MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mandawa - piękna i zrujnowana

Marzena Kądziela
Każde drzwi okalają kolorowe i misterne malowidła.
Każde drzwi okalają kolorowe i misterne malowidła. M. Kądziela
Cudowne miasteczko Mandawa bez wsparcia finansowego z zewnątrz może zniknąć z kulturalnej mapy świata.

Jadę do Radżasthanu, jednego z najciekawszych regionów Indii. Do pokonania mamy blisko 300 kilometrów, jakie dzielą Delhi od celu podróży - Mandawy. Mijamy miasteczka, które są do siebie bardzo podobne. Po obydwu stronach głównej ulicy ulokowane są sklepy i warsztaty. Pomiędzy straganami błąkają się nieprawdopodobnie chude krowy. Szkielety obciągnięte skórą ledwie stoją na chudych nogach. Próbują wygrzebywać coś ze śmietników, podbierać liście warzyw i owoców składowane przez kramarzy. Dla nas to widok przykry i egzotyczny zarazem.

Dla Hindusów to rzecz zupełnie normalna. Krowy nie wolno zabić. Zwierzę ma umrzeć śmiercią naturalną. Gdy przestaje dawać mleko, musi sobie radzić samo, stąd dość częsty widok krów szukających pyskiem czegokolwiek w ulicznych stertach odpadów.

Szukamy cienia

Niektóre wioski przypominają mi takie, jakie widywałam w Afryce. Okrągłe chaty podobne są do tukuli - domów wieśniaków z południowej części Etiopii. Na roli, która ma rudawy kolor, pracują mieszkańcy wiosek. Do pługa orzącego ziemię zaprzęgnięto wielbłąda. W takiej roli tego czworonoga jeszcze nie widziałam.

Niekiedy na polach pojawiają się kobiety. W swych barwnych sari wyglądają bardzo pięknie. Mniej podobają mi się zapewne ciężkie miednice, jakie noszą na głowach. Zastanawiam się, co dla kręgosłupa jest lepsze - nasze, polskie pękate siatki czy te "nagłowowe" pojemniki.

W autobusie pracuje klimatyzator. O tym, jaka jest temperatura na zewnątrz, przekonujemy się na pierwszym postoju. Jest strasznie! Gdy opuszczam samochód, czuję, że wchodzę do rozgrzanego do granic możliwości pieca. Nie ma mowy, by stać na słońcu. Chronimy się szybko choćby w skrawku cienia. Jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy w temperaturze dochodzącej niemal do 50 stopni Celsjusza potrafią pracować...

Rozległy cień daje drzewo, które u nas znane jest tylko z hodowli doniczkowej. To fikus beniamin. Pod jego koroną na pewno zmieściłoby się kilkaset osób.

W gościnie u maharadży

Późnym wieczorem docieramy do miasteczka Mandawa. Autobus zatrzymuje się przed zamkiem. W słabym świetle widoczne są zaledwie jego kontury. Wita nas wysoki, bardzo dostojny mężczyzna, który zaprasza na zamkowy dziedziniec. Tam przejmuje nas człowiek w turbanie, z charakterystycznymi sumiastymi i podkręcanymi wąsami, z pochodnią w ręce. Za nim idą muzykanci z charakterystycznymi dla Radżasthanu instrumentami.

Miękki dywan zielonego chodnika przyjemnie chłodzi nasze stopy. Po chwili znajdujemy się na kolejnym dziedzińcu, gdzie czekają na nas wygodne fotele. Na najpiękniejszym fotelu zasiada mężczyzna, który witała nas jako pierwszy. Okazało się, że spotkał nas wielki zaszczyt. Jest z nami sam maharadża, czyli książę, który we władaniu ma nadal ogromne tereny w tej części regionu. Kilka swoich pałaców i zamków zamienił na eleganckie hotele z restauracjami i basenami. Jesteśmy właśnie w jednym z nich.

Maharadża wybudował nieopodal także całkiem nowy hotel. Na pustyni powstała "wioska" z glinianymi chatkami krytymi strzechą i całą zabudową charakterystyczną dla pustynnych enklaw. Fantastyczny pomysł, tym bardziej że w niby prymitywnych chatach są łazienki, wygodne łóżka i klimatyzacja, bez której chyba nie dałoby się usnąć.
To tylko czas

Wczesnym rankiem opuszczamy gościnnego maharadżę i ruszamy na podbój Mandawy, jednego z "niebieskich" - od koloru domów - miasteczek Szekhawati. Szekhawati to półpustynny region, przez który przebiegały szlaki handlowe karawan handlujących przyprawami, kamieniami szlachetnymi, tkaninami. Od XIV wieku na terenie tym zaczęły osiedlać się klany muzułmańskie, a miasta, takie jak Lakszmangarh, Ramagarh, Fatehpur czy Mandawa stawały się ważnymi ośrodkami handlu.

Mandawa w pierwszej chwili kojarzy mi się z osadą, przez którą przed chwilą przeszedł kataklizm - huragan, tsunami albo bombardowanie. Widzę bowiem przed sobą kamienice pokryte szczątkami kolorowych malowideł z pustymi otworami okiennymi, z utrąconymi fragmentami ścian, gruzem walającym się po pozostałościach ulic czy szlaków pieszych. Oszołomiona pytam przewodnika, co spowodowało to spustoszenie. Vikram odpowiada z uśmiechem: - To tylko czas.

Zgodne z feng shui

Przepiękne kiedyś kamienice czy raczej rezydencje Mandawy powstały 200-100 lat temu. - W tym czasie żyli tu naprawdę bogaci kupcy - opowiada dyrektor krakowskiego biura Air Tours Cracow Sylwia Bubula. - Dysponowali nieprawdopodobnie wielkimi majątkami, które pochodziły z handlu, przede wszystkim opium. Gdy handel nim został zakazany, kupcy powoli opuszczali miasteczko, aż w końcu ich cudowne rezydencje zupełnie opustoszały. Wiele tu koloru niebieskiego. To nie przypadek. W Indiach błękit to kolor dobrobytu i bogactwa.

Hinduski przewodnik prowadzi nas do jednej z haveli, bo taką nazwę noszą tutejsze kamienice. Z ulicy zupełnie niepozorna brama prowadzi do pierwszego dziedzińca. Tu znajdował się salon, w którym gospodarz przyjmował swych gości. Kobiety w takich spotkaniach nie uczestniczyły. Ich życie toczyło się w drugiej części domu, na kolejnym dziedzińcu. - Haveli budowane były w irańsko-perskim stylu architektonicznym - tłumaczy Vikram. - Wznosząc je bardzo pilnie uważano na zasady feng shui, czyli starożytnej sztuki planowania w celu osiągnięcia zgodności ze środowiskiem naturalnym.

Nie robić zdjęć

Vikram prowadzi nas na drugi dziedziniec. Tu mieszka jedna z rodzin. Nie są to jednak właściciele domu, lecz jedynie użytkownicy. - Im nie wolno robić zdjęć - przestrzega nasz hinduski przyjaciel. - Nie wolno też przekraczać granicy ich prywatności. Poza tym możecie oglądać haveli do woli.

Tej prywatności nie da się nie zauważyć, bowiem pomieszczenia na dole są zupełnie otwarte. Zapewne tylko na noc opuszcza się roletę odgradzającą pokój od dziedzińca. W środku proste łóżko, a w kuchni butle gazowe i garczki. Nic ciekawego.

Najważniejszy syn

Kiedyś na parterze mieszkali dziadkowie i dzieci. Na piętrze zaś znajdowały się pokoje dorosłych. - To były domy całych rodzin - tłumaczy Vikram. - Z rodzicami zamieszkiwał syn, czy też synowie wraz ze swymi żonami. Córki wyprowadzały się do teściów. Niezamężne u rodziców oczekiwały na ewentualnego męża. Stąd w rezydencji tak dużo pokoi.

Przy okazji dowiaduję się o tym, że nowo narodzone dziewczynki nie stanowiły - i podobno nie stanowią nadal! - dla rodziców zbyt wielkiej radości. - W hinduskiej rodzinie najważniejszy jest syn - potwierdza Vikram. - Bo to właśnie syn zapala stos pogrzebowy, na którym spalane są zwłoki rodziców. Córce tego robić nie wolno.
A co dzieje się, gdy w rodzinie rodzą się jedynie córki? - Wtedy trzeba adoptować syna - odpowiada krótko Hindus.

Sposób na wrogów

Haveli pełne są krużganków, balkoników i bardzo stromych schodów. - Stromość schodów nie jest przypadkowa - pokazuje przewodnik. - Domy były jednocześnie twierdzami bogatych kupców, którzy narażeni byli na napady rabusiów. Jeśli taki rabuś chciał dostać się do wnętrza, musiał wejść po wysokich i wąskich schodach, musiał się schylić. A takiego pochylonego wroga łatwo było uciachać mieczem - śmieje się Vikram.

Na samej górze rezydencji ulokowano piękne tarasy. Niektóre osłonięte są od słońca daszkami. Stąd dopiero widać, jak rozległe jest miasto Mandawa, liczące obecnie około 40 tysięcy mieszkańców.

Ganesza na szczęście

To, co przyciąga turystów do Mandawy i innych miast Szekhawati to przede wszystkim wspaniałe freski ozdabiające haveli. Czegoś podobnego nie widziałam nigdzie na świecie. Każde okno, każde drzwi otoczone są jaskrawo kolorowymi obrazkami przedstawiającymi hinduskich bogów, scenki rodzajowe, walkę dobra ze złem, codzienne życie dawnych mieszkańców tego regionu. Ale oprócz tradycyjnych obrazków, na niektórych ścianach pojawiają się całkiem świeże malowidła, przedstawiające na przykład chłopca w tradycyjnym stroju rozmawiającego przez telefon, kobietę jadącą samochodem.

Nad głównymi drzwiami zawsze znajdziemy głowę słonia. To wizerunek Ganeszy - boga mądrości, dobrobytu, szczęścia, który miał postać człowieka z głową słonia. Jego wyobrażenie wiesza się w domach, by rodzinie sprzyjało szczęście.

Niestety, przepiękne kiedyś haveli popadają z roku na rok w coraz większa ruinę. I nawet Ganesza chyba nic tu nie poradzi. Dlaczego? Vikram twierdzi, że ich prawowitych właścicieli kompletnie nie interesuje los rezydencji. Mieszkają w innych domach, innych miastach. - Aby przywrócić tym budynkom dawną świetność, potrzebne są duże pieniądze - tłumaczy Hindus. - Dopóki nie zajmie się tym rząd czy jakaś organizacja kultury i sztuki, haveli będą się rozsypywać. A to przecież wspaniały dowód dawnej świetności tego regionu. To wciąż jego żywa historia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Mandawa - piękna i zrujnowana - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie