Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Postraszyć ich karami?

/PISZ/, /ARKA/

Co się dzieje z pierwszoligowymi koszykarzami Stali Stalowa Wola? Dwie pierwsze porażki na początek sezonu wydawały się wypadkiem przy pracy, ale ostatnie trzydziestopunktowe klęski w spotkaniach z dwoma Zniczami - z Jarosławia i Pruszkowa, mocno już zaniepokoiły kibiców. Zaniepokojeni są też kibice tarnobrzeskiej Siarki.

- To nie jest ten zespół, co w poprzednim sezonie - przyznaje Henryk Bieleń, rozgrywający Stali. Trudno się nie zgodzić, bo nie tylko w poprzednich rozgrywkach, ale w ogóle w historii nie da się znaleźć podobnego przypadku, by nasz zespół zdobył pięć punktów w kwarcie lub przegrał ją 6:35. A tak było w ostatnim pojedynku "Stalówki" we własnej hali ze Zniczem Pruszków, przegranym 59:89.

- Taka "zdobycz" punktowa, jaką mieliśmy w dwóch ostatnich kwartach, to rzadko się zdarza - mówił Leszek Kaczmarski, trener Stali. - To nie wina jakiegoś przemęczenia, tylko psychicznej blokady, nie było koszykarza, który wziąłby na siebie odpowiedzialność. Zaczęło się większe filozofowanie niż granie...

"Stalowców" próbował bronić... trener Znicza, Krzysztof Żolik, chociaż przy okazji zdradził pewną metodę na słabo grających koszykarzy. - Takie mecze, jak ten Stali, będą się zdarzały - mówił szkoleniowiec gości. - Z moim zespołem było tak, że nie spełniał wszystkich założeń, jakie od niego wymagałem. Skończyło się na tym, że zawodników postraszyliśmy karami finansowymi. Okazało się, że chcą jednak zarabiać swoje pieniądze i problem się skończył...

Paweł Pydych, czołowy zawodnik Stali, jest jednak innego zdania. - Kary finansowe? Nie, to nie tędy droga - uważa koszykarz. - My po tym spotkaniu ze Zniczem Pruszków byliśmy na siebie bardzo źli. I nie ma co snuć domysłów na temat pozasportowych przyczyn naszej słabszej postawy. Ani nie mamy finansowych zaległości w klubie, ani nie gramy przeciwko trenerowi czy komuś innemu. W głupi sposób sami sobie zrobiliśmy po prostu na złość. I też straciliśmy finansowo, bo mamy przecież za zwycięstwa premie. Nikt nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego tak zagraliśmy. Nam chyba powinno zakazać się schodzić do szatni na długą przerwę, tylko grać do razu wszystkie kwarty.

Koszykarze Siarki o mały włos nie sprawili sporej niespodzianki i nie pokonali Kagera Gdynia. Ostatecznie, w bardzo pechowych okolicznościach ulegli rywalom 60:62, tracąc zwycięstwo na półtorej sekundy przed zakończeniem spotkania. Prawda jest jednak taka, że gdynianie, którzy przed sezonem byli wymieniani w gronie kandydatów do awansu, niczym specjalnym w Tarnobrzegu nie zachwycili.

- Ja się w ogóle cieszę, że byliśmy w stanie nawiązać walkę z tak silnym rywalem. Jeżeli ktoś się zna na koszykówce i porówna skład naszej drużyny i naszych rywali, to będzie mógł sobie odpowiedzieć na pytanie, czy ta drużyna ma prawo walczyć jak równy z równym z tak silnym rywalem. My jednak ambitną grą i niezłą obroną nawiązaliśmy walkę - mówił trener tarnobrzeskiego zespołu Zbigniew Mardoń.

Niestety, ten wkładający w swoją pracę dużo serca trener zapomniał o starej zasadzie, iż nazwiska nie grają i nie ustrzegł się błędów. Kolejny raz dokonywał niezbyt fortunnych zmian, trzymał na boisku graczy, którzy popełniali błędy, zmieniał tych, którzy akurat mieli okresy dobrej gry. Idąc za teorią, iż to trener jest odpowiedzialny za wyniki drużyny, Zbigniew Mardoń ma duży "wkład" w porażkę z Kagerem. Niezrozumiałe, a nawet irytujące było to, że konsekwentnie trzymał na ławce rezerwowych ulubieńca tarnobrzeskich kibiców, Waldemara Polka, dlatego może wychodzący z gali OSiR kibice nie szczędzili trenerowi ostrej krytyki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie