Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ratujcie Marysię!

Krzysztof URBAŃSKI

Pani Maria z Mielca jest tak chora, że od lat właściwie się nie rusza. Nie jest już w stanie dojść nawet do ubikacji. Jej mąż miał nią opiekować, ale tego nie robi, bo sam ma bardzo poważne kłopoty ze zdrowiem. Ich mieszkanie to siedlisko robactwa i wysypisko śmieci. Nie wpuszczają jednak nikogo, kto mógłby im pomóc. Sąsiedzi martwią się o ich życie.

Znajomi mówią, że do drzwi pani Marii i pana Kazimierza niedawno pukała policja, administracja i pogotowie. Niestety, w ciągu ostatnich kilku tygodni nikomu nie udało się wejść. Mężczyzna nie otwiera.

- Od dłuższego czasu syn Marysi próbuje się do niej dostać, ale nawet jego nie wpuszczają - mówi pani Albina, sąsiadka. Około rok temu do mieszkania pani Marii wszedł dzielnicowy Jerzy Sasor.

- Namówiłem wówczas mężczyznę, by posprzątał. Potem, mimo starań, nic już nie mogłem zrobić, bo mi nie otwierał - mówi policjant. Od tej pory w mieszkaniu przy ulicy Staffa byli tylko lekarz i hydraulicy.

- Kiedy pękła rura, okazało się, że szafka w mieszkaniu Marysi jest tak zarobaczona, że było wrażenie iż cała się rusza. Fachowcy byli w szoku, a nam robiło się bardzo żal sąsiadki, bo ona leży w tym brudzie i smrodzie, gryziona przez te insekty, nieleczona. Zresztą i jej mąż jest przecież chory, tyle, że przynajmniej chodzi, ale i on wymaga opieki - załamuje ręce pani Teresa, także mieszkająca w klatce pani Marii.

Lekarz niewiele pomógł. Jak wspominają sąsiadki, wprawdzie pani doktor weszła do mieszkania i stwierdziła, że lokatorka jest w fatalnej kondycji, ale nic więcej zrobić nie mogła, bo chora nie zgodziła się na hospitalizację.

- Kobieta była odwodniona. Wiedziała, że powinna trafić do szpitala, ale się nie zgodziła. Prawo nie pozwala jej zabrać siłą - tłumaczy lekarka. Przepisała leki pacjentce. Sąsiadki uważają, że Marysia ich nie bierze, bo jej mąż nie chodzi do aptek.

- W ogóle bardzo rzadko wychodzi, prawie wcale. A Marysi nie widziałyśmy już od bardzo, bardzo dawna - mówi pani Albina. - Nawet nie wiemy, czy jeszcze żyje.

Sąsiedzi boją także o własne zdrowie, bo rozprzestrzenianie się robactwa może się skończyć nawet epidemią.

- Kiedyś na mojej pościeli, która wietrzyła się na balkonie zauważyłam jakiś dziwny makaron. Byłam pewna, że sąsiedzi karmią gołębie, ale kiedy przyjrzałam się bliżej tej "karmie", zobaczyłam, że ona jest żywa. To były robaki, które spadały z balkonu Marysi - opowiada pani Albina.

Administracja bloku stara się w prokuraturze o nakaz wejścia do mieszkania w celach porządkowych, ale sprawa się przeciąga. Dlaczego?

- To jest tak, że z procedurami nie można dyskutować. Musimy dopełnić wszystkich obowiązków, uzyskać opinie biegłych, na przykład psychologów i zrobić wywiad środowiskowy, a to trwa - mówi Mieczysław Woszczyna, zastępca prokuratora rejonowego w Mielcu. Dodaje, że sytuacja jest bardzo poważna, dlatego zrobi, co w jego mocy, by sprawę zakończyć jeszcze w tym tygodniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie