Goście przyjechali do Łomży bez dwóch piłkarzy - pomocnika Przemysława Pałkusa i obrońcy Jaromira Wieprzęcia. Pierwszy leczy kontuzję, drugi musiał pauzować za żółte kartki. Trener Albin Mikulski miał ich jednak kim zastąpić, więc nikt nie robił tragedii z tego powodu. W Stali panował umiarkowany optymizm, bo rywal nie wydawał się "straszny".
KARTKA ZA... SYMULOWANIE
Pierwsza połowa zaczęła się dla "stalowców" od nieszczęścia, tak jak w poprzednim meczu z Miedzią Legnica. Wtedy kontuzjowanego Przemysława Pałkusa w pierwszych minutach zastąpił Janusz Iwanicki, tym razem w Łomży pecha miał Marek Drozd. I już w 12 minucie musiał zejść z boiska z powodu urazu, a za niego wszedł Andrzej Kasiak. "Drozdu", zanim zmienił go trener Albin Mikulski, zdążył jeszcze groźnie główkować pod bramką przeciwnika, ale piłka minimalnie minęła cel.
Początek należał jednak do gospodarzy, prowadzonych przez trenera Jana Makowieckiego, znanego wcześniej z KSZO Ostrowiec. ŁKS "wyszumiał się" i po 20 minutach gra się wyrównała. Wtedy też nastąpiła wyjątkowo kontrowersyjna sytuacja - szarżujący w polu karnym ŁKS Rafał Dopierała został kopnięty przez jednego z obrońców gospodarzy, przewrócił się, a sędzia za chwilę pokazał mu... żółtą kartkę za rzekome symulowanie.
Co gorsza, w 34 minucie padł gol, ale dla rywali. Po błędzie stalowowolskiej defensywy "sam na sam" z Tomaszem Wietechą znalazł się Michał Rozkwitalski. Sytuację próbował jeszcze ratować Marek Kusiak, ale piłka po strzale napastnika ŁKS tylko się od niego odbiła, myląc zupełnie bramkarza "Stalówki". Trzeba przyznać, że "pachniało" golem dla łomżan, którzy przycisnęli naszych i stworzyli sobie kilka bardzo dogodnych okazji, które zmarnował Damian Świerblewski.
GWAŁTOWNE PROTESTY
Goście mogli mieć nadzieję, że straty odrobią po przerwie. W końcu udawało im się to w innych wyjazdowych pojedynkach nie raz, wiosną choćby z Polonią Bytom czy Zagłębiem Sosnowiec. Ale nadzieje te szybko rozwiał Łukasz Adamski. W 50 minucie piłkarz ŁKS po kontrze pokonał ponownie Wietechę płaskim strzałem z 10 metrów...
Może nasi i powalczyliby jeszcze o odrobienie strat, ale znowu we wszystko wmieszał się... sędzia. Po rzucie rożnym w wykonaniu Mieczysława Ożoga na bramkę strzelał Jakub Ławecki, piłka odbiła się jeszcze na linii bramkowej od Łukasza Stręciwilka i wpadła do siatki. Ale sędzia gola nie uznał, dopatrując się spalonego! Gwałtownie protestujący Janusz Iwanicki i Ławecki zyskali tylko tyle, że dostali po żółtej kartce...
Na koniec szansę miał jeszcze Łukasz Czyżyk, ale z pola karnego trafił wprost w Kamila Ulmana, bramkarza gospodarzy. A Kamil Gęśla tylko w... boczną siatkę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?