Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Kęsi" rozpracował "Stalówkę"

Arkadiusz Kielar
Piłkarze Stali Stalowa Wola (w środku Krzysztof Trela) nie byli w stanie zdobyć gola w pojedynku z ŁKS Łomża.
Piłkarze Stali Stalowa Wola (w środku Krzysztof Trela) nie byli w stanie zdobyć gola w pojedynku z ŁKS Łomża. S. Czwal
Piłkarze ze Stalowej Woli na własnym boisku przegrali z ŁKS Łomża, sprawiając ogromny zawód kibicom.

Jedynego gola w meczu zdobył Sebastian Kęska, były zawodnik naszego zespołu.

- Gdyby nasi piłkarze przegrali, ale po meczu, w którym daliby z siebie wszystko, pewnie nikt nie miałby do nich pretensji. Ale naszym brakowało i determinacji, i zawziętości - kręcił głową po meczu prezes Stali Stalowa Wola, Marek Jarecki. Nic dodać, nic ująć...

Czy drugoligowi piłkarze "Stalówki" nie potrafią grać z teoretycznie słabszymi rywalami? Na razie wychodzi na to, że tak. Jeżeli bezbramkowy remis z Pelikanem Łowicz w Stalowej Woli na inaugurację wiosny był wielkim rozczarowaniem, to co powiedzieć teraz? Oby te potrącone w beznadziejny sposób punkty nie odbiły się stalowowolanom czkawką...

NIE DOTARŁ NA STADION
ŁKS Łomża przed meczem ze Stalą był kompletnie rozbity. Przedostatnie miejsce w tabeli, tylko jeden punkt zdobyty na wiosnę, rezygnacja trenera Witolda Mroziewskiego. Zespół, który w opinii nawet własnych działaczy grał do tej pory wiosną więcej niż słabo, do Stalowej Woli przywiózł dotychczasowy asystent Mroziewskiego - Dariusz Kossakowski. I ŁKS poprowadził tylko w meczu przeciwko Stali, bo łomżan przejmuje w najbliższych dniach były trener drużyny, Czesław Jakołcewicz, który dobrze zdaje sobie sprawę z trudności swojej misji, czyli utrzymania ŁKS w drugiej lidze. Tenże Jakołcewicz miał zresztą oglądać z trybun mecz w Stalowej Woli, ale nie dotarł na stadion przy ulicy Hutniczej, bo musiał najpierw pozałatwiać swoje rodzinne sprawy w Poznaniu.

Na stadion Stali dotarł za to Sebastian Kęska, pomocnik "wyproszony" z naszego zespołu w przerwie zimowej. "Kęsi", jak nazywają go w Łomży, nie spełnił w Stalowej Woli oczekiwań, zarabiał za to za dwóch. Zgodził się jednak rozwiązać kontrakt ze "Stalówką", zdając sobie sprawę, że na regularne występy u trenera Władysława Łacha szanse ma niewielkie. I wiosną "zakotwiczył" w Łomży. Aż do pojedynku z naszym zespołem niczym specjalnym się nie wyróżniał, ale jak to często bywa, Stal akurat "załatwił". Strzelając jedynego gola meczu już w 4 minucie.

GŁOWĄ W MUR
Gol dla ŁKS padł szybko i nieoczekiwanie. W 4 minucie bułgarski napastnik gości, Georgij Bizhev, ograł jak dziecko z prawej strony pola karnego Bartłomieja Piszczka i dośrodkował w pole karne idealnie, wprost na głowę najmniejszego na boisku Kęski (172 centymetry wzrostu). Strzelec gola, który przed meczem dokładnie "rozpracowywał" stalowowolski zespół ze swoim trenerem, udzielając mu wszelkich niezbędnych informacji, jakie miał o naszym zespole, oszalał ze szczęścia. I pobiegł do grupki kilkudziesięciu "szalikowców" z Łomży. W tym czasie stalowowolscy fani najpierw oniemieli, ale za chwilę już skandowali: "Nic się nie stało"! Kłopot w tym, że stało się, bo nasi już do końca meczu walili głową w mur.

Po spotkaniu rachunek sumienia i mocne postanowienie poprawy powinni zrobić Janusz Iwanicki z Krzysztofem Lipeckim. Pierwszy, po idealnym dograniu Krzysztofa Treli, mógł w polu karnym zapytać bramkarza ŁKS, z którego rogu bramki chce wyciągać piłkę z siatki. Ale przymierzył w... słupek. Drugi z kolei miał w drugiej połowie najpierw piłkę idealnie "na bucie", ale tylko lekko ją musnął, a poprawkę Treli wybił sprzed bramki obrońca ŁKS! A potem Lipecki z niewielkiej odległości, nie trafił w ogóle w bramkę. Rozpacz! Stal przegrała na własne życzenie, bo rywale nie stwarzali sobie potem groźniejszych sytuacji, poza jedną. Bizhev miał przed sobą tylko Tomasza Wietechę, ale górą był golkiper gospodarzy, a ten sam piłkarz jeszcze potem strasznie "sfuszerował" sytuację, gdy idealnie podawał mu Kęska, ale Bułgar stracił głowę i nie oddał strzału.

NALEŻAŁ SIĘ KARNY
Naszym nie pomogła nawet tym razem czerwona kartka dla rywali, którą w 85 minucie zobaczył Bizhev, po najpierw drugim żółtym kartoniku za grę na czas. Raz tylko groźniej uderzył, ale obok bramki Jakub Ławecki. W polu karnym przewrócił się też Krystian Lebioda, ale dostał za to... żółtą kartkę, za rzekomą próbę wymuszenia "jedenastki". Grający bez kontuzjowanych Jacka Maciorowskiego, Abela Salamiego i z nie w pełni sprawnym, występującym z pękniętym żebrem Przemysławem Pałkusem "stalowcy" nie mieli już pomysłu na rozmontowanie obrony rywali. Choć w pierwszej połowie należał im się rzut karny, bo Łukaszowi Stręciwilkowi jeden z rywali, Paweł Galiński, odebrał piłkę... ręką, wykonując przy tym wyraźny ruch. Ale sędzia Tomasz Musiał, swoją drogą syn... byłego trenera "Stalówki" Adama Musiała, nie zareagował. I kibicom pozostało jedynie "gdybanie", co by było, gdyby...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie