Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wadowice. Tutaj wszystko się zaczęło

Iza BEDNARZ

16 czerwca 1999 r. podczas spotkania z mieszkańcami Wadowic na Rynku, który teraz nosi jego imię, Jan Paweł II, powiedział: "Tu w tym mieście Wadowicach wszystko się zaczęło. I życie się zaczęło, i szkoła się zaczęła, i studia się zaczęły, i teatr się zaczął, i kapłaństwo się zaczęło..."

Dom w Rynku

Stoi przy ul. Kościelnej 7, dawniej Rynek 2. Należał do Chaima Bałamutha, kupca w branży rowerowej, który w 1911 r. kupił go od wadowiczanina, niejakiego Liska. Wiosną 1919 r. zamieszkali w lokalu na pierwszym piętrze Karol Wojtyła i Emilia z Kaczorowskich Wojtyłowa.

- Wadowice z czasu mojego dzieciństwa były małym miasteczkiem, najwyżej kilkunastotysięcznym, z tego ponad półtora tysiąca stanowili Żydzi. Centralnym miejsce był Rynek z kościołem Objawienia Najświętszej Marii Panny, zaraz za kościołem była łąka, na której graliśmy w piłkę. Była szkoła podstawowa i gimnazjum, dom katolicki przy kościele i klasztor Karmelitów na Górce, i synagoga. No i cukiernia Hagenhubera, ta od kremówek po maturze - wspomina Stanisław Jura, przyjaciel Jana Pawła II ze szkoły średniej.

Ojciec Sylwan Zieliński, karmelita z klasztoru Karmelitów bosych na Górce, zapamiętał błotniste drogi i brak kanalizacji.

Ale miasteczko, choć na prowincji, wcale prowincjonalne nie było. Od drugiej połowy XIX wieku, kiedy było starostwem, jest połączone linią kolejową z Kalwarią Zebrzydowską i Bielskiem, ma własne powiatowe urzędy, gimnazjum, niższe seminarium duchowne, działa w nim Towarzystwo Gimnastyczne "Sokół", mieszkają lekarze, poeci (Emil Zegadłowicz).

Do mieszkania Wojtyłów pod numerem czwartym szło się po drewnianych, kręconych schodach. Żyli skromnie w dwóch izbach, kuchnię przedzielili przepierzeniem, łazienka to miednica ustawiona na taborecie, ubikacja wspólna w korytarzu. On był oficerem, pracował w Powiatowej Komendzie Uzupełnień (po wojnie mieściły się tam zakłady "Herbapolu", teraz budynek jest podobno szykowany na kwaterę dla wojsk NATO). Ona pochodziła z krakowskiej mieszczańskiej rodziny, zajmowała się domem i dorabiała szyciem do mężowskiej pensji. Mieli 14-letniego syna Edmunda, młodsza córka umarła wkrótce po urodzeniu.

18 maja 1920 r. przyszło na świat ich trzecie dziecko, któremu nadali imię Karol (po ojcu) i Józef (jest tu popularnym patronem). Wołali na niego Lolek, w odróżnieniu od seniora rodu.

Dom stoi tak blisko kościoła parafialnego, że kiedy otworzy się okno, słychać głosy ludzi modlących się podczas nabożeństw. Na ścianie kościoła zegar słoneczny z napisem "Czas ucieka, wieczność czeka". Karol patrzył na niego codziennie idąc do szkoły, najpierw ochronki sióstr nazaretanek przy ul. 3 Maja, potem do gimnazjum im. Wadowity.

W imię syna

O Emilii z Kaczorowskich Wojtyłowej, wiadomo bardzo niewiele. Całe życie matki papieża, który zmienił świat, sprowadza się do krótkiej notki biograficznej: urodzona w Krakowie gdzie ukończyła szkołę Sióstr Miłości Bożej przy ul. Pędzichów. Jej rodzina posiadała dom przy ul. Tynieckiej 10. Po wyjściu za mąż za porucznika Karola Wojtyłę, poświęciła się domowi i wychowaniu dzieci. Była bardzo pobożna. Często chorowała. Umarła w domu 13 kwietnia 1929 r., prawdopodobnie na serce.

Karol miał wtedy 9 lat. W swojej autobiografii wspominał po wielu latach: "Moje lata dziecięce i chłopięce zostały wnet naznaczone utratą osób najbliższych. Naprzód matki, która nie doczekała mojej Pierwszej Komunii Świętej... Ona chciała mieć dwóch synów: lekarza i księdza. Mój brat był lekarzem, a ja mimo wszystko zostałem księdzem."

Wadowiczanie upamiętnili ją nadając jej imię domowi dla samotnych matek, który stoi przy ul. Mickiewicza.

Ojciec urodził się w 1879 r. w Czańcu, wsi nad Sołą, koło Kęt, w rodzinie krawca, Macieja Wojtyły. Ukończył trzy klasy gimnazjum. Brał udział w pierwszej wojnie światowej, za walkę z rosyjskimi wojskami pod Krakowem i Wadowicami został odznaczony Żelaznym Krzyżem z Wieńcem. Potem podupadł na zdrowiu i w 1928 roku przeszedł w stan spoczynku. Po śmierci żony, sam zajął się wychowaniem obydwu synów. A właściwie jednego syna, bo Edmund w chwili śmierci matki był już dorosły, ukończył studia medyczne w Krakowie, a potem podjął pracę w szpitalu w Bielsku. Zmarł 5 grudnia 1932 r. podczas epidemii szkarlatyny, którą zaraził się pielęgnując chorych w szpitalu.

Porucznik Karol Wojtyła został sam z młodszym synem. Nigdy się nie ożenił. W jego mieszkaniu przy ul. Rynek 2 nie pojawiła się nawet kobieta do pomocy w prowadzeniu domu. Wszystkim zajął się sam. Na obiady chodzili do sąsiadów albo do jadłodajni, mleczarni państwa Alojzego i Marii Banasiów, niedaleko przy Lwowskiej (obecnie Krakowskiej). Pozostałe posiłki przygotowywał sam.

- Ojciec Karola miał żołnierskie podejście do żywota, był bardzo skrupulatnym człowiekiem, o surowych, prostych obyczajach - opowiada Stanisław Jura, szkolny kolega Karola Wojtyły, przypominając sobie swoje spotkania z ojcem papieża w Wadowicach. - Był niesamowicie oddany Bogu i modlitwie. Prowadzili z Karolem skromne, surowe życie.

Popołudniami ojciec zabierał Karola na zajęcia sportowe, razem grali w piłkę, biegali, jeździli na nartach. Jako były wojskowy przykładał ogromną wagę do utrzymania organizmu w dobrej kondycji. Zabrał syna na pierwszą pielgrzymkę do Kalwarii Zebrzydowskiej i do Częstochowy. Zaraził turystyką górską, pokazał ścieżki na Dzwonek, Leskowiec i Jaworzynę, najbliższe wzniesienia Beskidu Małego, otaczające Wadowice. - Ojciec Karola był niesamowicie oddany synowi. Nie rozpieszczał go, ale widać było, że jest między nimi głęboka więź, że darzą się ogromnym szacunkiem i czułością. Żyli nie obok siebie, ale razem z sobą, wspierali się nawzajem - dodaje Stanisław Jura.

"...Moje lata chłopięce i młodzieńcze łączą się przede wszystkim z postacią ojca, którego życie duchowe po stracie żony i starszego syna niezwykle się pogłębiło." - pisał o ojcu Jan Paweł II w swojej "Autobiografii". Dodawał, że kiedy był dzieckiem, budził się czasem w nocy i widział swojego ojca, jak klęcząc modlił się. O co prosił Boga w tych nocnych modlitwach porucznik w stanie spoczynku, Karol Wojtyła? O zdrowie dla syna i siebie, bo wszystkich bliskich zabrały mu przedwcześnie choroby? O siły, żeby mógł jak najdłużej opiekować się swoim dzieckiem i wychować go na porządnego człowieka? O otuchę, by wytrwać w surowym, samotnym życiu i nie dopuścić, by w sercu zagnieździła się rozpacz i zwątpienie? Czy w tych rozmowach z Bogiem prosił Go o powołanie dla Karola?

Umarł na atak serca 18 lutego 1941 roku. Został pochowany na cmentarzu Rakowickim w Krakowie obok żony i syna Edmunda.

- On był dla Karola matką, bratem, siostrą i ojcem. Chciał sam jeden zastąpić mu wszystkich bliskich, zbudować całą rodzinę - mówi ksiądz Mieczysław Maliński, serdeczny przyjaciel Jana Pawła II, autor książek o jego życiu i pontyfikacie, podążający z reporterską dokładnością po jego ścieżkach. - Przeprowadził się z Karolem do Krakowa, chociaż wcale nie chciał opuszczać Wadowic. Tam miał przyjaciół, środowisko, towarzystwo, z którym dobrze się czuł. W Krakowie był obcy. Żył jak na pustelni, z nikim się nie zaprzyjaźnił. Poświęcił się dla syna, chciał mu dać dom. Karol wtedy był już dorosły, więc dla ojca nie było to wychowywanie, ale raczej towarzyszenie synowi, który był dla niego wszystkim. Ta samotnia, w której mieszkał, nie była przypadkowa. Ojca Karola nie było stać emocjonalnie na to, żeby nawiązywać nowe znajomości, wchodzić w towarzyskie układy z ludźmi. Kiedy poznałem Karola, jego ojciec był już schorowany. Karol miał mi udzielać korepetycji z łaciny, lekcje były dwa razy w tygodniu, ale nie chciał żebym przychodził do niego. "Ojciec jest chory na serce, będziemy mu przeszkadzać" - tłumaczył. Więc spotykaliśmy się u mnie, gdzie był pełen dom ludzi: moi rodzice, brat, dwie siostry i bona, która nas kiedyś wychowywała.

Pytam księdza Malińskiego, jak Karol Wojtyła przyjmował tę rodzinną atmosferę, czy nie było mu przykro, że jego dom jest pusty w porównaniu z domem przyjaciela? Czy nie czuł się zazdrosny o tę pełną rodzinę?

- Zazdrość to niedobre słowo - patrzy na mnie surowo ksiądz Maliński. - Karol umiał cieszyć się życiem, ludźmi, których spotykał. Na przykład mną - dodaje, a w jego badawczym spojrzeniu, którym obejmuje rozmówcę, zapalają się na chwilę iskierki żartu.

Rzeka w muzeum

W 1938 roku po dojściu Hitlera do władzy Chaim Balamuth, na wieść o prześladowaniach Żydów w Niemczech i coraz ostrzejszych pogłoskach o wojnie, zamknął nieźle prosperujący sklep z rowerami i maszynami do szycia i uciekł z żoną i synem do Izraela. Administrowanie domem powierzył wadowickiemu prawnikowi Adamowi Skoniecznemu. W 1966 roku Sąd powiatowy w Wadowicach na wniosek Chaima Balamutha wydal postanowienie o nabyciu prawa do nieruchomości przez Chaima Balamutha i jego siostrę Pepę. Kiedy Adam Skonieczny umarł latem 1977 roku, jego żona przekazała wszystkie dokumenty dotyczące domu władzom miasta. 22 października 1977 roku z upoważnienia ówczesnego naczelnika miasta i gminy Wadowice wydane zostało postanowienie, z mocą którego administrowanie domem przejęło wadowickie Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej. W ewidencji gruntów nadal jednak figuruje nazwisko Chaima Balamutha jako właściciela tej nieruchomości.

Do 1984 roku w domu przy ulicy Kościelnej mieszkali ludzie. Na pomysł utworzenia tu muzeum papieskiego wpadł ksiądz infułat Edward Zacher, ten sam, który był rektorem wadowickiego gimnazjum i przepytywał Karola Wojtyłę z religii. Wystąpił do miejskiej rady narodowej Wadowic o przyznanie mieszkań dla lokatorów przyszłego muzeum. Rada przychyliła się do jego sugestii. Dom został wyremontowany i zaopiekowały się nim zakonnice ze zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. 18 maja 1984 roku w domu przy Kościelnej uroczyście otwarto muzeum papieża Jana Pawla II. Mszę celebrował kardynał Franciszek Macharski.

Kiedy pierwszy raz byłam w Wadowicach zaraz po pielgrzymce Jana Pawła II w 1999r. i pytałam siostrę Magdalenę Strzelecką, kustosz muzeum, jak wielu ludzi odwiedza dom, powiedziała mi, że miesięcznie ponad 40 tysięcy. Teraz, po śmierci Jana Pawła II jest ich przynajmniej dwa razy tyle. Spotkaliśmy tu wycieczkę francuskich zakonnic, Włochów, Litwinów, ale niezliczone pielgrzymki ciągną przede wszystkim z Polski. Podczas naszego pobytu w Wadowicach najwięcej było maturzystów z wychowawcami i księżmi. - Na maturze, wiadomo, różnie może być, a człowiek czuje się jakby lepiej zaopiekowany jak odwiedzi takie miejsce - zwierzył mi się maturzysta z Pszczelina.

Na całej długości domu, na ulicy stoją setki zniczy. Po kręconych żelaznych schodach (zastąpiły dawne drewniane) trzeba wchodzić bardzo ostrożnie, bo rzeka ludzi płynie w obydwu kierunkach. Stoimy w kolejce, żeby wejść i wyjść z muzeum. - Proszę zakładać kapcie i zachować powagę tego miejsca - upomina siostra, która dyżuruje.

Wojtyłowie zajmowali w kamienicy pod czwartym tylko dwa pokoje, ale muzeum, żeby pomieścić wszystkie pamiątki po Janie Pawle II rozrosło się do ośmiu izb. Z oryginalnego wystroju mieszkania zachowały się tylko piece, krzesło, biurko. Nad kuchennym piecem z blachą, na której dawniej piekło się podpłomyki albo rydze z solą, stoją na półeczce fajansowe naczynia, które zachowały się po rodzinie Wojtyłów: waza do zupy, talerze, filiżanki, pojemniki na sól, oliwę. Proste, solidne, bez wymyślnych ozdób. Praktyczne, z powodzeniem mogłyby służyć do dziś.

W gablotach są dokumenty Karola Wojtyły: kopie metryki chrztu, protokół komisji egzaminacyjnej, przed którą zdawał maturę, świadectwo, legitymacja Sodalicji Mariańskiej, wiersze pisane na początku do szuflady, pamiętnik z wpisem podarowany przez Danutę Gruszczyńską, przyjaciółkę ze szkolnych i studenckich lat. Pełno zdjęć, rzeczy osobiste, wiosło od kajaka, którym pływał na Mazurach, narty z butami, sutanny i nakrycia głowy, które nosił jako biskup, kardynał, a w końcu papież. Na mnie największe wrażenie robi turystyczny ekwipunek Karola Wojtyły: schodzone na amen spodnie, pocerowane skarpety z monogramem KW wyszytym zieloną nitką, wypłowiała kurtka, latarka, plastikowa manierka na wodę, opakowanie z woskiem do impregowania ubrania i butów. - Całe życie był wędrowcem, nie mógł usiedzieć spokojnie, ale nigdy nie szedł sam, zawsze pociągał za sobą ludzi - przytakuje ksiądz Maliński.

Przy gablocie z ubraniami turystycznymi, w których wyprawiał się w góry jako papież, ślęczy dwóch chłopaków w lekkich, termoaktywnych (czyli inteligentnych - przepuszczających parę wodą z potu, ale zatrzymujących ciepło) kurtkach. Kontemplują proste białe adidasy, płócienne trampki i zwykłe buty narciarskie Jana Pawła II. - Ty, zobacz, takie całkiem normalne, bez cudów - mówi jeden do drugiego. Zupełnie jakby spodziewał się przy nich anielskich skrzydeł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wadowice. Tutaj wszystko się zaczęło - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie