Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostrowski to nie tylko trener

Piotr Szpak
Życie Wojciecha Ostrowskiego związane zostało z piłką ręczną.
Życie Wojciecha Ostrowskiego związane zostało z piłką ręczną. M. Radzimowski
Szkoleniowiec szczypiornistów mieleckiej Stali Wojciech Ostrowski to bardzo barwna postać.

Mimo swych 69 lat tętni życiem, tryska humorem i ma jeszcze w sobie wiele energii.
Z piłką ręczną po raz pierwszy zetknął się dopiero podczas służby wojskowej w Mierzęcicach na Śląsku. Został z nią do dziś.

GRALI "POD CHMURKĄ"

Kompanie rozgrywały z sobą turniej "ręki", podczas którego młody Ostrowski należał do wyróżniających się graczy, a jego drużyna zajęła pierwsze miejsce. - Po powrocie do Mielca z grupą kolegów zapaleńców założyliśmy drużynę. Mecze rozgrywane były na kortach, w miejscu gdzie teraz jest bazar. Graliśmy coraz lepiej, aż w końcu nasz zespół awansował do pierwszej ligi. Odszedłem wtedy z drużyny, bo pierwsza liga to były dla mnie za wysokie progi - mówi szczerze.

Po zakończeniu kariery zawodniczej pan Wojtek wziął się za trenerkę. Pracował za granicą. W Kanadzie był dwukrotnie, spędził tam łącznie 6 lat. Prowadził zespół z Toronto.
LUDZIE PÓŁNOCY

- Menażerem zespołu był Szwed Eric Olsen, były reprezentant Szwecji, który grał w szczypiorniaka do 50 roku życia. Nazwał drużynę Norsemen, co w polskim tłumaczeniu znaczy "Ludzie Północy" - mówi szkoleniowiec Stali.

Mielczanin wywalczył z drużyną z Toronto mistrzostwo Kanady, raz zdobył wicemistrzostwo, a dwa brązowy medal. Pracował też przez półtora roku we Francji na przełomie lat 80. i 90. Wtedy Polacy niechętnie wracali do ojczyzny z innego świata.

- Mnie do Mielca ciągnęło. Tu jest mój dom. Tu mam rodzinę, z tego środowiska wyszedłem i jak wylatywałem za granicę powiedziałem sobie, że wrócę do Polski. Wróciłem i tego nie żałuję - mówi.

KARPIE OLBRZYMY

Pasją trenera mieleckich szczypiornistów jest wędkarstwo. Ma swoje ulubione miejsce w podmieleckim Wojkowie. Łowi tam już od wielu lat, ale za fanatyka wędkarstwa się nie uważa. - Nie wysiedziałbym bezczynnie całą noc nad wodą, patrząc na spławik. Jadę, łowię kilka godzin i wracam - śmieje się.

A wracać ma z czym. Jego rekord ustanowiony w ubiegłym roku, to karp ważący ponad 17 kilogramów. W tym roku ma już na koncie okazy ważące 12 i 9 kilogramów. - Co z nimi zrobiłem? To tajemnica wędkarska, której nigdy nikomu nie zdradzam. Jutro też jadę na rybki - śmieje się dziarski szkoleniowiec.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie