinu. Cały czas jechaliśmy stopem. Jedyny problem, jaki nas spotkał, to w Baku. Musieliśmy stamtąd przepłynąć do Kazachstanu. Mieliśmy info, że między Baku a Aktau (pierwszy punkt Kazachstanu nad Morzem Kaspijskim) nie kursują promy pasażerskie, tylko kontenerowce. Niestety, nie udało nam się dogadać z mało sympatycznym panem, który nas chciał oszukać finansowo. Przez pięć dni prowadziliśmy z nim negocjacje, ale zaczął nas gonić czas, ponieważ mieliśmy sześciodniową wizę. Żeby uniknąć kłopotów, musieliśmy szybko podjąć decyzję, i ten odcinek, zamiast promem, przebyliśmy samolotem. To był jedyny odcinek, który nie został pokonany stopem, ale i tak musielibyśmy za niego zapłacić.

Plan podróży od początku do końca był waszym pomysłem, wy sami wytyczyliście sobie szlak?
Tak, wszystko zaplanowaliśmy sami. Zresztą takiego dokładnego planu oczekiwali od nas producenci, którzy obawiali się o nasze bezpieczeństwo. Dlatego tę trasę kilka razy modyfikowaliśmy, bo także im zależało, żebyśmy wrócili cali, w jednym kawałku.

Nie bałeś się?
Uwielbiam skrajne sytuacje, uwielbiam czuć adrenalinę, często lawiruję na granicy bezpieczeństwa, ale to przynosi mi dużo satysfakcji. Zresztą to chyba zboczenie zawodowe aktorów, że potrzebujemy tych doświadczeń emocjonalnych.

Jak reagowali na was ludzie?

Nie rozumieli naszej idei (śmiech). Jak to, stopem z Polski do Pekinu, bez pieniędzy? To niemożliwe, to graniczy z cudem! Jeszcze w Turcji byli w stanie pojąć ten nasz zamysł, ale już dalej, od Gruzji, od Azerbejdżanu patrzyli na nas, jak na wariatów. Tam po drogach kursują nieoznakowane taksówki, które wożą pasażerów za pieniądze. Jak zatrzymywały się nam i mówiliśmy, że nie mamy „diengów”, że podróżujemy autostopem, to kierowcy się nad nami litowali. Głupio im się robiło. Ludzie nam kibicowali, spotkaliśmy się z wieloma pozytywnymi reakcjami.
Jazda bez trzymanki zaczęła się w Chinach, gdzie dogadanie się z kimś graniczyło z cudem, pomocny nie był ani język angielski, ani rosyjski. Ale wiedzieliśmy, że jest coś takiego jak list podróżnika, więc zanim przekroczyliśmy granicę, jednego z kierowców naszego stopa, Kazacha, który mówił po chińsku, poprosiliśmy o napisanie takiego listu. Łamanym rosyjskim wytłumaczyliśmy mu, że jesteśmy z Polski, że nie mamy pieniędzy na transport i jedziemy do Pekinu. Już niemal u celu spotkaliśmy młodych Chińczyków, którzy mówili po angielsku, i od nich dowiedzieliśmy się, że tak naprawdę mamy napisane, że nie jesteśmy z Polski, tylko z Portugalii, że w ogóle nie mamy pieniędzy i jedziemy do Pekinu. Wtedy zrozumieliśmy, dlaczego wielu kierowców w Chinach dawało nam wodę, jedzenie, a czasami nawet pieniądze.

Często zdarzały się takie zabawne sytuacje?
Opowiem taką anegdotę z Chin. Jechaliśmy tirem i próbowaliśmy przekroczyć punkt poboru opłat za autostradę. Nasza ciężarówka była stara, bez klimatyzacji, a jechaliśmy przez pustynię Gobi, gdzie temperatura wynosiła 40 stopni Celsjusza, albo i więcej. Na tym punkcie, przez otwarte okna, zaatakował nas rój pszczół, które były przewożone na innym samochodzie. Owady przez otwarte okna wleciały do kabiny, zaczęły nas żądlić. Kierowca na migi pokazywał nam, żebyśmy brali papierosy i kurzyli, żeby owady przegonić. W końcu ruszyliśmy. Ale w tym całym zamieszaniu zgubiłem buta. Zorientowałem się jakieś 20-30 kilometrów dalej. Zacząłem pokazywać kierowcy, próbować mu tłumaczyć, że musimy zawrócić, ale on nie chciał. Pokazywał, że musi jechać prosto. W końcu powiedziałem stop! Zatrzymał się i wysiadłem. Michał za mną. Złapaliśmy stopa w drugą stronę, wróciliśmy do punktu opłat. But leżał, czekał. Ale rój pszczół także tam był. Ubrałem się, zabezpieczyłem przed pożądleniem i wszedłem w paszczę lwa. Odzyskałem buta (śmiech).

