Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podniebna frajda

Sławomir CZWAL

Kilkumetrowy bieg z wyjącym silnikiem na plecach, odbicie i już są w górze. Przepiękne widoki oraz niesamowite wrażenia to właśnie to, co spotyka ich w przestworzach. W taki sposób motoparalotniarze z Niska realizują swoje marzenia o lataniu.

- Zawsze ciągnęło mnie do latania - opowiada Mieczysław Dzwolak z Niska. Wszystko zaczęło się od modelarstwa. Jeszcze będąc dzieckiem widział, jak nad Niskiem przelatywały samoloty i machał im. Później były latawce i święta latawca. Następnie mniejsze modele, napędzane gumą.

Pierwszy w regionie

Pod koniec lat siedemdziesiątych motoparalotniarz z Niska uczestniczył w mistrzostwach Polski modeli latających w kategorii młodzików. Zajął szóste miejsce w klasyfikacji końcowej. Na początku lat dziewięćdziesiątych znalazł się w Niemczech i tam po raz pierwszy zobaczył paralotnie.

- Bardzo mi się spodobały, szybko się nimi zainteresowałem. Po powrocie do kraju okazało się, że mój kuzyn już zaczął na nich latać. Szybko wprowadził mnie do grona osób, które już pokonywały podniebne szlaki. Tak to się zaczęło - wspomina Mieczysław Dzwolak. - To były początki paralotniarstwa w Polsce. Nie mieliśmy jeszcze odpowiedniego sprzętu. Zdarzało się, że lataliśmy w krótkich spodenkach i bez kasków. Pożyczaliśmy sobie sprzęt, bo nie było nas stać na całe wyposażenie. Jednak z uporem maniaka ciągle dokupywałem sobie potrzebne wyposażenie. Przyszedł więc czas na zrobienie uprawnień.

W roku 1996 mieszkaniec Niska dostał wymarzoną licencję, na której widniał numer 970. Mógł postarać się o nią wcześniej, ale nie zadbał o to. Teraz trochę żałuje, bo jego kuzyn ma licencję z numerem 132, a jest to sprawa prestiżowa.

- W naszym regionie byłem pierwszym paralotniarzem. Również jako pierwszy w południowo-wschodniej Polsce miałem napęd i stałem się motoparalotniarzem - mówi z dumą Mieczysław Dzwolak.

Podczas pierwszego lotu "na szczęście" połamał śmigło, które ma do tej pory. Wtedy jeszcze śmigła były drewniane, teraz budowane są ze specjalnego tworzywa. W tamtych czasach latał koło Krosna, ale dojazd był uciążliwy i powoli zaczął szybować nad niżańskimi domami. Na początku startował w Nowosielcu. Wszyscy się dziwili, że taka szmata z silnikiem od "trabanta" może latać.

Chmury wysoko,

ręce drżały

Jak zaczęła się przygoda z motoparalotniarstwem innego mieszkańca Niska - Leszka Jaskota?

- Wracając z pracy ze Stalowej Woli zobaczyłem, że coś leci - opowiada pan Leszek. - Sądziłem, że to pewnie przyleciał ktoś z lotniska w Turbi. Następnego razu zobaczyłem, że wylądował niedaleko mojego domu. Nawet nie sądziłem, że to może być mój sąsiad. I tak się zaczęło.

Pierwszy lot Leszek Jaskot wykonał 17 grudnia 2000 roku. Wspomina, że były wysokie chmury. Ręce mu się bardzo trzęsły. Nikt nie chciał mu uwierzyć, że to on leciał.

Jedyną przeszkodą, jaką wówczas musiał pokonać, był brak pieniędzy. Nowy sprzęt sporo kosztował, a używanego się bał. W spełnieniu marzeń Leszka pomogła firma, w której pracował. Dyrekcja, na czele z Adamem Kolatą, zakupiła mu całe wyposażenie, a na skrzydle umieszczono logo: "ATS". Lata na nim do dnia dzisiejszego.

- Oglądanie tak pięknych widoków z nieba jest warte każdych pieniędzy. Unosząc się nad Niskiem jesteśmy w stanie zobaczyć miejsca odległe o ponad sto kilometrów. Przy dobrej widoczności widać Góry Świętokrzyskie. Najpiękniejszym miesiącem do robienia zdjęć w górze jest maj - rozmarzają się motoparalotniarze.

Panie w przestworzach

Miłośnicy tej dyscypliny sportu założyli w Stalowej Woli klub "Bez Grawitacji". Nawiązały się przyjaźnie.

Jak twierdzą znawcy tematu, ten rodzaj sportu jest bezpieczny. Najlepsi do startu potrzebują tylko kilku metrów rozbiegu. Niektórzy potrafią podnieść skrzydło po dwóch krokach i polecieć. Podczas bezwietrznej pogody lecą z prędkością trzydziestu, czterdziestu kilometrów na godzinę, a mogą lecieć prawie setką. Dla najwytrwalszych lotników problemu nie stanowi nawet minusowa temperatura. Wznoszą się w powietrze nawet przy... minus piętnastu stopniach Celsjusza.

Dobre warunki do lotu rozpoczynają się od szóstej rano i trwają trzy godziny, a wieczorem od dziewiętnastej do zachodu słońca. Latają nie tylko silni mężczyźni, w powietrzu spotyka się również kobiety. W krośnieńskim klubie jest ich kilka. Najbardziej wprawieni motoparalotniarze potrafią latać niemal w każdych warunkach. Mogą osiągnąć wysokość nawet czterech i pół tysiąca metrów.

- Przeloty nad wioskami do tej pory wzbudzają duże zainteresowanie. Kiedy wylądujemy, jesteśmy zasypywani gradem pytań - dodaje pan Leszek. - Latanie sprawia nam bardzo dużą frajdę.

Z czego się składa motoparalotnia

Zbudowana jest z czaszy (skrzydła), linek, uprzęży oraz napędu (silnik ze śmigłem). Śmigło ma średnicę 124 centymetrów, a silnik, o pojemności 210 centymetrów sześciennych, wyciąga moc 15 koni mechanicznych. Całość waży około 25 kilogramów. Takie same silniki wykorzystywane są w opryskiwaczach. Zbiornik paliwa ma pojemność do 15 litrów. Średnie zużycie paliwa waha się w granicach trzech litrów na godzinę. Maksymalna prędkość, jaką można osiągnąć lecąc motolotnią, wynosi 100 km na godzinę. Wielkość czaszy zależy od wagi lotniarza, ma około 26 metrów kwadratowych.

Ile kosztuje sprzęt?

Używany sprzęt kosztuje od 3 do 5 tysięcy złotych. Za nową motolotnię trzeba zapłacić około 12 tysięcy. W skład wyposażenia wchodzi również wariometr, który pokazuje wysokość i czas lotu, ciśnienie oraz temperaturę. Na uzyskanie licencji na latanie motolotnią trzeba wydać 700 zł, kurs twa siedem dni. Takie uprawnienia w Polsce posiada już prawie dwanaście tysięcy ludzi. Najlepsi podczas sezonu spędzają w powietrzu nawet do 130 godzin.

Klub "Bez Grawitacji"

Skupia paralotniarzy i motoparalotniarzy ze Stalowej Woli i okolic. Można tu spotkać zarówno weteranów, jak i nowicjuszy, nie mających jeszcze licencji. Wszyscy są sobie równi, bez względu na wiek czy wykształcenie. Klub ma kilkunastu członków. Więcej informacji można uzyskać na stronie internetowej www.bezgrawitacji.one.pl.

W księdze Guinnessa

W ubiegłym roku w Weremuniu motoparalotniarze pobili rekord Guinnessa. Prawie jednocześnie wystartowało ich wówczas osiemnastu i wspólnie przelecieli wyznaczoną trasę. Wśród nich znaleźli się członkowie stalowowolskiego klubu. Zapowiadają, że rekord ten zostanie pobity.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie