Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Chcę wiedzieć, kto odpowiada za śmierć mojej córki Oli - mówi zrozpaczona skarżyszczanka

Piotr Stańczak
Skarżyszczanka Monika Lisowska prezentuje portret ze zdjęciem córki. Ola miała 18 lat, była pogodną, uśmiechniętą dziewczyną. Zarażała innych swoim optymizmem.
Skarżyszczanka Monika Lisowska prezentuje portret ze zdjęciem córki. Ola miała 18 lat, była pogodną, uśmiechniętą dziewczyną. Zarażała innych swoim optymizmem. Piotr Stańczak
Mieszkanka Skarżyska-Kamiennej od dziewięciu miesięcy docieka, kto ponosi odpowiedzialność za śmierć jej pociechy. - Wykańczam się fizycznie i psychicznie. Czy matka w żałobie, w załamaniu musi jeszcze daremnie szukać sprawiedliwości? - pyta wymownie.

„Oluniu, gdybym mogła z łez zbudować schody, a ze wspomnień tęczę, poszłabym prosto do nieba i ściągnęła cię z powrotem do domu” - taki napis na grobie swej córki naniosła Monika Lisowska.

Przytuliła się do mamy, miały porozmawiać następnego dnia...

Mały pokoik w mieszkaniu na parterze bloku przy ulicy Konarskiego 24. Obok okna wisi tablica, na niej kilka zdjęć ślicznej, uśmiechniętej blondynki i medale za taneczne osiągnięcia. Można odnieść wrażenie, że właścicielka pokoju za chwilę wróci do domu ze szkoły, z treningu w szkole tańca. - Niczego tu nie ruszaliśmy. W jednej torbie, którą przywiozła z Warszawy wciąż są jej rzeczy, ubrania - wylicza pani Monika.

Lisowska we wspomnianym bloku mieszka od 2003 roku z partnerem Sebastianem oraz ich młodszym, 15-letnim synem Filipem. W obecnej chwili pomaga im jej mama, Zofia Węgrzyn, która po śmierci wnuczki także potrzebowała pomocy psychologa. - Gdy rozegrała się tragedia, przebywałam we Włoszech. Wnuczka była moim oczkiem w głowie, radosna, uśmiechnięta, zarażająca innych swym optymizmem - wspomina pani Zofia. Jej córka nie rozstaje się z czarnym, żałobnym ubraniem. 14 października Ola skończyłaby 19 lat. Rozpoczęłaby studia fizjoterapeutyczne w Warszawie. Latem pewnie po raz trzeci wybrałaby się do Złotych Piasków w Bułgarii. Chwaliłaby się dziesiątkami zdjęć, które uwielbiała robić. Wchodziła już coraz śmielej w progi dorosłości, ale stamtąd zepchnął ją „cichy zabójca”. Czad…

- 14 lutego Ola wybrała się z przyjaciółką do Warszawy, gdzie mamy rodzinę. Tam szukały uczelni, na które chciały zdawać po maturze w II Liceum Ogólnokształcącym imienia A. Mickiewicza w Skarżysku. Wróciła trzy dni później, około godziny 22 wieczorem. Była zmęczona. Miałyśmy porozmawiać następnego dnia. Przytuliła się tylko do mnie i położyła spać. Rankiem wyszłam do pracy (Monika Lisowska jest sprzedawczynią w jednym ze skarżyskich sklepów - przyp. PST). Około trzynastej zadzwonił do mnie Filip. „Mamo, Ola nie oddycha...” - powiedział. Zamówiłam taksówkę i natychmiast pojechałam do domu - opowiada mama dziewczyny.

- Byłam pewna, że zaraz się obudzi - wspomina matka

Tamtego dnia ojczym Oli przygotował jej śniadanie. Zjadła i postanowiła się wykąpać. On oglądał telewizję pokoju na kanapie. Filip zasiadł przy komputerze. Syn pani Moniki w pewnym momencie udał się do łazienki. Wiedział, że siostra przebywa w środku, zapukał więc raz, drugi. Cisza. Zaniepokojony chłopak wszedł do środka. Dziewczyna leżała oparta o wannę. Nie dawała znaku życia. Filip z trudem obudził tatę, gdyby tego nie uczynił, ten również padłby ofiarą zatrucia czadem. Gdy mama Oli dotarła wreszcie na miejsce, lekarz z karetki pogotowia właśnie reanimował jej córkę. Trwało to około godziny. Bezskutecznie... W końcu ze łzami w oczach stwierdził zgon.

- Położyli córkę na kanapie. Usiadłam obok niej. Czas dla mnie zatrzymał się. Głaskałam Olunię po włosach, mówiłam do niej. Sąsiadka Ania rozgrzewała jej stopy. Obie jeszcze wierzyłyśmy, że stanie się cud. Byłam pewna, że zaraz się obudzi, przytuli do mnie tak jak poprzedniego wieczoru... - głos Lisowskiej znów się łamie. W pokoju, gdzie rozmawiamy, zapada ponownie cisza.

- Po trzech godzinach zabrali Olę... Siedziałam dalej na tej kanapie. Około drugiej w nocy sąsiadka powiedziała do mnie „Monika, zdejmij chociaż z nóg kozaki” - wspomina.

Na miejscu zjawiła się policja, prokurator, straż pożarna. Rozpoczęło się dochodzenie. Ustalono, że przyczyną śmierci dziewczyny było zatrucie czadem. Kilka dni później w kościele parafialnym Św. Alberta w Skarżysku odbyło się pożegnanie Oli, jej ciało zostało skremowane.

Tragedia mamy 18-latki oraz jej rodziny nabrała jeszcze innego wymiaru. Dochodzenie prokuratorskie dostarczyło Lisowskiej kolejnej traumy, trwającej już dziewięć miesięcy.

Położyli córkę na kanapie. Usiadłam obok niej. Czas dla mnie zatrzymał się. Głaskałam Olunię po włosach, mówiłam do niej.

5 lipca drugi atak czadu

- Świadkowie widzieli, że w przewodach kominowych w bloku zalegał... gruz. Były one niedrożne. Nikt nie uwzględnił tego jako materiału dowodowego w sprawie. Raptem dwanaście dni wcześniej kominiarze wynajęci przez Spółdzielnię Mieszkaniową w Skarżysku sprawdzali te przewody i wszystko miało być w porządku... - opowiada załamana kobieta.

Jej pełnomocnik prawny Władysław Biskup mówi: - Prokuratura Rejonowa w Skarżysku od początku prowadziła śledztwo pod kątem nieszczęśliwego wypadku, nie zaś nieumyślnego spowodowania śmierci. Kiedy umorzyła śledztwo, moja klientka zaskarżyła tę decyzję do miejscowego Sądu Rejonowego. Ten wskazał, że prokuratorzy popełnili wiele uchybień w trakcie postępowania i nakazał im ponowne rozpatrzenie sprawy - tłumaczy pełnomocnik.

Lisowska przyczyn tragedii upatruje w zbyt dużym stężeniu tlenku węgla w mieszkaniu i w ogóle w całym bloku, spowodowanym niedrożnymi kominami. Twierdzi, że przeglądy techniczne były prowadzone niedokładnie, iż ekipy odpowiedzialne za to nie sprawdzały, czy w kominach jest tzw. ciąg.

- Mój piecyk gazowy jest atestowany, w pokoju w oknie mamy zamontowane nawiewniki. Dzięki temu, że 17 lutego syn Filip siedział najbliżej tego okna, nie zatruł się czadem. Sebastian cudem uniknął śmierci. Niewiele jednak brakowało, a 5 lipca to ja straciłabym życie w podobnych okolicznościach. To była niedziela. Zmywałam naczynia, nagle poczułam się słabo. W tym momencie włączył się czujnik wykrywający czad , na szczęście mój partner szybko otworzył drzwi na klatkę, bo okno było i tym razem otwarte. Wywietrzył mieszkanie. Lekarze z karetka podali mi tlen i zabrali na obserwację do szpitala. Wróciłam do domu tego samego dnia - relacjonuje.

Jak twierdzi, nikt z prowadzących śledztwo ani też władze spółdzielni nie potraktowały tych zdarzeń poważnie. - Podczas przesłuchań w komendzie policji wzywani przedstawiciele spółdzielni zachowywali się arogancko. Jeden z nich zapytał, czy długo to jeszcze potrwa, bo on ma „na biurku dużo spraw do rozpatrzenia” Dodałam czy wszystkie śmiertelne. Na koniec przesłuchania usłyszałam od członka zarządu tej instytucji „z nami jeszcze nikt nie wygrał”. Śledczy nie mają zastrzeżeń do jakości przeglądów kominiarzy, nikt nie poniósł odpowiedzialności za stan urządzeń technicznych w bloku.

Pytania bez odpowiedzi

Jak relacjonuje, następnego dnia po śmierci jej córki, ekipy wynajęte przez spółdzielnie wydłużyły kominy.

- W trakcie dochodzenia okazało się, że... „zginęła” dokumentacja techniczna bloku. Jednego z największych budynków w Skarżysku, w którym znajduje się 100 mieszkań, gdzie żyje kilkaset osób, który przed laty był chlubą Kombinatu Budowlanego... Czyżby teraz stał się „blokiem widmo”? W materiałach sprawy brak dokumentów-protokołów potwierdzających czyszczenie kominów. Zgodnie z prawem Spółdzielnia Mieszkaniowa ma tymczasem obowiązek czyszczenia przewodów kominowych przynajmniej dwa razy w roku - dodaje Lisowska. - Po śmierci mojej córki sąsiedzi wielokrotnie skarżyli się na to, że po krótkim czasie eksploatacji piecyków gazowych czujniki wskazywały podwyższony poziom tlenku węgla. Czy były przeprowadzane jakiekolwiek prace remontowe na dachu mojego bloku przed śmiercią córki? - pyta wymownie. W trakcie śledztwa kobieta nie znalazła odpowiedzi na żadne z powyższych kwestii.

Jej prawnik wskazuje jeszcze na inny wątek sprawy. - Powołany do wyjaśnienia sprawy biegły sądowy z zakresu kominiarstwa to były pracownik spółdzielni kominiarskiej. Wystąpiliśmy z wnioskiem o wyłączenie go z roli biegłego w tym postępowaniu, ponieważ istnieje podejrzenie, że mógłby być stronniczy. Skierowaliśmy także pismo do Prokuratury Okręgowej w Kielcach o przekazanie śledztwa innej jednostce rejonowej w województwie (oprócz starachowickiej). Czekamy na odpowiedź - wyjaśnia prawnik Władysław Biskup.

Spółdzielni przykro, ale „nie posypuje głowy popiołem”

O wyjaśnienia poprosiliśmy Lubosława Langera, prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej. - Jest mi przykro, że takie zdarzenie miało miejsce… - mówi na początku. - Cyklicznie, raz w roku przeprowadzamy w naszych blokach przeglądy przewodów kominowych, wcześniej uprzedzając o tym mieszkańców. Kilkanaście dni przed wypadkiem w tym mieszkaniu był wykonany taki przegląd i nie wykazał on żadnych nieprawidłowości. Lokal ma indywidualne podłączenie w przewodzie spalinowym. Nie wchodzi w grę jakiekolwiek zagrożenie, aby ktoś inny mógł się do niego „podpiąć”, gdyż piony są wykonane z betonowych segmentów i dobrze uzbrojone. Także w dniu zdarzenia było prowadzone takie badanie i potwierdziło, że po stronie spółdzielni wszystko jest w porządku. Powołany przez prokuraturę biegły do spraw kominiarskich ze Starachowic i również nie stwierdził nieprawidłowości czy błędów, jeśli chodzi o drożność przewodu bądź złe podłączenie - tłumaczył prezes, dementując jednocześnie informację, jakoby w kominie zalegał gruz.

- Żaden z innych mieszkańców tej klatki nie ma dostępu do rury, która służy tylko tej rodzinie. W czasie budowy bloków jeden przewód został akurat przyporządkowany do tego konkretnego mieszkania - dodaje Langer. Na nasze pytanie, czy możliwe jest, aby w trakcie dochodzenia „zginęła” dokumentacja techniczna budynku, bądź były kłopoty z jej odnalezieniem, mocno zdziwiony prezes odpowiada: - Pierwsze słyszę… Posiadamy archiwum dokumentacji wszystkich bloków. Przekazaliśmy prokuraturze wszelkie materiały, o które prosiła.

Lisowska, gdy tylko słyszy zapewnienia, że jej lokum jest pod względem zagrożenia tlenkiem węgla najbezpieczniejsze w bloku, odpowiada znów ze łzami w oczach i bezsilnością w głosie. - Zmarła w tym mieszkaniu jedna osoba, bliskie śmierci były dwie kolejne. Siedzimy tu jak na bombie zegarowej. Filip do dziś boi się kąpać, sam zostać w domu! To ma być to najbezpieczniejsze mieszkanie?! - protestuje pani Monika.

Siedzimy jak na bombie zegarowej. Filip boi się kąpać, sam zostać w domu! To ma być najbezpieczniejsze mieszkanie?!

- Do czasu, gdy prokuratura nie zajmie stanowiska w tej sprawie, nie będę wydawał ocen. Jest mi przykro, bardzo przeżyłem ten wypadek, ale nie mam też obowiązku posypywania sobie głowy popiołem. Kominiarze, czy nasi przedstawiciele byli przesłuchiwani przez kilka godzin. Gdyby śledztwo wykazało nieprawidłowości z naszej strony, nie unikalibyśmy przecież odpowiedzialności - komentuje prezes Langer.

- Podpisaliśmy umowę z firmą kominiarską z Kielc, zlecamy im roboty. Ma ona swą siedzibę także w Skarżysku, jej pracownicy są „na zawołanie” przez całą dobę. Jeśli napływają do nas jakiekolwiek niepokojące sygnały w sprawie drożności przewodów na budynkach, natychmiast je sprawdzamy - przekonuje.

Ważniejsze ocieplenie bloku?

- Czy nie dała wam do myślenia sytuacja, mająca miejsce 5 lipca, kiedy czadem o mało nie zatruła się pani Monika? Może należało wyciągnąć wnioski, że mieszkanie nie jest jednak takie bezpieczne, jak zapewniacie i podjąć jakieś działania? - dociekamy.

- Tego samego dnia znów wezwaliśmy kominiarzy, którzy i tym razem nie doparzyli się błędów ze strony spółdzielni. Pytaliśmy ich, czy potrzebne są jakieś przeróbki w mieszkaniu. Znów odpowiedzieli, że nie, bo lokal ma własny otwór kominowy z którego nie korzystają inni - powtarza Langer.

Były prezydent Skarżyska wspomina o tym, że po tragicznym wypadku, podczas zebrania proponował mieszkańcom bloku likwidację piecyków gazowych oraz montaż instalacji centralnego ogrzewania dającą ciepłą wodę. Koszty miałyby zostać pokryte z funduszu remontowego, usługi świadczyłaby potem dla lokatorów miejska ciepłownia. - Blok liczy około sto mieszkań, natomiast w zebraniu wzięło udział może 20-30 osób. Większość stanowiły młode matki. Uczestnicy spotkania stwierdzili jednak, że nie chcą tej wymiany, lecz ocieplenia budynku. Pieniądze na taki cel znajdowały się przecież w funduszu remontowym. Obecnie piecyki są np. likwidowane oraz instalacja przerabiana w blokach nr 1 i 3 przy ulicy Zielnej - informuje Langer.

Prokuratura tłumaczy

O śledztwie mówi Jacek Jagiełło, szef skarżyskiej Prokuratury Rejonowej: - Postępowanie w tej sprawie od początku było prowadzone z artykułu 155 Kodeksu Karnego, czyli pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci. Zostało wcześniej umorzone, gdyż zebrany materiał dowodowy nie stanowił podstaw do postawienia komukolwiek zarzutów. Sąd zalecił powołanie innego biegłego, jego opinia będzie najistotniejsza. Tyle mogę powiedzieć na tym etapie śledztwa - kwituje prokurator.
Pełnomocnik Moniki Lisowskiej Władysław Biskup nawiązuje do powyższej wypowiedzi.
- Postępowanie nie może być umorzone z art. 155 kk. - gdyż jest to kodeks karny. Procedury wszczęcia, prowadzenia lub umorzenia a także skierowania aktu oskarżenia zawsze opiera się na przepisach kodeksu postępowania karnego. W tym wypadku prokuratura uznała poprzez umorzenie z art. 17 par. 1 pkt. 1 kpk., iż nie popełniono czynu zabronionego (przez osoby trzecie) lub nie ma przesłanek wskazujących nawet na „ podejrzenie” popełnienia przestępstwa nieumyślnego spowodowania śmierci człowieka. Zaskarżyliśmy jej decyzję do Sądu Rejonowego - wyjaśnia prawnik.

Uwielbiała koncerty

- Nieodłącznym elementem tańca jest muzyka i to ona towarzyszyła jej każdego dnia. Uwielbiała chodzić na koncerty. Pierwszym z nich był występ jej ulubionego wokalisty - Pezeta. Żaden koncert hip-hopowy nie mógł odbyć się bez jej obecności. Po każdym, jeśli to było możliwe, robiła sobie zdjęcie z artystą lub brała autograf - tak Olę wspominają szkolne koleżanki - Ada i Magda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: - Chcę wiedzieć, kto odpowiada za śmierć mojej córki Oli - mówi zrozpaczona skarżyszczanka - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie