Stalowowolanie wiosną jeszcze nie przegrali u siebie i rywalom z Łodzi też nie dali się ograć. Stal jest ceniona za "żelazną" defensywę i nic w tym dziwnego, bo z Widzewem nie pozwoliła sobie wbić gola nawet grając w "dziesiątkę".
ŻADEN NIE ZACHWYCIŁ
Obie drużyny miały kłopoty kadrowe. W Stali zabrakło kontuzjowanych Adriana Bartkowiaka i Grzegorza Kmiecika, po chorobie tylko na ławce rezerwowych zasiadł Jacek Maciorowski. W Widzewie nie było pauzujących za kartki Przemysława Oziębały, Ugochukwu Ukaha i kontuzjowanego byłego reprezentacja Polski, Radosława Matusiaka. Ale i tak skład gości "pstrzył się" od znanych nazwisk, w tym jednego z najskuteczniejszych napastników pierwszej ligi, Marcina Robaka i byłych reprezentantów Polski - Jarosława Bieniuka, Adriana Budki, Tomasza Lisowskiego. Żaden jednak nie zachwycił.
- Ciężko gra się na takim boisku, jak w Stalowej Woli, który nie pozwala na finezyjną grę i na którym liczy się przede wszystkim walka - mówił Bieniuk, którego żoną jest znana aktorka, Anna Przybylska.
PODPALILI… TOI TOI
Mecz nie rzucił kibiców na kolana, nie było w nim zbyt wielu ciekawych akcji podbramkowych. Szanse na gola jednak były po obu stronach, w dobrych sytuacjach zabrakło nieco dokładności Kamilowi Karczowi, Krzysztofowi Treli, Łukaszowi Masłowskiemu. Raz aktywnemu Karczowi sędzia odgwizdał spalonego, gdy wychodził na czystą pozycję, a wątpliwości, co do tej decyzji miał trener gospodarzy, Władysław Łach. Szkoda, że obyło się bez bramek, bo na stadionie pojawił się komplet widzów, a mocną ekipą stawili się też w Stalowej Woli łódzcy kibice. Nie wiadomo tylko, po co podpalili w trakcie meczu za swoim sektorem… toi-toi. Może to taki widzewski zwyczaj. W każdym razie koszty poniesie klub z Łodzi.
Spotkanie w Stalowej Woli, które było tym z gatunku podwyższonego ryzyka i zabezpieczały go wzmocnione siły porządkowe, cieszyło się dużym zainteresowaniem. Akredytowali się na niego nawet dziennikarze z… Niemiec. Fani "Stalówki" zaprezentowali efektowną "sektorówkę", jak zwykle cały stadion robił falę. Serca kibiców gospodarzy zadrżały w 69 minucie, gdy z boiska wyleciał po drugiej żółtej, a w konsekwencji czerwonej kartce Paulius Panknys. Sędzia pospieszył się z tą decyzją, a trener Łach uznał nawet, że arbiter "polował" na okazję, by wyrzucić litewskiego pomocnika z boiska. Widzew jednak nie był i tak w stanie przedrzeć się przez stalowowolskie "zasieki", nawet grając z przewagą jednego zawodnika. I wszystko dla Stali skończyło się szczęśliwie. Dobry jest i jeden punkt, gdy w walce o utrzymanie trzeba ciułać "oczko" do oczka"…
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?