Nie byliście uczuleni na jad?
Nie, na szczęście nie. Nic nam się nie stało. Ale miałem takie chwile, że myślałem, że już nie wrócę. Kiedy byliśmy w Ałmatach spotkaliśmy Polaków, którzy zaproponowali nam nocleg u siebie. Po śniadaniu zaczęło się ze mną dziać coś nieciekawego. Podejrzewałem, że może zaszkodziła mi jajecznica, że może za dużo zjadłem, ale potem uświadomiłem sobie, że dzień wcześniej piłem kobyle mleko, jadem szaszłyki z baraniny i inne regionalne przysmaki. Czas gonił, ja wymiotowałem, ale nie mogliśmy się zatrzymać. Starałem się pić jak najwięcej, ale zaraz wszystko zwracałem. Złapaliśmy kierowcę, który powiedział, że nas dowiezie do granicy chińskiej, ale ja byłem już w takim stanie, że chciałem jechać do szpitala, chciałem żeby dali mi kroplówkę na wzmocnienie. Kierowca zgodził się nas zabrać do szpitala, ale najpierw musiał załatwić jakąś sprawę na pustyni, coś tam miał odebrać. Pojechaliśmy z nim, a on się zgubił. Zabłądził na tej pustyni. Jedyne, co pamiętam, to ciemność i rozgwieżdżone niebo. Udało mu się jednak trafić do celu, ale powiedział, że musimy czekać i... poszedł spać. Ja w swoim stanie też mogłem zrobić tylko tyle. Za to rano obudziłem się jak nowo narodzony, tylko zmęczony. Obyło się bez szpitala, mogliśmy jechać do granicy. Ale wtedy naprawdę myślałem, że już zostanę tam, na tej pustyni.

Jak wyglądał wasz powrót?
Wracaliśmy już samolotem, bezpośrednio do Warszawy. Poza obowiązkowymi szczepieniami, zaplanowaną trasą, mieliśmy także wykupione bilety powrotne, bo już 29 sierpnia musieliśmy być na planie.

Wiele przeżyliście. Ta wyprawa była możliwa w dużej mierze chyba dlatego, że łączy was przyjaźń.

Gdyby nie było między nami porozumienia na planie, to pewnie nie wybralibyśmy się razem w podróż. Ale przyznam, że przed wyjazdem miałem taki moment, kiedy z niepokojem pomyślałem, że mamy być razem pięć tygodni, a tak się składa, że jesteśmy z tego samego dnia i miesiąca, obaj jesteśmy Skorpionami, mamy bardzo podobne charaktery. Bałem się, że możemy wrócić zwaśnieni i to może się przełożyć na naszą pracę. Tymczasem byliśmy ze sobą na dobre i na złe, wspieraliśmy się, nie doszło do poważnych konfliktów, choć spornych sytuacji nie brakowało, na przykład którą drogę wybrać (śmiech).

Losy waszych bohaterów można śledzić w kolejnych odcinkach serialu „Na Wspólnej”, a gdzie jeszcze można Ciebie zobaczyć?
W Teatrze Kamienica gram w „My dzieci z dworca ZOO”. Do niedawna występowałem w Teatrze Montowania, gdzie z kolegami zrobiliśmy spektakl „Na pełnym morzu”, ale zszedł on już z afisza. Natomiast teraz w Teatrze Otwartym w Konstancinie -Jeziornie, który powstaje z inicjatywy jednego z reżyserów „Na Wspólnej”, wraz z koleżanką otrzymałem rolę w autorskim tekście, komedii o Adamie i Ewie.

Dawid Czupryński
Urodził się 24 października 1988 roku w Kielcach. Absolwent Zespołu Szkół Ekonomicznych imienia Mikołaja Kopernika w Kielcach. W 2014 roku ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną we Wrocławiu. W rolach epizodycznych zaczął grać już na drugim roku studiów. Pojawił się w wielu polskich serialach, między innymi „Pierwsza miłość”, „Galeria”, „Pogodni”, „M jak miłość”, „Czas honoru”. Ostatnio mogliśmy go oglądać w „Komisarzu Aleksie” – odcinek 87, pod tytułem „Twist” oraz w „Ojcu Mateuszu” – odcinek 180 „Życiowy rekord”. Zagrał epizod w serialu „Bodo”. Jego pierwszą, większą rolą na dużym ekranie była rola Tadeusza Chojko w filmie „Kamienie na szaniec”. Gra w serialu „Na Wspólnej”. Wciela się w rolę Bruna.
Dawid w serialu „Na Wspólnej”
Wciela się w rolę studenta Bruna. Filmy z jego podróży do Chin można oglądać między innymi na fanpage’u Dawida, na oficjalnej stronie serialu oraz na YouTube na kanale TVN-u. Galeria zdjęć z podróży także na www.echodnia.eu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie